środa, 27 czerwca 2018

Rozdział 37

muzyka: klik

NIE WAŻ SIĘ CZYTAĆ BEZ MUZYKI! 
____

Michael natychmiast ruszył na pomoc przyjacielowi, który wciąż wył z bólu. Uniósł ręce, by przygotować się do podniesienia Caluma, ale krzyczał tak przeraźliwie i głośno, że obawiał się, iż mały dotyk zrobi mu jeszcze większą krzywdę. Złapał się za głowę i spojrzał na Addelaine błagalnym spojrzeniem, wołającym o pomoc. Ona w przeciągu chwili otrząsnęła się i ruszyła do mężczyzn, starając się jak najmniej zaszkodzić Hoodowi.
Ashton położył dłonie na ścianie, asekurując się od upadku. Wpatrywał się ślepo w ziemię, a jego oczy zaczęły łzawić. Otworzył usta, by wziąć więcej powietrza niż zazwyczaj. Ledwo utrzymywał się na nogach.
Sean z uśmiechem na twarzy podszedł do blondyna i poklepał go po ramieniu. Objął go agresywnie i przycisnął, po czym szepnął.
- Powinieneś uważniej dobierać przyjaciół, Irwin.
Jeszcze raz uderzył płaską dłonią w jego plecy, po czym zwołał swoich towarzyszy i pokierował ich do wyjścia, gdzie sam chwile później zmierzył. Zatrzymał się na chwilę przy wyjściu, by pożegnać się z adwokatką.
- Do zobaczenia, nigdy, panno Levinson - rzucił krótko, a ona posłała mu wrogie spojrzenie.
Chwilę później, już go nie było.
Michael oplótł rękę Caluma wokół barek i objął go z boku. Ciemnowłosy zaciskał zęby, by nie wrzeszczeć z bólu, ale nie był w stanie wytrzymać nawet dotknięcia stopą chłodnej podłogi.
- Musimy jechać do szpitala - poradziła Levinson, ocierając twarz z łez i potu - Ashton, pomóż Michaelowi go podnieść - poprosiła, chociaż w jej słowach nie pojawiło się żadne słowo “proszę”. Wiedziała jednak, że jeśli od niego tego po prostu nie zarząda, to tego nie wykona.
Ale Ashton ani drgnął, nawet nie rzucił okiem na swojego przyjaciela. Wzrok miał przez cały czas wbity w podłogę i stał tam, w takiej niewygodnej pozycji, w bezruchu, niczym zahipnotyzowany. W jego głowie jednak panował zupełny chaos, nad którym on sam nie potrafił zapanować. Tysiące wspomnień związanych z Caitlin przelatywało przed jego oczami i za moment znikało, zupełnie jak ona. Pewne wątki zaczęły się układać w jedną spójną całość - listy, które pisał i nie dostawał odpowiedzi, dostarczane przez Caluma; milczenie Michaela ilekroć wspominał o swojej ukochanej; nadzieja, którą obaj robili spotykając się z nim w więzieniu i powtarzając, że wciąż ma szansę ją odnaleźć. Czuł pulsacyjny ból, rozsadzający go od środka. Myślał, że za chwilę popadnie w obłęd.
- Ashton! - wrzasnęła - Wiem, że to wszystko tobą wstrząsnęło, ale proszę…
Irwin niespodziewanie się odwrócił i ruszył ochoczo na Addelaine, która impulsywnie zaczęła się wycofywać, aż do momentu, gdy trafiła na ścianę i pisnęła ze strachu. Podszedł do niej i pięścią uderzył z całej siły w cegłę, tuż obok jej twarzy. Krew trysnęła z jego dłoni, spływając dosyć szybko na podłogę.
- Gdzie leży? - zapytał chłodno i cicho, jakby tylko ona miała to usłyszeć.
- Ashton, rozumiem, ale naprawdę później o tym porozmawiamy, teraz…
- Gdzie.leży. - powtórzył swoje pytanie, zbliżając usta, z których o mało nie spływała piana, do jej twarzy, akcentując oba słowa wyraźnie, by zaznaczyć jasno, że nie zamierza ruszyć się bez odpowiedzi.
Addelaine zacisnęła mocno wargi, jakby chciała wyperswadować samej sobie mówienie w tym momencie prawdy. W głębi duszy jednak wiedziała, że Irwin im nie pomoże, jeśli nie dowie się wszystkiego tu i teraz. Jego przyjaciele zbyt długo z tym zwlekali, a w tej chwili potrzebowali każdej pary rąk, żeby uratować Caluma. Musiała więc dać mu to, czego pragnął.
- Na cmentarzu Rookwood - odparła Levinson, wzdychając ciężko - Czy teraz nam pomożesz?
W jej głosie dało się wyczuć błaganie.
- Nie - odparł bezlitośnie, odwracając się i idąc do wyjścia.
Adwokatka stanęła niczym zamurowana. Otworzyła usta ze zdziwienia i patrzyła, jak blondyn oddala się. Nie mogła pozwolić mu tak po prostu odejść, kiedy jego przyjaciel walczył o życie.
- Irwin! - krzyknęła za nim brunetka, a ten się odwrócił i obrzucił ją spojrzeniem, którego z pewnością tak łatwo nie zdoła zapomnieć. Nigdy wcześniej nie widziała w nikim takiego żalu i gniewu, poza jedną osobą. Sobą, gdy patrzyła w lustro tuż po tym, jak dowiedziała się o śmierci brata.
- Niech cierpi - burknął - To nic w porównaniu do tego, co przechodzę ja - wyznał, a po jego policzku spłynęła łza.
Ashton zostawił ich samych. Ludzi, których uważał za przyjaciół porzucił, nie zamierzając wracać czy biec po pomoc. Wyszedł z budynku i udał się w stronę najbliższej drogi, po czym zaczął iść pieszo wzdłuż niej, nie licząc się z kilometrami, jakie musiał przebyć.
Jego serce pękło. Na milion kawałków, których nikt nie był w stanie skleić, a już na pewno nie wszystkich. Czuł się zdradzony, oszukany, skrzywdzony. Najgorszym jest zawieść się na osobach, w których widziało się tak wiele, kochało, broniło się i uzależniło do takiego stopnia, że ich nieobecność sprawiała ból. W jednej chwili całe jego życie przestało mieć sens. Ale czy można mu się dziwić? Natrudniej jest przecież pogodzić się z utratą kogoś bliskiego, kto znaczył i właściwie znaczył dla ciebie wszystko. A on jednego dnia stracił nie tylko Caitlin, ale również swoich przyjaciół. Zwyczajnie ich skreślił.
Idąc poboczem, spostrzegł nadjeżdżające auto. Nic sobie nie myśląc, wyszedł na ulicę i stanął na środku drogi. Rozłożył ręce i spojrzał w niebo cierpliwie czekając. Oddychał powoli, ze spokojem, jakby naprawdę było to jedyną rzeczą jakiej chciał i był na to gotowy.
Srebrny ford wydał z siebie głośny dźwięk klaksonu i zwinnie wyminął mężczyznę, zjeżdżając z ulicy i o mały włos nie wpadając do rowu. Ashton obejrzał się za nim, na twarzy ukazując rozczarowanie.
Wrzasnął głośno, wyrzucając z siebie chociaż odrobinę gniewu, jaki mu towarzyszył. Krzyczał przez dobre dwie minuty, zanim złapał go kaszel. Opadł na kolana i wzrokiem odprowadzał odjeżdżający samochód. Rozpłakał się, siedząc pośrodku jezdni. Czuł się taki bezsilny.

~*~

Jakie to dziwne, że człowiek przeżywa najgorszy dzień w swoim życiu, a dla innych jest on zupełnie normalny. Tego doświadczali właśnie Addelaine i Michael, eskortując Caluma do szpitala. Mieli szczęście, że Ashton nie wypożyczył sobie samochodu Andre, dzięki któremu szybko dotarli do pomocy. Mężczyzna trafił na salę obserwacyjną w przeciągu kilku minut od momentu, kiedy lekarz go zobaczył. Wtedy czas, jakby się zatrzymał. Drzwi sali zamknęły się, a oni zostali we dwójkę na korytarzu czekając na werdykt.
Działania lekarzy toczyły się koło dwóch godzin. Po obserwacji Hood przenoszony był z sali do sali - tu na zabieg, tu na rentgen, a tutaj na opatrunki. W końcu medycy wyszli i oświadczyli, że chłopak przeżyje, ale minie sporo czasu, zanim wróci do siebie, o ile w pełni to zrobi. Mimo tak pozytywnych słów, ani Levinson, ani Clifford nie potrafili odetchnąć z ulgą. On oparł się o ścianę, a ona przełknęła ciężko ślinę i rzuciła krótko, że musi już iść. Potrzebowała wiedzieć jedynie, że Calum żyje, a kiedy ta informacja dotarła, nie potrafiła już dusić się w miejscu, w którym obecnie się znajdowała. Szukała ucieczki.
Michael to rozumiał. Pożegnał adwokatkę, a sam poszedł na drugi oddział, gdzie leżała Mali. Nie miał serca, by zachować te wydarzenia dla siebie.
Usiadł na krześle tuż przy jej łóżku. Ciemnowłosa smacznie spała, zupełnie nieświadoma tego, co za chwilę miała usłyszeć. Mężczyzna delikatnie ścisnął jej ramię, a ona powoli otworzyła oczy. Gdy go ujrzała, uśmiechnęła się słabo, ale kiedy nie odpowiedział tym samym, jej twarz spoważniała. Pomógł jej podnieść się do pozycji siedzącej, po czym złapał za dłoń i zaczął mówić.
Płakała. Tak głośno, że ordynator zdołał ją usłyszeć z drugiego końca korytarza i przyszedł sprawdzić co się dzieje. Pomagał Michaelowi ją utrzymać w łóżku, kiedy ta starała się wyrwać, by pobiec do swojego brata. Krzyczała, że chce go zobaczyć, nie zważywszy na swoje samopoczucie czy ranę postrzałową. Michael w ostatniej chwili oplótł ją ramionami i przyciągnął do siebie. Nie miała siły walczyć, więc po prostu się w niego wtuliła i cały swój gniew, nienawiść oraz cierpienie wlała w jego koszulkę poprzez płynące łzy. A on ściskał ją. Z całej swojej siły, bo zasługiwała na to, po tym, co się wydarzyło. I nie puszczał, dopóki sama z wycieńczenia nie usnęła. Wtedy powoli odsunął jej ciało i ułożył na łóżku, pozwalając odpocząć.
Wstał. I wyszedł, żeby wrócić do swojego przyjaciela.
Całe ich życie stoczyło się tak szybko.
Michael zajął miejsce na krześle stojącym w szpitalnym holu. Naprzeciwko niego, mieścił się pokój Caluma. Przez zamieszczoną szybę widział łóżko oraz leżące na nim ciało przyjaciela. Ściany nie były na tyle grube, żeby nie mógł słyszeć równomiernego pikania aparatury badającej puls serca. Clifford splótł obie dłonie i przyłożył do brody. Łokcie oparł na kolanach. Smutnym wzrokiem doglądał Hooda, nie zamierzając ruszać się już nigdzie. Potrzebował zostać z nim całą noc, nie tylko ze względu na przyjaźń, ale także na wyrzuty sumienia. Czuł się po części winny temu, co się wydarzyło. Gdyby to nie on przekonał Caluma do zatajenia prawdy, Sean nie miałby powodu do porwania i katowania go. Nie potrafił wyrzucić z głowy tej myśli, więc podjął próbę zmniejszenia tego niesamowitego ciężaru i po prostu bycia dla swojego przyjaciela w chwili, gdy zamierzał spać czy zamierzał się obudzić. Bo obecnie, tylko on mu został. Tylko on był w stanie mu pomóc.
Addelaine wróciła do głównej siedziby służb specjalnych. Zanim jednak przeszła przez próg drzwi, przesiedziała około godziny w samochodzie, zastanawiając się, jak inaczej mogła potoczyć się ta sytuacja. I chociaż wiedziała, że czasu nikt nie jest w stanie cofnąć, zawracała sobie tym głowę, jakby miało to jakieś znaczenie. A nie miało. Mleko zostało rozlane, a każdy musiał się z tym zmierzyć na swój sposób. Ona też i po godzinie wreszcie to sobie uświadomiła.
Wysiadła i podążyła do bagażnika, z którego wyjęła spożywczą siatkę, w którą zapakowała produkt z odwiedzonego przed przyjazdem sklepu nieopodal. Zamknęła auto i weszła do budynku, kierując się powoli w stronę pokoju Ashtona. Wychodząc z samochodu, widziała, jak firanki falują między balkonem, a progiem wejściowym.
Podążała korytarzem, mijając funkcjonariuszy, którzy tylko zerkali na nią, a później odwracali wzrok, aby nie wyjść na tych, co się gapią niczym najwięksi plotkarze. Ale obgadywali ją, za plecami. Tuż po tym, jak zdążyła ich minąć. Miała rozmazany makijaż, potargane włosy i brudne ubrania. Ale zupełnie o to nie dbała. Chciała, jak najszybciej zostać sama i tylko to się dla niej liczyło.
Jeden ze strażników znalazł ją przechodzącą do następnego korytarza. Zdobył się na odwagę, by ją zatrzymać.
- Panno Levinson, jest Pani proszona… - zawołał.
- Jutro - odburknęła, nie dając mu dokończyć i kontynuuowała podróż do pokoju.
- Ale Dyrektor główny prosi Panią…
- Jutro - warknęła ostrzej, ponownie mu przerywając, po czym przyśpieszyła kroku.
Gdy już dotarła do swojego celu, otworzyła drzwi, jakby do siebie. Ale to nie w swoim mieszkaniu chciała właśnie teraz być. Jej świątynia, za którą do tej pory je uważała, stała się nagle obca. Tętniła negatywną energią i przyprawiała o smutne, nieprzyjemne i bolesne wspomnienia.
Wiedziała, że go nie zastanie. Ta nieobecność nawet jej nie zdziwiła i nie pchała do poszukiwań, bo miała świadomość, że poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, gdzie leży Caitlin nie było bezzasadne. W głębi duszy nawet liczyła na to, że go nie będzie.
Rozejrzała się dookoła, by mieć pewność. Stała pośród pustego pokoju, w którym wcale nie czuła się lepiej. Czuła za to o wiele więcej złości, gniewu oraz żalu. Jakby Ashton jeszcze wcześniej tu przyszedł i wyładował się, chociaż każdy mebel wydawał się nietknięty. Tylko atmosfera stała się… zszarpnięta. Ale poniekąd rozumiała Irwina. Bo do tej pory myślała, że najsłabsze w życiu jest poczucie samotności. Jednak najsłabszym jest bycie z ludźmi, którzy sprawiają, że czujesz się samotny, a to właśnie go spotkało dzięki niej i jego przyjaciołom.
Usiadła na fotelu i wyjęła z siatki półlitrową butelkę whisky oraz swój portfel, z którego wystawało zdjęcie. Addelaine palcami wysunęła je i wzięła do rąk, by się przyjrzeć postaci na fotografii. Młody, brunet o szerokim uśmiechu i pięknych, szczęśliwych oczach, patrzył prosto na nią, kiedy łzy zaczęły znów spływać po jej policzkach. Dzisiejszy dzień sprawił, że cały ból wrócił. Przeszła już raz w życiu przez czas, gdy nie wiedziała co czuje, kogoś jej brakowało, ale odrzucała wszystkich. I ten mrok znów do niej wracał. Bo nie była gotowa na to, by ponownie kogoś stracić. Musiała na nowo nauczyć się, że bez względu na to co zdobywamy, prędzej czy później to tracimy. Schowała w dłoni zdjęcie i sięgnęła po szklankę znajdującą się na stoliku i przelała do niej niewielką ilość trunku. Patrząc tępo w otwarte drzwi balkonowe, popijała spokojnie alkohol.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Rozdział 36

muzyka: klik



Ciało Addelaine nagle przestało współpracować z umysłem. Zamarła, gapiąc się tępo w postać ubraną całkiem na czarno. Ciemne, kręcone włosy przysłaniały czoło oraz oczy, dodając jego spojrzeniu o wiele więcej mroku. Nie wyglądał na umięśnionego,  a przynajmniej nie na takiego siłacza, jakiego sobie wyobrażała. Niemniej jednak jego uderzenie na pewno ułożyłoby ją do głębokiego snu na podłodze, gdyby spróbowała uciec lub odpowiedzieć agresją.
Opierał się ramieniem o framugę. Jego nogi były skrzyżowane. Towarzyszyło mu dwóch mężczyzn podobnej, a nawet lepszej postury, którzy skrywali się za jego plecami, czekając na rozkazy. On zaś palcem sprawnie obracał pistolet na dłoni, nie odrywając od niej wzroku. Stała przed nim, całkowicie zdominowana strachem. Ledwo łapała oddech, jakby uwiązł jej w gardle. W przeciągu sekundy z jej pięści wypadł metalowy klucz odbijając się od drewnianej podłogi kilka razy, aż upadł i zapadła cisza. Ale to nie był zwykły gest wywołany przerażeniem. Wraz z nim, wypadły wspomnienia - wydarzenia, przez które tak bardzo go nienawidziła i za wszelką cenę chciała dopaść. Każdy nieudany pościg czy spotkania, na których została oszukana. Twarz jej brata.
Gdy ją ujrzała, do jej oczu napłynęły łzy. Wiedziała, że teraz był to najmniej odpowiedni czas na okazywanie slabości, ale emocje brały górę. Mimo że już poznała prawdę o tym, że to nie Sean był winowajcą, a Logan, nie umiała pogodzić się ze stratą i porzucić uczucia nienawiści, jakim go darzyła. Już nie przez sam wzgląd swojej prywatnej sytuacji, ale przez społeczeństwo, przez Ashtona i fakt, jak Fletcher go zniszczył.
- Czego. Chcesz. - zaakcentowała obydwa słowa, wypowiadając je przez zaciśnięte zęby.
Zobaczyła, jak kąciki ust Seana unoszą się formując lekki uśmiech. Odbił się od ściany i ruszył w jej kierunku, a kiedy był wystarczająco blisko, Addelaine zrobiła krok w tył, by zwiększyć odległość pomiędzy nimi. Fletcher zauważając jej niespodziewany brak pewności.
- Prawdy - rzucił z lekkością, jakby miała to wiedzieć od samego początku - Może jeszcze tego nie wiesz, ale należę do ludzi honoru i..
- Mało wiarygodna odpowiedź w mojej opinii - wtrąciła szorstko, krzyżując ręce i stając tuż przy Calumie.
- Hm.. - mruknął, ponownie uśmiechając się - W każdym bądź razie, panno Levinson… naszą wspólną cechą jest to, że nie lubimy kłamstwa… - oświadczył - Jesteś adwokatem; bronisz ludzi, którzy znaleźli się w tarapatach poprzez… klamstwo.
- Podsumowując? - ponagliła, kiedy nie udało jej się znaleźć żadnego punktu odniesienia.
- Ludzie tacy, jak ty, powinni być ludźmi lojalnymi, szczerymi i honorowymi - stwierdził Sean, wciąż patrząc Addelaine prosto w oczy i jednocześnie piorunując ją swoim dumnym, oceniającym i dość pogardliwym spojrzeniem - Ale ty jesteś wyjątkiem od reguły.
Levinson zmarszczyła czoło, a na jej twarzy wymalował się dziwny grymas. Kompletnie nie rozumiała, co to wszystko miało do rzeczy i do czego dążył w tej całej dyskusji Sean, ale w głębi duszy domyślała się, że jego zachowanie i ta cała szopka mają głębsze dno.
- Jeśli chodzi ci o mnie, wypuść Caluma - próbowała negocjować - Po co ci on, skoro masz już mnie?
- I myślisz, że to wszystko jest takie… proste?
Addelaine skinęła obojętnie głową.
- Czemu nie? - spytała - Masz to, co chciałeś.
- O nie, moja droga - zauważył, mówiąc rozbawionym głosem - To, czego chcę właśnie się zbliża…
Wtem, czterech umięśnionych mężczyzn, przyprowadziło do pokoju Ashtona i Michaela. Popchnęli ich do środka, a kiedy ujrzeli Addelaine, a ona ich, wzajemnie zamarli mając świadomość, że stali się ofiarą kolejnej pułapki.
- Wy?! - rzuciła panicznie pytaniem - Przecież byliście z zespołem! Gdzie oni są?
- Zabiłem ich - odpowiedział obojętnie Sean, wyręczając dwóch kompanów Addelaine.
Levinson dosłownie wryło, prawie w ziemię. Stanęła osłupiała kompletnie nie wiedząc, jak się do tego odnieść. Z jej ust uciekł jedynie krótki komentarz.
- Ty popieprze….
- Zważaj na słowa - zagroził, zerkając w stronę Irwina i Clifforda.
- Och, moje najszczersze przeprosiny - ironizowała - Miałam na myśli zupełnie co innego. Chciałam cię nazwać sukinsynem! - warknęła i już chciała zamachnąć się i go uderzyć, ale powstrzymał jeden z facetów trzymających Michaela, który przyłożył mu nóż do gardła, szczerząc się do niej.
Brunetka przystanęła, rozważając chwilę swój kolejny krok. Już chciała powiedzieć o wiele więcej, przejąć pałeczkę oraz kontrolę nad całą sytuacją, ale ugryzła się w język, uświadamiając sobie właśnie teraz, do jakich rzeczy Sean jest zdolny.
- Po co ta cała farsa? - wzruszyła ramionami w geście poddania się.
Sean odszedł od swoich ludzi trzymających jego więźniów i ruszył w stronę Addelaine. Szedł dumnie i powoli, z wyprostowanymi plecami i uniesioną dumnie głową. Podczas mijania adwokatki, obrzucił ją szczęśliwym spojrzeniem i zatrzymując się przy niej, oświadczył tylko:
- Chciałbym, żebyśmy zagrali w grę.
Ciarki przebiegły po ciele Addelaine na nieskończoną myśl pomysłów, na jakie mógł wpaść przestępca. Ten zaś ominął ją i podszedł do leżącego Caluma, który gwałtownie zaczął kręcić głową spanikowany, prosząc go, aby tego nie robił. Levinson przewidywała najgorsze.
Ciemnowłosy podszedł do stołu, przy którym znajdowała się niewielka dźwignia. Przesunął ją, a maszyna wydała dziwny dźwięk zgrzytu, a następnie systematycznej pracy czegoś w rodzaju koła zębatego.
Wtedy wszyscy zauważyli, że stół zaczął się rozjeżdżać.
- Prawda, lub wyzwanie w postaci posłania na śmierć Caluma - oznajmił zasady jego chorej gry - Co wybierasz, Addelaine?
Levinson słysząc wrzask Caluma, gdy stół rozciągnął się na tyle, że zaczął również rozciągać jego ciało, zaczęła drżeć i odczuwać niepohamowane mdłości.
- Fletcher - zawołała - Nie rób tego, to nie musi się tak kończyć.
- Albo Calum, albo ty, Addelaine - wyjaśnił ponownie - Prawda lub wyzwanie.
Mijała sekunda po sekundzie, a krzyki Caluma potęgowały się, aż w końcu zaczął im towarzyszyć potężny szloch. Nikt z jego obecnych przyjaciół nie mógł znieść tego cierpienia, przez które przechodzil. Sam wrzask i błagania sprawiły, że Addelaine w pewnym momencie dłońmi zakryła sobie uszy i pozwoliła łzom płynąć po swoich policzkach. Dopiero wtedy dostrzegła, jaką przewagę jest w stanie mieć nad każdym z nich Fletcher - umiał przejrzeć każdego człowieka na wylot, znaleźć jego wady i słabe punkty, a potem perfidnie wykorzystać i patrzeć, jak sprawia ból. Napawał się nim; satysfakcjonował. I nikt nie mógł pojąć, do jakiego stopnia musiał być zepsutym człowiekiem. Ważniejszym było wyjść z tej wojny wygranym.
- W porządku - spasowała Levinson, opuszczając ręce w geście poddania - Wybieram pieprzoną prawdę! Co mam powiedzieć?! - wrzasnęła spanikowana, by jak najszybciej móc rozkuć Caluma i oszczędzić mu cierpień.
Sean uśmiechnął się zwycięsko. Podszedł w stronę Addelaine, a kiedy już był niebezpiecznie blisko, Ashton próbował się wyszarpać, by ruszyć kobiecie na ratunek, jednak uścisk dwóch mężczyzn powstrzymujących go przed ucieczką był zbyt silny, aby blondyn mógł się wyswobodzić.
Fletcher stanął po drugiej stronie stołu, na którym prawie że umierał Calum. Zmierzył po raz kolejny wzrokiem Addelaine i podał swoje warunki.
- Opowiedz Ashtonowi, dokąd zabrał cię Hood, gdy szperaliście w moim domu - powiedział ze spokojem, kiedy serce Addelaine omal nie stanęło.
Otworzyła usta i rozszerzyła oczy. Momentalnie odsunęła się od stołu, cofając się na ścianę, o którą chwilę później uderzyła plecami. Nagle w jej głowie wszystko ucichło. Patrzyła na Caluma, ze łzami w oczach licząc, że to jakieś nieporozumienie. Ale w końcu rozumiała, że o to chodziło Seanowi od samego początku.
- Addelaine - odezwał się Ashton, ale jego głos wydawał się prawie echem - Powiedz, Addelaine.. po prostu powiedz!
Brunetka patrzyła na wyjącego z bólu Caluma, myśląc, że to on jest w stanie podjąć jakąś słuszną decyzję. Zaciskała pięści i ryczała z cierpienia - nie fizycznego, ale psychicznego. Dlaczego ona miała to zrobić? Czemu postawił ją w takiej sytuacji?
Wiedziała. Ale nie sądziła, że będzie płaciła za to, aż tak wielką cenę.
- Czas  ucieka… - zawołał melodyjnie Fletcher, ekscytując się całą zabawą.
- Levinson, kurwa! - wrzasnął Irwin - Powiedz to w końcu!
Jej wzrok przebiegał pomiędzy nim, Calumem, a Seanem, który przechadzał się wokół pomieszczenia, obserwując jej ruchy. Po raz pierwszy nie ukrywała swojej paniki, ani strachu. Ale to nie była obawa względem Seana. Tym razem bała się nikogo innego, jak Ashtona, a Fletcher doskonale  o tym wiedział i zdecydował się na tym skupić, by zniszczyć ją, jego i wszystkie plany, które mieli.
- Jeśli mogę dać ci radę - wyszeptał do jej ucha, gdy niespodziewanie znalazł się tuż obok niej  - Nieważne czy powiesz prawdę, czy pozwolisz Calumowi umrzeć… on i tak ci nie wybaczy żadnego z tych rozwiązań - powiedział, masując jej ramiona.
Odchodząc od Addelaine, Sean posłał jej złowieszczy uśmiech. Podszedł do Caluma i podkręcił maszynę,a ryk mężczyzny zdawało się słyszeć w całym budynku, a także poza nim. Rozrywalo go od wewnątrz, dosłownie. Łamało mu kości, rozciągało i prawie przecinało skórę. To był ból, którego nikt nie mógł sobie wyobrazić.
- Powiedz mu prawdę, Addelaine.. - powiedział spokojnie Sean, po czym wydarł się - Powiedz mu o Caitlin!
Słysząc jej imię, Ashton w przeciągu chwili odnalazł w sobie niespotykaną siłę, by wyrwać się spod rąk kompanów Fletchera i podejść bliżej. Z początku myślał, że się przesłyszał, ale gdy odtworzył sobie w głowie słowa Seana sprzed chwili, był pewny, że dobrze go zrozumiał. A to zmieniało postać rzeczy.
- A więc w tym wszystkim chodzi o Caitlin? - spytał niezrozumiale, jakby wydawało się to dla niego abstrakcją.
Chwilę zajęło dotarcie pewnych informacji do jego umysłu, ale gdy się to stało ruszył prosto na Addelaine. Jeden z mężczyzn już wyciągał broń, by do niego strzelić, ale Sean uniósł dłoń, powstrzymując go.
Irwin złapał kobietę za ramiona i potrząsnął nią kilkakrotnie.
- Co wiesz? - zapytał, a w jego oczach widać było nadzieję.
Addelaine milczała. Jedynie jej łzy płynęły bez zatrzymania, a szloch cały czas wybrzmiewał z jej ust. Przerywały go głośne krzyki Caluma, którego ciało już ledwo wytrzymywało ból, jaki zadawał mu  Fletcher.
- Addelaine.. - powiedział błagalnie, cichym głosem - Powiedz mi co wiesz, czas ucieka. Powiedz… powiedz… powiedz...
Jedno słowo, które utkwiło w jej głowie, stało się prześladowcą. Ashton popadł w obsesję. Nie chodziło już o życie Caluma, czy o to, by wygrać z Seanem. Liczyła się tylko Caitlin, a także Addelaine, która miała niezbędne o niej informacje, do jakich musiał dotrzeć, nawet po trupach. Trzymał kobietę w uścisku, który zostawiał znamiona w postaci siniaków i sprawiał ból, którego teraz nie była w stanie poczuć, bo psychicznie była o wiele większym wrakiem. I szarpał nią, uderzał o ścianę, byleby tylko wydobyć z niej informację. Przez to wszystko przedzierał się wrzask Caluma. Ale on jakby wcale go nie słyszał. Był w stanie niespotykanej hipnozy, z której jedynym sposobem na wydostanie się była Addelaine i prawda, jakiej oczekiwał od niej Sean, a która nie potrafiła przejść przez jej usta.
- POWIEDZ, CO WIESZ O CAITLIN! - wrzasnął w końcu Ashton ostro, jakby za chwilę miał zadać swój ostatni cios w przypadku, gdyby nie dostał odpowiedzi.
Ale Addelaine była już byt zmęczona, by móc się opierać. By walczyć. By pozwalać na tę katorgę; na maltretowanie. Na psychiczny gwałt, który miał pozostawić ślad w jej głowie na całe życie. Mogła poświęcić człowieka lub zranić drugiego, porzucając wszystkie swoje szansę na uwolnienie go od zła w którym tkwił.
I zrobiła to.
Bo nie potrafiła zabić.
Ale umiała ranić i z tym żyć.
W końcu robiła to nie raz, nawet kiedy tego nie chciała.
A tu po prostu nie miała wyjścia i chociaż wiedziała, że nie doświadczy w tym przypadku zrozumienia, poświęciła się.
- NIE ŻYJE! - odkrzyknęła Levinson, patrząc mu prosto w oczy i w tej samej chwili czując, jak jego uścisk całkowicie rozluźnia się, a ona opada swobodnie na podłogę. Rozpłakała się, a w ciągu tego rozlewu łez zdążyła tylko powtórzyć swoje słowa, dla udowodnienia, że nie padły one pod wpływem chwili. - Caitlin Teasel nie żyje odkąd trafiłeś do więzienia - wyznała.
W tym samym momencie, gdy jej słowa padły na łamach całego pomieszczenia, Sean zatrzymał maszynę tortur, a jego pracownik rozkuł Caluma.

Nastąpiła błoga cisza, ciągnąca za sobą mrok, jakiego jeszcze nikt nie widział, ani nie doświadczył.

czwartek, 7 czerwca 2018

Rozdział 35

Kobieta przetarła twarz dłońmi, po czym zwróciła wzrok w stronę policjanta.
- Daj mi swoje kluczyki - zażądała, momentalnie zbierając swoje rzeczy i cofając się do drzwi wejściowych.
- Zwariowałaś?! - wrzasnął panicznie Andre - Spójrz na siebie - wskazał rękoma na jej ciało - To samobójstwo.
Addelaine zignorowała jego słowa i już sięgała po klamkę, kiedy mężczyzna płaską dłonią uderzył w drzwi i zablokował je swoim ciężarem.
- Addelaine, kurwa! - krzyknął wyraźnie wkurzony - Nie wierzę, jak możesz brać udział w tak chorej sprawie!
- Tej chorej sprawy by nie było, gdyby nie Ty! - odparła równie głośną złością - Gdybyś tego dnia go uratował, gdybyś zrobił cokolwiek.. nie bylibyśmy w tym miejscu, w jakim jesteśmy teraz.
- Jak wiele razy mam cię jeszcze za to przepraszać, do jasnej cholery?! - spytał z wyrzutem - Przepraszam, po raz kolejny, że przyszłość nie jest taka jaką ją sobie wymarzyłaś! Że nie ma w niej twojego brata, bo poszedł niewłaściwymi torami.
- Byłeś jego pieprzonym przyjacielem! - mówiła rozżalona, a jej dłonie formowały się w pięści - Kto niby miał go postawić na właściwe tory, wiedząc co się dzieje, jak nie ty?!
Andre rozłożył ręce, uśmiechając się sarkastycznie.
- Ty? - spytał, ale było to bardziej stwierdzenie - Łatwo jest obwiniać wszystkich wokół, ale nigdy nie dostrzegłaś tego, że może to ty jako siostra powinnaś była się zainteresować bratem? Może gdybyś to zrobiła, jeszcze by żył.
Addelaine nie wytrzymała. Prawa ręka impulsywnie uniosła się i zamachnęła, a potem z okrzykiem pełnym żalu i goryczy, kobieta wymierzyła nią cios, prosto w twarz funkcjonariusza, oddając solidne uderzenie. Słychać było szybki trzask, przypominający złamanie kawałka drewna. Andre zaklął z bólu i pod wpływem prawie że nadnaturalnej siły w rękach brunetki odsunął się na ścianę. Męzczyzna złapał się za nos, ale po chwili odsunął dłoń, gdy odczuł silny ból. Spojrzał na palce, z których spływała krew. Zaciągnął nosem, po czym chrząknął, jakby czymś się krztusił. Syknął, przecierając rękawem twarz i dopiero wtedy odważył się spojrzeć na Addelaine, która także stała oparta o przeciwną ścianę i pocierała knykcie dłoni, jaka zdecydowała się rozpocząć walkę fizyczną. Kobieta cała się trzęsła i dyszała, prawie jak po przebiegnięciu maratonu. Jej serce waliło niesamowicie szybko oraz głośno, podobnie do perkusyjnych bębnów. Była lekko oszołomiona, działała w impulsie, a gdy było już po wszystkim, próbowała dotrzeć do siebie i zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Zupełnie, jak Andre - nie spodziewała się, że ta kłótnia doprowadzi do rękoczynów.
Andre prychnął, wywracając oczami, a potem popatrzył na nią z pogardą.
- Niesamowite, że jeszcze niedawno byłaś dla mnie właściwą osobą - skomentował krótko - Nie sądziłem, że będę musiał szukać kogoś, kto jednak naprawdę nią jest.
Addelaine przez moment żałowała emocji, które nią szarpnęły i popchnęły do takiego, a nie innego czynu. Ale tylko przez moment.
Wreszcie zrozumiała, w czym tkwił problem Andre. Darzył ją dziwnym, chorym i niezrozumiałym dla niej uczuciem, którego nawet gdyby mogła, nie chciałaby odwzajemniać. Przeszłość nie pozwalała jej go lubić, a co dopiero żywić głębszą sympatię, na którą najwyraźniej liczył. Szczerze mówiąc, nie była w stanie pojąć, jakim cudem mógł robić sobie nadzieję i myśleć, że kiedykolwiek ich relacja się zmieni.
I z tego względu nie czuła wyrzutów sumienia względem uderzenia i prawdopodobnego złamania mu nosa. Bo może dzięki temu dotarło do niego, że między nimi nigdy nie iskrzyło i nie będzie iskrzeć.
Nawet nie starała się udawać, że jego słowa ją dotknęły, ponieważ nie znaczyły dla niej nic specjalnego. Może czasami ją wspierał, współpracował, ratował czy pomagał, jak tego dnia, ale nie przychodziła do niego dlatego, że potrzebowała przyjaciela. Wybierała go, bo te wszystkie czynności stały się jego obowiązkiem w dniu, gdy zwrócił się przeciwko jej bratu i stał się współwinnym jego tragedii. Nie mówiła mu tego wprost, ale jego przysługi były dla niej jedynie rekompensatą. Niczym więcej.
Addelaine odkaszlnęła, po czym spojrzała w górę, na sufit, by wziąć głęboki wdech i zebrać swoje myśli. Następnie, popatrzyła beznamiętnie na swojego towarzysza i postanowiła nie marnować dłużej czasu na ich rozmowę.
- Cóż, moim zdaniem szukanie właściwych osób jest przereklamowane - powiedziała, wyrywając z jego rąk kluczyki do samochodu - Lepiej będzie, jak znajdziesz sobie psa.
Zanim Andre zdążył cokolwiek z siebie wydusić, brunetka zniknęła za drzwiami mieszkania i ruszyła schodami na parter, kierując się na parking, gdzie odnalazła starego Forda Mondeo, którym zamierzała ruszyć na ratunek Ashtonowi i jego przyjaciołom.
Wsadziła kluczyki do stacyjki i uruchomiła silnik samochodu. Jedną dłonią wciąż ściskała swój brzuch i w głębi duszy dziękowała Bogu, że nie potrzebowała wrzucać wstecznego biegu i wykręcać autem z miejsca parkingowego, ponieważ był on zaparkowany tyłem, a w dodatku po przeciwnej stronie znajdował się wyjazd, co oznaczało ułatwienie zadania. Wyjechała na ulicę, po drodze próbując dodzwonić się do bazy tajnych służb, by uzyskać dokładną lokalizację terenu, na który pojechał jej klient.
Na miejscu pasażera znajdowały się zapakowane w białą teczkę dokumenty. Addelaine zauważyła je kątem oka, jednak wystarczającą trudność sprawiało jej prowadzenie samochodu głównie jedną ręką i z tego względu postanowiła zignorować informacje, jakie mogą być zawarte wewnątrz dokumentów. Uznała, że nie ma tam nic specjalnego, zwłaszcza, jeśli dotyczyły Andre i jego pracy. A właśnie jego nazwisko widniało na papierach.
W połowie drogi, na wyświetlaczu jej telefonu pojawił się numer. Nie potrzebowała zastanawiać się, czy zgadywać, kto próbował się z nią kontaktować, mimo że gdzieś w jej umyśle tkwiła nadzieja, że będzie to Ashton. Płynnie przesunęła palcem po wyświetlaczu i kliknęła głośnik, by włączyć głośnomówiący tryb.
- Dlaczego? - spytała od razu - Dlaczego to zrobiłeś?
Usłyszała głośny, szyderczy śmiech.
- Każdy z nas ma pragnienia, Addelaine - odparł - Wszyscy czegoś chcemy.
- A ty czego właściwie chcesz, Sean? Czego chciałeś od Ashtona?
- Chciałem patrzeć, jak płonie - wyznał, a w jego głosie Levinson wyczuła ogromną nienawiść - Widzieć, jak jego ciało staje w płomieniach.
- Ale nie udało się, prawda? - rzuciła z nutą satysfakcji.
- Skąd ta pewność?
- Inaczej nie dzwoniłbyś do mnie nawet, by pogratulować - stwierdziła.
- Został ktoś jeszcze, panno Levinson.
- Calum - wypowiedziała jego imię ze strachem.
- Spotkajmy się, Addelaine - rzucił - Za pół godziny, w miejscu, do którego właśnie otrzymałaś dane lokalizacyjne - dodał, po tym jak zawibrował jej telefon.
- Czemu uważasz, że to zrobię? - zapytała, starając się udać pewną siebie ignorantkę.
- Bo nie jesteś morderczynią - stwierdził - Jesteś schematem, mądrą adwokatką, którą szkolili również w negocjacjach z przestępcami takimi jak ja i kobietą, która doskonale wie, że nie żartuję i zabiję w tej sytuacji niewinnego Caluma, jeśli nie zdecydujesz się przyjechać i oddać mi dokumentów, które zamierzałaś złożyć, by zadziałały na moją niekorzyść.
- Nie rozumiem cię, Fletcher - wyznała - Skąd ta nienawiść? To mną może ona targać, ze względu na to, że twój cholerny brat zabił mojego.
- Nie oczekuję od ciebie zrozumienia, kochana - powiedział spokojnym głosem - Kiedy dostaniesz nauczkę, pojmiesz w końcu, że wybrałaś złą stronę. Masz dwadzieścia osiem minut.
Sean zakończył rozmowę, a wtedy Addelaine przełączyła szybko okienko głównego menu na nawigację. Ucieszyła się widząc zamalowaną trasę na zielono, bo oznaczało to brak korków. Szybko skręciła kierownicą maksymalnie w lewą stronę i z piskiem opon wjechała na skrzyżowanie, zawracając na czerwonym świetle i spotykając się z kilkoma długimi trąbnięciami. Miała szczęście, że jechała samochodem Andre. Ze schowka wyciągnęła małą, niebieską kulkę. Chwilę zajęło jej przymocowanie tego małego ustrojstwa na dachu auta, ale gdy tylko się to udało, szybko podłączyła kabel pod prąd wozu i uruchomiła sygnalizację policyjną. Przestała zwracać uwagę na przepisy. Przycisnęła pedał gazu do samej podłogi i skierowała się na ratunek Calumowi, mając nadzieję, że jej przeświadczenie o bezpieczeństwie Ashtona i Michaela było prawdziwe.
W przeciągu dwudziestu minut dojechała na wyznaczone przez Fletchera miejsce. Był to opuszczony budynek zrobiony z cegieł, które zdobiło stare, trochę rozmazane graffitti. Ewidentnie widać było, że nikt nie spędzał na co dzień tutaj czasu, a była to jedynie zachcianka Seana. Ruiny otaczał gęsty las, oddalony o około kilometr od głównej drogi. Addelaine przez chwilę zastanawiała się, czy podejmować ryzyko i iść na misję samobójczą bez żadnego narzędzia do obrony. Przeszukała cały samochód Andre, ale nigdzie nie było śladu pistoletu lub noża. Możliwą, a w dodatku opcją było tylko towarzystwo klucza do kół. Pomimo słabego pomysłu, na wszelki wypadek Addelaine wolała go zabrać. Jak to pomyślała - lepsze to niż nic.
Przeszła przez drzwi wejściowe i znalazła się na długim korytarzu, przypominającym pomieszczenie ze szkolnymi szafkami i szatnią. Po prawej stronie znajdowały się mini szufladki na kluczyk - niektóre drzwiczki były powyłamywane, inne wgniecione lub porysowane. Z lewej strony natomiast były boksy, w których mieściły się drewniane ławki, a na ściankach krat zamontowane były wieszaki. Panowała błoga cisza, która wręcz potęgowała strach Addelaine i sprawiała, że jej dłonie pociły się od ściskania klucza. Szła niepewnie, powoli i ostrożnie. Oczy miała szeroko otwarte, a zmysł słuchu wyostrzony. Nawet delikatny szmer wywołany wiatrem wpadającym przez wybite okno powodował, że momentalnie przyjmowała obronną pozycję.
Dotarła do schodów prowadzących na pierwsze piętro. Zanim wspięła się po nich, spojrzała w górę, czy na pewno nikt tam na nią nie czyhał. Gdy uznała, że jest “czysto”, ruszyła prędko, przechodząc do kolejnego korytarza, tym razem pełnego drzwi prowadzących do kolejnych pomieszczeń.
Zerknęła w kąt jednej ze ścian - widniała tam kamera, co zdawało się być zaskakujące, gdy przez chwilę nad tym się zastanowiła. Skoro była to dawno opuszczona szkoła, skąd wzięły się w niej kamery, wyglądające na dosyć nowe? Sean miał wszystko zaplanowane już wcześniej.
Addelaine zdecydowała się otworzyć każde z napotkanych drzwi. Wiedziała, że i tak o to w tym chodzi. Miała sama przyjść do Seana, a ta zabawa była częścią jej gry. Postanowiła więc, dać mu tą satysfakcję. Większość z nich koniec końców była zamknięta lub pusta. W niektórych pokojach leżały losowo wywrócone stoliki oraz krzesła, natomiast w innych - zbite tablice, zniszczone ściany i latające w powietrzu kartki. Tylko jedno pomieszczenie szczególnie się wyróżniało - na końcu korytarza jedne drzwi były delikatnie uchylone. Levinson popchnęła je i wtem wydała z siebie niepohamowany krzyk.
- Mój Boże, Calum! - zawołała, gdy zobaczyła leżącego na stole mężczyznę.
Brunetka rzuciła się do biegu, chociaż nie miała wystarczająco sił na sprint o wadze życia lub śmierci. Ciągnęła zranioną nogę za całym ciałem, dopóki nie dotarła do przyjaciela Ashtona. Oparła się o stary, kamienny stół. Calum leżał nieprzytomny, bez koszulki, a jego ciało zdobiło kilka świeżych blizn przypominających długie paski, wyglądające na pozostałości po uderzeniach biczem lub podobnym narzędziem. Oddychał, co uspokoiło adwokatkę, jednak nie zareagował na jej głos. Delikatnie palcami przebiegła po ranach, by wydedukować, kiedy mogły zostać one zrobione. Jej wzrok powędrował na ramiona, a potem na nadgarstki, które były skute metalowymi kajdankami, przymocowanymi do stołu. Addelaine zmarszczyła brwi, analizując miejsce oraz stolik, na jakim znalazł się Calum. Zaczęła dokładnie go oglądać i przebiegać dłońmi nietypowy mebel. W połowie stołu znajdowała się wnęka. Gdy ją zobaczyła, zrozumiała, do czego zostało stworzone to urządzenie. - Nie powinnaś była przychodzić - wyszeptał niespodziewanie Hood, łapiąc ją za rękę.
Kobieta już chciała coś odpowiedzieć, ale zanim zdążyła wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, usłyszała ciężki, męski głos za swoimi plecami.
- Witaj, Addelaine. Nie mogłem doczekać się naszego spotkania.

Obserwatorzy

Szablon
Fantazja
zxvzxvz