Nie
zważając na ograniczenia, mknęłam przez autostradę, aby jak najszybciej znaleźć
się na podanej przez Theresę ulicy. W międzyczasie Cassie w towarzystwie
Michaela pojechała do ciotki Eleanor, żeby wydobyć informacje związane ze
znaczeniem kart. Przedtem zdążyliśmy pochować Luke’a, pożegnać się z nim i
utknąć przez chwilę w smutku, ale Sean Fletcher nie pozwolił nam na dłuższe
rozżalanie. Każdy znalazł dla siebie zadanie, a potem skupił się na nim, mimo
że nie było łatwo, zwłaszcza po stracie kompana. W podróży wciąż myślałam o
Luke’u. Uznałam, że rozwiązuję zagadkę ze względu na niego, nie na siebie. Ten
problem przestał dotyczyć tylko mojej osoby. Walczyłam o to, aby nikomu więcej
nie stała się krzywda.
Zapukałam
pięciokrotnie; najpierw delikatnie, a potem dwa razy uderzyłam o drewniane
drzwi pięścią, aż w końcu młoda policjantka otworzyła mi i wpuściła do środka.
Nie oglądałam domu, chociaż spostrzegłam, że urządzony był skromnie. Szłam
wąskim korytarzem, ale pustym, dzięki czemu było wiele przestrzeni. Theresa
szybko przeprowadziła mnie do salonu, oszczędzając sobie oprowadzanie po
posiadłości, w końcu miałyśmy o wiele większy kłopot, który należało rozwiązać.
- Jaką
dostałaś kartę? – spytałam zanim pozwoliła mi usiąść.
Dziewczyna
rzuciła kawałkiem tektury, a ja szybko przyciągnęłam go do siebie, w celu
rozpoznania figury oraz koloru. Moje oczy ujrzały damę pik, co całkowicie zbiło
mnie z tropu, ponieważ wcześniej nikomu nie zdarzyło się jej dostać poza Loganem i oznaczała ona prawdopodobnie znak zabójcy. Spojrzałam
na Theresę pytająco, natomiast ona odpowiedziała mi niewinnym spojrzeniem, a
także wzruszeniem ramion. Ponownie popatrzyłam na kartę. Niczego nie potrafiłam
rozumieć. Czemu do gry włączono niższą kartę? Wszyscy sądziliśmy, że gramy na
trzech najwyższych, a tymczasem… ktoś wykorzystywał całą talię.
- Wiesz co
ona oznacza? – zadałam następne pytanie, a na twarzy Theresy pojawił się
grymas. Utwierdziła mnie tym samym w przekonaniu, iż nigdy nie bawiła się w
odczytywanie znaczenia kart.
Czym
prędzej wyciągnęłam komórkę i wykonałam połączenie do Cassie z nadzieją, że
udało jej się wypytać ciotkę Eleanor o figury oraz kolory. Brunetka szybko
odebrała, od razu dając mi potrzebne informacje.
-
Potrzebuję czegokolwiek na temat damy pik – oświadczyłam, a przyjaciółka
rozpoczęła kartkowanie zeszytu, w którym zapisywała każdą wiadomość, jaką
przekazywała nam Eleanor.
- Mądra,
ambitna, wymagająca.. – wymieniała Cassie.
- Same
pozytywne? – wtrąciłam.
Chodziłam
od ściany do ściany, błagając Cassie o cokolwiek sensownego, podczas gdy ta
szukała poszlak.
- Była
odwrócona, kiedy ją dostałam – dodała Theresa, a wtedy Cassie McGie dostała
olśnienia i prawie krzyknęła z zachwytu, bo kolejne rozwiązanie
satysfakcjonowało o wiele bardziej niż pierwsza myśl.
-
Zgorzkniała, podstępna, lubi knuć, coś związanego ze zdradą – mówiła chaotycznie
McGie, wymieniając każde słowo, jakie zapisała.
Zmarszczyłam
brwi. Nagle znalazłam się w kropce. Wydawało mi się, że nic nie ma sensu. Z jakiego
powodu Theresa dostała taką, a nie inną kartkę? Czy jej znaczenie miało sens? Z
czym wiązała się przepowiednia? Miałam mętlik w głowie. Próbowałam wysnuć
pewien wniosek, ale nie szło mi za dobrze.
- Co to w
ogóle oznacza? – zapytałam w pewnym momencie, jakby samą siebie.
- Oznacza
to, że nigdy nie powinnaś mi ufać – twardy głos, którego jeszcze nigdy nie
usłyszałam, wydobył się z ciała Theresy tuż przedtym, jak dziewczyna wzięła
zamach i uderzyła mnie ciężkim naczyniem w głowę. Świat zawirował przed moimi
oczami. Nie wiedziałam kiedy upadłam na ziemię, ani po jakim czasie straciłam
przytomność. Ostatnią rzeczą jaką usłyszałam był dźwięk rozpadającej się
komórki, która runęła na podłogę. Tuż po tym wydarzeniu, straciłam przytomność.
~*~
Ciemność… nic poza nią.
Cisza… przerażająca, głucha,
cisza.
W mojej głowie tkwiło mnóstwo
pytań. Gdzie jestem? Dlaczego niczego nie widzę? Co się wydarzyło? Czy jestem
sama? Czemu niczego nie słyszę? Żadnego szumu, śpiewu ptaków, tłukącego się
szkła, czegokolwiek? Umarłam?
Nie, to przecież niemożliwe. Moje
ciało przeszywał ból. Mój zmysł węchu działał, do moich ust oraz nosa wpływało
powietrze oraz intensywny, a zarazem nieprzyjemny i kompletnie mi nieznany
zapach. Ruszałam palcami - zarówno u stóp jak i rąk. Musiałam więc żyć.
Pamiętałam moment, w którym
upadłam, ale reszta wspomnień znajdowała się za mgłą. Przypominałam sobie
powoli, kto mnie uderzył, a także z jakiego powodu i powoli składałam zagadkę w
jedną całość. Cholera, a więc Theresa mnie zdradziła! Nie mogłam się tego spodziewać. Ufałam jej i
głęboko wierzyłam, że ta dziewczyna dba o moje dobro. Tymczasem ona grała, jak
inni. A ja naiwnie dałam się podejść.
Wydawało mi się, że leżałam
luźno, między workami. Gdy tylko próbowałam się przekręcić słyszałam szelest.
Czułam również śliski materiał.
Nie byłam związana. Miałam wolne
ręce oraz nogi. Wsunęłam więc swoją dłoń do kieszeni spodni, gdzie wciąż
znajdowała się moja komórka. Zdziwiłam się, ale również uspokoiłam. Skoro
telefon nadal był przy mnie oznaczało to, że nie zostałam porwana.
Podniosłam się do pozycji
siedzącej. Było ciasno, naprawdę ciasno. Odblokowałam swój telefon, aby
wyświetlacz mógł służyć za latarkę. Obróciłam telefon, żeby rozświetlić
miejsce, w którym właśnie się znajdowałam.
Zwykłe pomieszczenie, a w dodatku
puste, nieumeblowane. Żadnych szafek, stołów czy krzeseł. Przy suficie
znajdowały się jedynie rury kanalizacyjne. Ściany w kolorze szarości wyglądały
na dawno malowane – były brudne i porysowane. Przesunęłam swoją rękę w dół,
oświetlając podłogę.
Worki, wszędzie czarne worki.
Znalazłam około dziesięciu. Co do cholery? Co to za miejsce? Moja głowa non
stop kręciła się, skanując każdy kawałek pomieszczenia. Skurcze w moim brzuchu
pojawiały się częściej, atakując mnie ze zdwojoną siłą.
Wstałam z miejsca, a następnie
cofnęłam się pod wolną ścianę. Oparłam się o nią, oddychając głęboko. Mój wzrok
ciągle utrzymywał się na czarnym materiale okrywającym pewne rzeczy. Chciałam
wierzyć, że były to narzędzia, materiały montażowe.. cokolwiek. Strach
towarzyszył mi cały czas.
Przyłożyłam palce do worka, lekko
zaciskając dłoń. Zacisnęłam powieki oraz usta podczas odsłonięcia materiału.
Moje serce biło niczym oszalałe. Myślałam, że dostanę zawału. Bałam się, że
moje oczy zobaczą to, czego wolałyby nigdy nie widzieć po raz kolejny.
Otworzyłam oczy, w których powoli zbierały się łzy. Ku mojemu zdziwieniu
ujrzałam manekina. Dotknęłam plastikowej lalki, żeby upewnić się, iż jest ona
sztuczna. Miała wielkie, przerażające oczy; różowe, uśmiechnięte usta i zadarty
nos. Po co komu był manekin? Nie wiedziałam, nawet nie zamierzałam szukać
dotyczących tego informacji.
Zastanawiałam się, czy w
pozostałych workach również mieszczą się manekiny. Od razu zabrałam się za ich
sprawdzenie. Przeszukiwałam każdy po kolei.
Kamienie…
Ubrania…
Ciało.
Mój Krzyk.
Wrzeszczałam, nie starając się
nawet stłumić swojego krzyku. Potknęłam się, oddalając od zwłok, po czym
upadłam. To, kogo tam zobaczyłam zmroziło krew w moich żyłach. Złapałam się za
głowę, uciekając pod ścianę.
- To sen… to sen.. to sen… -
powtarzałam cicho.
Zwłoki George’’a leżały przede
mną. Po środku jego czoła mieściła się okrągła dziura otoczona dookoła czarno
czerwonym strupem, prawdopodobnie od pocisku. Chłopak miała otwarte oczy, w
których nie odnalazłam żadnej emocji. Były puste, bez uczuć… martwe. Miał zwężone źrenice, podobne do kocich.
Blade ciało okrywał szpitalny fartuch. Miał pokaleczoną szyję, jakby ktoś
starał się z początku ją udusić. Sine ślady na jej szyi wyglądały na stare. Nie
leżała więc tu od wczoraj. Ktoś musiał skrzywdzić go kilka dni wcześniej, a
później zostawić jej ciało na pastwę losu. Moje ręce zlodowaciały. Zrobiło się
okropnie zimno i niedobrze. Dlaczego on? Kto mu to zrobił? Jak to się stało?
Nie mogłam dłużej wytrzymać.
Szlochając, wybiegłam z
pomieszczenia. Znalazłam się na długim korytarzu, który oświetlały podłużne
lampy. Rozejrzałam się.
Cisza.
Brak żywej duszy.
Żarówki migotały, co chwila
przyciemniając drogę. Płacząc, szłam tak, jak prowadził korytarz z nadzieją, iż
odnajdę wyjście. O niczym innym nie marzyłam. Myśl, że przez kilka godzin, a
może nawet i dni znajdowałam się obok zwłok George’a lub innych osób sprawiała,
że miałam ochotę zabić się, aby nigdy więcej tego nie wspominać.
Moje życie przypominało jeden
wielki horror. Byłam pewna, że moje problemy dobiegły końca wraz z odejściem
Ashtona, a tak naprawdę one wciąż krzątały się obok, czekając na odpowiedni
moment ujawnienia się i zburzenia całej
tego utopii, którą powoli budowałam.
Szłam wzdłuż ściany, oczekując
wyjściowych drzwi. Po prawej stronie spostrzegłam coś wypukłego, w kształcie
prostokąta. Zbliżywszy się, odnalazłam gablotę.
Na metalowej tablicy za szklaną
szybą odnalazłam kilka przydatnych informacji. Napis mówił, że przedtem mieścił
się tutaj szpital St Vincent’a. A więc byłam na przedmieściach Darlinghurst.
Mogłam się spodziewać, że moje nadzieje dotyczące dalszego pobytu w Sydney
legną w gruzach.
Podążałam korytarzem, mijając
stare i zardzewiałe nosze oraz wózki inwalidzkie. Rozpaczliwie zapragnęłam
wydostać się z tego miejsca. To, co moje oczy musiały oglądać przyprawiało mnie
dreszcze. Płacz wraz z paniką przybierały na sile.
Wtem kilka metrów ode mnie
spostrzegłam czarne smugi formujące się w ciało. Im bliżej byłam, tym kontury
stawały się wyraźniejsze. Osobnik stał, tak po prostu. Światła lamp zaczęły
migotać coraz częściej, jakby chciały dodać nieco dreszczyku niczym pomoc w
słabym horrorze.
Potrafiłam zarejestrować coraz
więcej szczegółów. Już miałam wołać o pomoc, jednak w ostatniej chwili, gdy
postać wykonała swój pierwszy ruch zatrzymałam się, zastygając. Światło
przestało migotać. Człowiek wysunął zza pleców dobrze znajomą mi siekierę. Dam
sobie rękę uciąć, że na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy usłyszał
mój cichy, pełen lęku jęk. Głowę miał spuszczoną. Spod kaptura wystawało kilka
pojedyńczych kosmyków. Przypominał mi Ashtona, ale przecież nie mógł nim być.
Chyba, że był złudzeniem.
Czym prędzej rzuciłam się do
biegu w drugą stronę, zauważając, że napastnik ruszył. Krzyczałam, wzywając
pomoc, ale po drodze nie spotkałam nikogo kto mógłby takową zaoferować. Nikogo
tu nie było poza mną i człowiekiem, który właśnie chciał mnie zabić.
Pociągnęłam za klamkę drzwi przy
których się znalazłam i wbiegłam do środka, zamykając je. Prawdopodobnie
weszłam do pomieszczenia, w którym kiedyś przeprowadzano operacje. Na środku
znajdował się blok operacyjny, a ściany otaczały liczne szafki. Użyłam całej
swojej siły, aby przeprowadzić stół pod drzwi. Po skończeniu swojej pracy
uciekłam pod ścianę, siadając na ziemi i modląc się o przeżycie.
Pod drzwiami spostrzegłam cień.
Panika wzrosła. Zakrywałam dłońmi usta, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
Jeśli odnalazłby mnie tutaj, zapewne zginęłabym na miejscu. Kim on był?
Dlaczego to robił?
(następny będzie lepszy, pisałam w pośpiechu)