środa, 22 listopada 2017

Rozdział 20

Mijały dni, noce, aż w końcu minął tydzień... 
Addelaine nie wychodziła ze swojego pokoju, szukając setek wskazówek, kruczków prawnych oraz możliwości, które pozwoliłyby wrócić jej do sprawy Ashtona. Zbliżał się proces, a ona spadła ze stołka adwokata, co kompletnie zniszczyło jej wszystkie plany. Musiała zmienić decyzję Dave'a tak, jak zmieniła Ashtona, który nagle, na łożu szpitalnym, tydzień temu, zdecydował się walczyć o swoją wolność. Być może spowodowane było to ich zaprzyjaźnieniem i wzajemnym zaufaniem, jakim się obdarzyli oraz szczerymi konwersacjami, jakie odbywali podczas gdy Addelaine odwiedzała Ashtona w szpitalu. Największe znaczenie miała dla nich rozmowa, która odbyła się kilka dni temu. 
- Panie Irwin... - mruknęła niepewnie Levinson, siedząc tuż obok jego łóżka – Nigdy nie spytałam o jedną rzecz... Blondyn skinął lekko głową. - Jakie to uczucie... - zaczęła nieśmiało, spoglądając w okno – zabić kogoś... 
- Żadne – odparł obojętnie, ale zacieśnił swój uścisk na białej kołdrze – Przy zabijaniu nie towarzyszy ci uczucie. Ono pojawia się tylko przed i po. 
- Jak to? 
- Kiedy celujesz w kogoś z broni, czujesz gniew przeszywający cię od stóp po głowę. Czasami pojawia się strach, który poniekąd chce powstrzymać cię przed głupotą. Pokazuje ci twoje życie. Nagle widzisz w swoim umyśle ludzi, których kochasz, rodzinny dom i wydarzenia, które przyniosły ci szczęście. Jednak złość zabija strach, rzadko jest w stanie z nim wygrać. Strzelasz, a wtedy wszystko umiera. Świat staje się cichy, braknie dźwięku, czas leci wolniej. Po kilku minutach lub nawet i godzinach, gdy wracasz do domu i siadasz na kanapie, zaczynasz zastanawiać się, co niedawno miało miejsce. Dopada cię najgorsze z możliwych uczuć. Wyrzuty sumienia. 
- Udaje ci się z tym żyć? 
- Po swoim pierwszym zabójstwie wmawiałem sobie, że to tylko przejściowe. Z czasem będzie mi łatwiej, ale kiedy drugi raz wymierzyłem karę śmierci na człowieku, wszystko zaczęło mnie przerastać. Nie potrafiłem znieść ciężaru, jaki dźwigałem. Wtedy na mojej drodze stanął starszy Fletcher. 
Ashton opowiedział Addelaine, jak cała historia z gangami znalazła swój początek. Było to dokładnie jedenastego września, dwutysięcznego dziesiątego roku, kiedy to zszedł do garażu w ręku trzymając gruby sznur. 
Stanął na schodkach i zaczął zawieszać linę na haku, który wcześniej przymocował do sufitu. 
- Nie bądź żałosny – usłyszał za swoimi plecami ciężki męski głos i gwałtownie się odwrócił – Samobójstwo to nie rozwiązanie, to tchórzostwo. 
- Jak tutaj wszedłeś? – zapytał zaskoczony widokiem chłopaka w jego domu. 
- Czy to ważne? – odpowiedział pytaniem – Zejdź i nie rób scen – machnął na blondyna ręką, kompletnie nie wzruszony panującą sytuacją. 
- Nie mogę.. – szepnął Ashton kręcąc głową. Ścisnął dłońmi sznurek, który oplatał jego szyję – Ja muszę to zrobić. Nie potrafię już żyć... 
- Jesteś gorszy niż aktorzy z Mody na sukces, Irwin – warknął rozzłoszczony – Ludzie mają większe problemy i nie wieszają się z tego powodu. 
- Większe problemy? – spytał niedowierzając – Zabiłem człowieka! Dwóch ludzi! Jestem mordercą! Powinienem teraz siedzieć w więzieniu. 
- Jeden z tych ludzi był gwałcicielem, a drugi zabójcą – wyjaśnił – Naprawdę uważasz, że popełniłeś błąd? Zasłużyli na los, jaki ich spotkał! Nie powinieneś mieć tego wielkiego poczucia winy zwłaszcza, że był to zwykły wypadek, który w ich przypadku powinien być wymierzeniem kary, a nie sytuacją losową. 
- Jak możesz tak mówić, Sean? - zapytał z wyrzutem - Od tego są sądy! Nie my! Nie powinienem był pić tamtego wieczoru.. - powiedział zrozpaczony - Nie powinienem był wsiadać za kółko, a potem słuchać się ciebie i... 
- Sąd ssie, Irwin! – wrzasnął – Policja i sąd nie robią niczego, aby pomóc państwu! Działamy wbrew prawu, ale to nie znaczy, że robimy coś złego. 
Chłopak o czarnych niczym smoła, kręconych włosach podszedł do blondyna i pociągnął go za rękę, by ściągnąć ze schodków, zanim popełni głupotę. 
- Jak ty to robisz, Sean? Jakim cudem jesteś tak obojętny? Nie ukazujesz żadnych emocji? Twoja twarz zastyga, trzymasz się powagi. Jakim sposobem trzymasz nerwy na wodzy, nie dopuszczasz uczuć do swojej głowy? – dopytywał, gdy wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju. Jego oczy były zaszklone. 
- Uczucia nas niszczą, Ashton – syknął, trzymając go za ramiona i patrząc prosto w oczy chłopaka – Sprawiają, że jesteśmy słabi, naiwni, ulegli. - oświadczył – Dlatego ty jeszcze nie nadajesz się na mojego wspólnika. 
- Jeszcze? 
- Mogę ci pomóc – zaoferował – Mogę sprawić, że przestaniesz myśleć o swoich ofiarach, zaczniesz myśleć trzeźwo. Nauczę cię tego, bo masz potencjał i chcę cię mieć u swojego boku. Jesteś chrytry, przebiegły i zawzięty. 
Zamilkł. 
Przełknął ciężko ślinę, potarł przepocone czoło.
 - Weź to – z kieszeni wyciągnął białą kartę, na której widniał czarny As - Kiedy podejmiesz słuszną decyzję, znajdziesz mnie dzięki niej. 
~*~ 
Brunetka pojawiła się w biurze, kierując się prosto do gabinetu szefa. Spotkała się z wieloma karcącymi spojrzeniami po drodze, ale zignorowała je, skupiając się na swoim zadaniu. Przemknęła przez korytarz, wchodząc bez pukania do pokoju, zastając Dave'a, w trakcie spotkania z kolejnym klientem. Mężczyzna zbladł na jej widok, prędko przeprosił siedzącego starszego faceta i poprosił grzecznie, by spotkali się za około godzinę. Ten z grymasem zgodził się i ulotnił, a wtedy Addelaine zamknęła za nim drzwi i postanowiła działać. 
- Dave, powiem to wprost - opuściła ręce w geście poddania - Musisz mi pozwolić bronić go podczas procesu - oświadczyła desperackim głosem. 
- Ja również powiem wprost Addelaine - rzucił obojętnie - Nie. 
Ciemnowłosy wstał i wyszedł ze swojego pokoju, przechadzając się korytarzem i rozdając pracownikom dokumenty. Addelaine nie dawała za wygraną i poszła za nim, dając miliony argumentów, dla których nie powinien jej oddalać. Wiedziała, że nie pozostawiła Dave'owi wyjścia po wypadku, jaki zdarzył się po części z jej winy, ale nie mogła sobie odpuścić. 
- Addelaine, on nie wyjdzie z więzienia - powiedział, a w jego głosie wyczuła zmęczenie i żal - Po ostatnim wydarzeniu, nie wypuszczą go już na wolność. 
I mimo, że miał rację, ona dalej prosiła. 
- Pozwól mi więc walczyć o jego uniewinnienie - tłumaczyła - Proces jest za dwa dni, przygotuję go. Dave zatrzymał się i odwrócił do brunetki, zerkając na nią zawiedziony. 
- Addelaine, nie możesz go bronić - oświadczył mężczyzna, rozkładając ręce i kręcąc głową z niezadowoleniem - Nie zostaniesz dopuszczona przez sąd jako obrońca. Na Twoim miejscu cieszyłbym się, że nie zabrali ci licencji, bo powinni. 
Wuj Ashtona ruszył dalej, ale Addelaine stała, niczym zastygnięta lub przyklejona do podłogi. Patrzyła, jak się oddala, jednak nie mogła zanim pójść, dopóki nie znalazłaby odpowiedniego argumentu, który przekonałby go do walki. 
Walczyła więc z czasem, zanim Dave zdążyłby się ulotnić, stojąc i analizując. Wzrokiem szukała wskazówek po całym korytarzu, ludzie obserwowali ją bacznie. Aż w końcu trafiła na swoją odpowiedź i od razu rzuciła ją Dave'owi. 
- Ja nie mogę - oznajmiła - Ale mogę przygotować każdą osobę tutaj do rozprawy, obserwując jej przebieg na sali i ewentualnie konsultować się w razie niepowodzeń czy potrzeb. 
~*~ 
Masa ludzi czekała, aż zostanie wpuszczona na salę rozpraw. Addelaine stała w progu, oparta o framugę. Jej serce biło szybko, ale na twarzy widać było jedynie skupienie. Nie mogła zaprzeczyć, że się nie denerwowała, jednak nie mogła tego okazać. Na pewno nie przy siedzącym za nią Ashtonie, który nie kamuflował strachu i obaw ciążących na jego duchu. 
Brunetka zerkała co jakiś czas za swoje ramię, aby spojrzeć na mężczyznę, który zgarbiony siedział przy biurku i oglądał gips na swojej ręce, która cały czas zdrowiała po wypadku. Zastanawiało ją, co może sobie w tej chwili myśleć. Ma nadzieję, że ona go uratuje, a może odwrotnie – wcale na to nie liczy, a denerwuje go tylko przechodzenie przez ten sam koszmar, co dziesięć lat temu, rozprawę. Chciała cokolwiek powiedzieć, aby go wesprzeć – nie dlatego, że było jej go żal. Nic nie mogło pójść dzisiaj źle. Skoro ona trzymała się w garści, Ashton również musiał. I to był jedyny powód, dla którego próbowała się odezwać. A przynajmniej, tak wmawiała wszystkim, a także samej sobie. Pracowała nad tym planem kilka miesięcy, musiało być dobrze. 
Ostatnimi tygodniami, Ashton współpracował, nawet bardzo, wyrażając swoją chęć wyjścia, a to tylko dawało jej większą motywację i potęgowało zdeterminowanie. Dave ugiął się i poprosił jedną ze swoich pracowniczek o przejęcie sprawy Ashtona, przy współpracy Addelaine. Ona przedstawiła jej plan swoich działań, a podstawiona kobieta miała iść jedynie wskazówkami, jakie dała Levinson. Ashton odpoczywając jeszcze w szpitalu, przygotowywał się u boku swojej byłej adwokatki, ucząc się na pamięć zdań i zeznań, jakie opracowała. Zdawało się, że jest to plan doskonały, z którego wszyscy na pewno wyjdą cało, aczkolwiek każdy denerwował się, jak na swoim pierwszym szkolnym egzaminie. 
- Wszystko w porządku? – wydusiła z siebie w końcu brunetka – Kiedy tylko będziesz gotów, pó... 
- Jestem gotów – wtrącił Irwin pewnym tonem.
- Nie na porażkę – odparła – A na zwycięstwo, ponieważ dziś jest ono nasze. 
Na korytarzu zrobiło się głośniej. Addelaine wyjrzała zza drzwi, żeby sprawdzić co się dzieje pod salą. Dostrzegła idącego prokuratora. Osiwiały, lekko zgarbiony mężczyzna z ciężkim wyrazem twarzy. Już wtedy wiedziała, że to nie będzie łatwa rozgrywka. Ale ona traktowała tego typu rozprawy, jak wyzwania. A w końcu kto nie ryzykuje, ten nic nigdy nie zyska.
- Musimy iść – oświadczyła, również w stronę policjantów czekających za drzwiami. Nie zostawiliby Irwina samego, nawet na pięć minut. 
Blondyn mimowolnie wstał i skierował się do wyjścia z opuszczoną głową. Długie loki przysłaniały mu twarz. Mógł odgarnąć włosy, jak miał w swoim zwyczaju, ale tym razem ich nie dotknął. Chciał się pod nimi ukryć, schować swój strach i wstyd. Addelaine widziała to w jego zachowaniu odkąd pojawili się w sądzie. Nigdy wcześniej Ashton nie czuł się winny niczemu, czego dostąpił. Mówił o swoich przestępstwach obojętnie, bezuczuciowo. Jednak kiedy stał obok niej, zdawał się żałować... za wszystko. 
Addelaine szła tuż obok Ashtona i policjantów, którzy trzymali go za ręce, jakby miał za chwilę się wyrwać i uciec, gdzie pieprz rośnie. Nie zrobił tego przez dziesięć lat, więc czego oczekiwali? Oczywiście, były to procedury, a niektóre z nich wydawały się być śmiesznymi w opinii panny Levinson. Oczy wszystkich czekających na rozprawę skierowane były ku więźniowi. Wyrazy twarzy tych ludzi... ich zmieszanie, strach oraz obrzydzenie na widok Ashtona sprawiły, że Addelaine zrobiło się gorąco. Zaczęła się zastanawiać nad sensem tego spotkania. Co ona do cholery wyprawiała? Od samego początku broniła mordercy i miała tego absolutną świadomość. Jeżeli wygraliby tę sprawę, po wyjściu zostałaby zlinczowana tak, jak adwokatka, którą podstawili wraz z Davem. Ba, nawet jeśli im się nie uda, w najlepszej sytuacji dostanie tylko jednym pomidorem po twarzy, kiedy opuszczą filię sądową. Addelaine spotkała nową adwokatkę Ashtona w korytarzu, rozmawiającą z prokuratorem.
 - Panno Levinson – skinął głową niewysoki staruszek.
 - Panie Johnson, życzę powodzenia – powiedziała brunetka, z powagą na twarzy. 
- Nie sądzę, aby było mi potrzebne – odparł prokurator – To zwykła formalność, w końcu będziemy rozmawiać o sprawie prawdziwego mordercy, który w ogóle nie powinien mieć prawa do składania w wniosków o tego typu spotkania. 
W głowie policzyła do dziesięciu, aby przełknąć jad, jakim tryskał prokurator już przed sprawą. Nie mogła dać się sprowokować, ani wyprowadzić z równowagi po raz kolejny. A więc wzięła głęboki wdech, zignorowała jego głupi komentarz i uśmiechnęła się sztucznie, aczkolwiek serdecznie. 
- Zazwyczaj to starsi udzielają porad młodszym, ale pozwoli mi Pan, Panie Johnson, abym podzieliła się z Panem bardzo ważną radą – odezwała się, po krótkiej chwili milczenia – Człowieka można oceniać, kiedy pozna się go, a nie odwrotnie. 
Staruszek odszedł, a ona zwróciła się do młodej blondynki stojącej obok. Ta zaś poprosiła funkcjonariuszy o pokierowanie swojego klienta na salę rozpraw, która w międzyczasie została otwarta i wypełniała się już sporą publicznością. Brunetka uśmiechem pożegnała mężczyznę i ostatni raz powtórzyła swoją strategię z jego obrończynią. 
Gdy Dave już się zjawił, w jego towarzystwie weszła na salę i zajęła miejsca na ławkach dla tzw. publiczności. Minęło około dziesięć minut, kiedy poproszono wszystkich o powstanie. Starsza sędzina weszła na salę i zajęła swoje miejsce. 
Przedstawienie właśnie się zaczynało.

niedziela, 12 listopada 2017

Rozdział 19

Mijały trzy godziny, a operacja wciąż trwała. Addelaine siedziała na plastikowym krześle szpitalnym, czekając, aż lekarz w końcu wyjdzie i poinformuje ich o stanie Ashtona. Dave spacerował po szpitalu, o ile szybkie i ciężkie kroki od ściany do ściany można było nazwać spacerem. W ręku ściskał telefon i toczył ze sobą wewnętrzną bitwę związaną z poinfomorwaniem matki Irwina o wypadku.

Nagle usłyszeli świst przesuwanych drzwi. Lekarz w poplamionym krwią białym fartuchu wyszedł z Sali operacyjnej, zdjął z twarzy maskę i skierował się w stronę stojącej nieopodal pielęgniarki. Poinstruował ją cicho, aby nikt z obecnych nie usłyszał jego słów. Zdjął fartuch, szybko przekazał go kobiecie, po czym wyszedł do poczekalni, gdzie czekali na niego wszyscy. Gdy tylko pojawił się w pomieszczeniu, Addelaine, Dave i reszta towarzyszy wstali, a następnie podeszli do niego. Jako pierwsza z pytaniami ruszyła Levinson.
 - Czy on żyje? – rzuciła szybko, patrząc na starszego mężczyznę oczami pełnymi nadziei.
- Stan pacjenta jest stabilny – oznajmił doktor, a wtedy wszyscy odetchnęli z ulgą – Obecnie śpi, odpoczywa. Będzie można go odwiedzić za około godzinę.
- Czy stało mu się coś poważniejszego? – dopytywał Dave.
- Jest parę spraw, które powinniśmy omówić – powiedział, a w jego głosie Addelaine wyczuła niepokój – Zapraszam do mojego gabinetu.
Dave powędrował wraz z lekarzem, a Addelaine ponownie zajęła miejsce na krześle, cierpliwie czekając, aż wybije odpowiednia godzina, w której zobaczy się z Ashtonem. Wpatrywała się niczym zahipnotyzowana w zegar, licząc czas. Gdy pielęgniarka się zjawiła, oznajmiając dobrą nowinę, szybko pobiegła jako pierwsza, zobaczyć się z Ashtonem.
Weszła do białego pokoju, w którym znajdowało się łóżko, szpitalne aparatury oraz drewniany stolik i krzesło, tak naprawdę dla młodego dziecka. Szpital nie należał do eksluzywnych, czy bardzo zadbanych. W sali pozabiegowej znajdowały się tylko najbardziej przydatne przedmioty, które miały pacjenta badać, utrzymywać przy życiu oraz pozwolić odpocząć. Oczywiście wszystkie trzy rzeczy się wykluczały, ponieważ narzędzia do badania pulsu były na tyle głośne, że w normalnym stanie pacjenci nie umieli przy nich spać, chyba że dosłownie padali ze zmęczenia lub byli po zabiegu, jeszcze pod utrzymującą się narkozą.
Ashton leżał, wyglądając całkiem spokojnie, jednak gdy podeszła bliżej, dostrzegła liczne siniaki na jego twarzy. Łuk brwiowy był nawet zszywany. Jego skóra zdawała się być bledsza niż zwykle. Nie widziała jego ciała, ale miała pewność, że znajdowało się na nim najwięcej ran.  Poczuła dziwny żal i kłucie w sercu. Męczyło ją delikatne poczucie winy spowodowane całym wypadkiem. Gdyby była bardziej zdecydowana, postawiła na swoim i nie dopuściła do wyjazdu z miasta, może inaczej potoczyłyby się ich losy. Tymczasem leżał tutaj, na szpitalnym łóżku, spotykając się o włos ze śmiercią. Nie tak to miało wyglądac.
Brunetka usiadła przy łóżku i chwilę patrzyła na mężczyznę. Wydawał się taki spokojny i niewinny. Przez chwilę wierzyła nawet, że nie jest żadnym mordercą, że to wszystko jest jedną wielką farsą, w którą został wplątany, ale logiczne myślenie szybko sprowadzało ją na ziemię.
Niespodziewanie Irwin otworzył oczy i uśmiechnął się na widok Addelaine.
- Jak się czujesz? – zapytała nieśmiało.
- Jakbym był na koncercie w pierwszym rzędzie, tańczył pogo, potem stracił rytm i znalazł się na ziemi, gdzie ludzie zgniataliby mnie swoimi ciężkimi butami – stwierdził, po czym słabo się zaśmiał – Wyliżę się z tego?
- Oczywiście – Addelaine odpowiedziała śmiało – Przecież musisz jeszcze pojawić się na rozprawie i wyjść na wolność, prawda? – rzuciła całkiem poważnie, ale Ashton zareagował dosyć obojętnie na jej stwierdzenie i odwrócił wzrok, zaczynając oglądać cały pokój.
Wszystko pamiętał, jak przez mgłę. Starał się sobie przypomnieć całe wydarzenie, jednak w jego głowie przebiegało tylko kilka obrazów – widok Caitlin, ciemne auto, strzały, barierka i ciemność. A kiedy zapętlony film w jego myślach dobiegał końca i pojawiał się mrok, nachodziła go silna migrena i natychmiastowo zamykał oczy, jakby chciał wymazać wszystko ze wspomnień i otwierał je licząc, iż wraca do normy. Czuł się omamiony, oszołomiony. Oglądał śnieżnobiałe pomieszczenie, starając się odpowiadać na swoje pytania. Nie widział jeszcze dobrze, ledwo rozpoznał Addelaine. Cały czas zbierało mu się na wymioty i nie był pewny, czy to dobry efekt po zabiegu, czy powinien skonsultować się ponownie z lekarzem. Nie miał też za bardzo ochoty rozmawiać, brakło mu tchu i czuł suchość w gardle, ale kiedy Levinson zaczynała temat i swoje pytania, próbował mówić. Nie po to, żeby się od niego wreszcie odczepiła, a żeby ją uspokoić.
- Oni nam nie wierzą, Ashton – mruknęła – Nie wierzą, że to był atak…
Zwrócił swoją uwagę ku kobiecie, która wydawała się zmartwiona zaistniała sytuacją. Stawiał sobie pytanie, czym bardziej się martwi – wiarygodnością, czy jego stanem. Już wcześniej zauważył, że Sean stanowił dla niej istotną rolę. Była pewna, że to on ich zaatakował, mimo że nikogo nie widziała. A to oznaczało, że Sean grał istotną rolę w jej życiu, co nie przynosiło żadnych dobrych wieści. Dlatego wolał tę sprawę zostawić.
- W porządku, Addelaine – odparł, ledwo znajdując siłę na wypowiadanie słów.
- Nie! – wrzasnęła – To nie jest w porządku, nie możemy tego tak zostawić.
- Addelaine… - zawołał prosząco.
- Mogliśmy zginąć, a wszystko spada na nas…
- Addelaine… - wtrącił ponownie.
- Musimy coś z tym zro…
- Addelaine – warknął ostro, krztusząc się, a gdy zamilkła i spojrzała na niego, a on dotknął jej dłoni leżącej na łóżku – Nie wiem, jak bardzo Sean musiał zaleźć ci za skórę, ale ja znam go lepiej i wiem, że brnięcie w jego grę spowoduje tylko większe straty, niż jest to warte. Dlatego właśnie nigdy nie śpieszyłem się do wyjścia z więzienia.
- Jaką grę?
- Sądzę, że dowiesz się o niej w swoim czasie… - szepnął i ponownie zwrócił się do ściany, szybko zamykając oczy, by zblokować wspomnienia związane z Fletcherem. Cały czas w pamięci Ashtona widniała groźba przekazana przez kolegę Seana, w więzieniu.
- Ashton, razem możemy coś w tym kierunku zrobić – starała się go nakłonić – Samo twoje wyjście jest już sukcesem, na pewno znajdziemy rozwiązanie, które…
 - Wszędzie jest haczyk, Addelaine – wtrącił – W każdym rozwiązaniu.
Addelaine chciała się już z nim kłócić i przekonywać do walki, chociaż w pewnym stopniu wiedziała, że Irwin ma rację. Zdążyła się poznać na Seanie, wystarczyło jej ponad dziesięć lat udręki i cierpień, jakie wywołał. I chociaż Ashton miał rację, jej silna wola była o wiele większa. Konwersację przerwało im jednak pukanie do drzwi, a potem wejścia lekarza, który wcześniej prowadził operację Irwina.
- Panno Levinson, Pani dziesięć minut już minęło – oznajmił lekarz – Za chwilę musimy podać kolejną dawkę leków.
Po krótkiej informacji doktor wyszedł, a brunetka również zaczęła się zbierać. Westchnęła cicho, ostatni raz rzucając spojrzenie pełne troski Ashtonowi. Przełknęła ślinę, by żadne niechciane słowa nie wypadły z jej ust. Szybko zabrała bluzę, którą wcześniej otrzymała od Dave’a i którą trzymała na swoich kolanach. Cicho pożegnała się z Ashtonem i skierowała się do wyjścia z pokoju, by zostawić go samego.  Już miała ciągnąć za klamkę, ale powstrzymała się. Długą chwilę walczyła ze sobą i powstrzymywała się, jednak w końcu nie wytrzymała.
- Przez Seana Fletchera zginął ktoś bardzo mi bliski – wydusiła z siebie przed opuszczeniem pokoju – Nie pozwolę, żeby chodził bezkarnie po tym świecie, panie Irwin.

Sydney, Australia. Godzina pierwsza w nocy.
(…)
Mijałam już ostatni zakręt, podskakując jak zwariowana. Nie zwracałam na nic uwagi, dopóki nie usłyszałam przerażonego, męskiego głosu z uliczki naprzeciwko.
- Proszę nie. Nie rób mi tego, mam dziewczynę, ona tego nie przeżyje - zatrzymałam się, gdy moje uszy zarejestrowały te słowa.
Widziałam jedynie kontury. Mój wzrok w tym stanie był bardzo słaby i wciąż nie mogłam ruszyć do przodu, jakby moje nogi przywarły do asfaltu. Cały czas stałam przyglądając się całej sytuacji. Próbowałam wytężyć swój wzrok i skupić się, aby dostrzec jak najwięcej. Prawdopodobnie było tam pięciu mężczyzn. Jeden z nich klęczał przed drugim, wysokim gościem. Dwóch stało po obu stronach , a trzeci siedział obok, śmiejąc się. Nie widziałam ich twarzy, byli zbyt daleko.
 - Masz rację. Nie przeżyje, bo ją zabiję, tak samo jak Ciebie. - wszyscy parsknęli śmiechem, a po chwili było słychać tylko strzał i niosące jego dźwięk echo.
(…)

Cień, prolog.

niedziela, 5 listopada 2017

Rozdział 18

Grube białe drzwi rozsunęły się, a do środka szpitala wbiegli ratownicy pchający nosze. Jeden z asystentów przytrzymywał wszystkie narzędzia niezbędne do ciągłej reanimacji Ashtona i towarzyszył mu w podróży na blok operacyjny. Przenośny kardiomonitor pokazywał, jak słabnie jego puls. Serce ledwie biło, a temperatura ciała spadała szybko – organizm nie chciał walczyć. Już podczas drogi do szpitala, ratownicy w karetce kilkakrotnie informali, że tracą mężczyznę i ponownie zaczynali reanimację. Wszystko działo się tak szybko.
Addelaine utykając, podążała za nimi, krzycząc i rzucając cały czas nowe pytania.
- Czy on umrze?
- Jak bardzo źle jest?
- Uratujecie go?
- Jak długo jeszcze będzie trwać reanimacja?!
Spojrzenia ludzi będących w izbie przyjęć skierowały się ku niej i ku poszkodowanemu. Gdy tylko zobaczyli znajome twarze, cały żal i współczucie nagle odeszło. W końcu to był Ashton Cień Irwin – morderca, przestępca. W ich oczach nigdy nie powinien wyjść na wolność, ani nie otrzymywać żadnej pomocy ze strony szpitali. Siedzieli na swoich miejscach i oglądali oceniająco sytuację.
- Zamknijcie cały korytarz, aż do sali czwartej – nakazał lekarz, gdy podszedł do recepcji – Zwolnijcie ostatnie piętro i zadzwoń na komendę policji.
- A…ale.. nie możemy przecież tego zrobić, doktorze! – zaprotestowała zmieszana blondwłosa pielęgniarka, która obecnie miała dyżur – Tam są pacjenci i…
- To ich przenieście! – wrzasnął poirytowany starszy mężczyzna, po czym otarł chusteczką pot ze swojego czoła. Palcem wskazującym pogroził młodej kobiecie. – Nie mam czasu na takie pierdoły, ona się nimi zajmie po tym, jak zostanie przebadana – wzrok skierował na posiniaczoną brunetkę, która przyjechała do szpitala razem z nimi. Po posłaniu jej wrogiego spojrzenia, udał się na salę operacyjną, gdzie przewieziony został Ashton Irwin. Będąc w korytarzu, zaczął zwoływać wszystkich asystentów do sali, w której rozpoczynała się akcja ratunkowa.
Addelaine przeszła do poczekalni, po czym oparła się o ścianę i osunęła na ziemię, zakrywając twarz dłońmi. Czuła silny ból w nodze, plecach i doskwierała jej migrena, ale pomimo wszystkich objaw odmówiła badania lekarskiego pielęgniarce, która chwilę po jej upadku na podłogę podbiegła pytając, czy wszystko w porządku. Nic nie było w porządku, dlatego potrzebowała zostać w tym miejscu, w którym była i czekać na informacje od lekarzy,a  przy okazji zastanawiać się, co zrobi, gdy operacja zakończy się skutkiem negatywnym.
Andre przeszedł przez białe wejściowe drzwi i rozejrzał się po poczekalni. Za nim wkroczyło kilku funkcjonariuszy, którzy skierowali się prosto do recepcji po niezbędne informacje. Później dwóch policjantów pobiegło w stronę Sali operacyjnej, jeden z nich został na izbie przyjęć, a reszta pognała do wyjścia by potem rozdzielić się i otoczyć teren. Gdy Ande odnalazł wzrokiem Addelaine, natychmiast do niej popędził. Spojrzał na nią i nie mógł powstrzymać się przed stwierdzeniem, jak fatalnie wyglądała. Miała podkrążone oczy, siniaki na twarzy i ciele, a w dodatku była strasznie blada i zdawało się, że zaraz zemdleje. Od przyjazdu do szpitala, jej myśli krążyły tylko wokół Ashtona i pytania, czy wyliże się z tego. W głowie starała się ułożyć jakiś plan B, gdyby jednak nie udałoby się go uratować, ale nie była w stanie zaakceptować tej wersji wydarzeń. Wpatrywała się w ścianę i powtarzała sobie, że Ashton musi żyć. Sama jednak do końca nie wiedziała, czy chce tego ze względu na sprawę i klucz, jakim dla niej był, czy może dlatego, że znalazła w nim odrobinę człowieczeństwa, poznała go od innej strony i obdarowała zaufaniem, a także przywiązała się do niego i czuła wyrzuty sumienia zmieszane z żalem.
Kątem oka spostrzegła znajome czarne oficerskie buty i uniosła głowę, by upewnić się, że to Andre. Mężczyzna przystanął nad nią i zmierzył wzrokiem pełnym gniewu i rozczarowania. Ona jednak zdawała się tego nie widzieć i gdy tylko go ujrzała, wstała i wyrzuciła z siebie wszystkie nurtujące ją pytania.
- Znaleźliście auto? Ich? – zapytała z nadzieją w głosie, a Andre tylko odwrócił wzrok.
- Addelaine – mruknął cicho, z niezadowoleniem; nawet na nią nie zerkając.
- Wiadomo, jaki to był kaliber? Ashton stracił naprawdę dużo krwi… - mówiła - Którędy pojechali, czy zostawili coś po sobie?
- Addelaine, nie znaleźliśmy go. – oznajmił szorstko – Ktokolwiek to był…
- Jak to ktokolwiek?! – oburzyła się brunetka – Sean Fletcher lub któryś z jego pionków, mówiłam ci!
- Nie wydaje Ci się, że to trochę podchodzi pod obsesję?
Levinson pomarszczyła czoło.
- Proszę?
Andre prychnął i wywrócił oczami, po czym zerknął na adwokatkę z politowaniem.
- Popatrz na to, co wyprawiasz – powiedział szorstko – Bronisz mordercy, wypuszczasz go na dwa dni, a teraz lądujesz przez niego w szpitalu.
- To wszystko nie jest jego winą! – wrzasnęła, zbierając spojrzenia obecnych ludzi wokół siebie – Nic o nim nie wiesz, Andre!
Funkcjonariusz chwycił brunetkę za ramię i szybko przeprowadził w drugą część pomieszczenia, gdzie było o wiele mniej gapiów i ponownie zaczął rozmawiać z Addelaine, nieco ciszej, by nie wabić publiczności.
- Wiem tyle, ile powinienem. I wiem, że ta cała szopka,  jaką odwalasz to krucjata obiecana Dylanowi.
- Mylisz się, a w dodatku stąpasz po cienkim lodzie, Andre – warknęła przez zaciśnięte zęby, kiedy zbliżyła swoją twarz do jego, by ich spojrzenia w końcu się spotkały. On jednak pozostał wobec niej obojętny i odsunął się.
- Nie, to ty się mylisz Addelaine – odparł zrezygnowany - Może ta sytuacja i śmierć Irwina pomoże ci przejrzeć na oczy.
Andre odszedł od kobiety, kierując się w stronę recepcji. Przystanął, gdy nagle Addelaine zawołała go po nazwisku, przy wszystkich obserwujących i rzuciła jedno krótkie pytanie, rozpoczynające wielką wojnę, kiedy mężczyzna odwrócił się do niej.

- A może Tobie pozwoli przejrzeć na oczy siedzenie za kratkami? – głośnym i ostrym tonem zagroziła funkcjonariuszowi na oczach wszystkich. Nie czuła wstydu, zażenowania czy strachu. Stanęła dumnie, unosząc brew i czekając, aż jej towarzysz odpowie na niewinne zapytanie.
- Co ty do mnie powiedziałaś? - zmrużył oczy i popatrzył na nią z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Szybko ruszył w jej stronę, ale ona nie cofnęła się, a poczekała, aż będzie wystarczająco blisko. Znowu można było wyczuć między nimi niebezpieczne napięcie, które prowadziło do niczego dobrego.
- To, że mam nadzieję, że on przeżyje i skończę szybko jego sprawę z wynikiem pozytywnym, bo następną jaką się zajmę, będzie nosiła twoje nazwisko i wierz mi, Andre – przerwała, by zbliżyć się jeszcze bardziej do niego i szepnąć mu do ucha jedno zdanie - Wciągnę cię w bagno, zamiast z niego wyciągać.

Ostatni raz zmierzyli się wzrokiem, a potem brunetka odsunęła się i utykając, pokierowała się do korytarza prowadzącego do sali operacyjnej. Nie zważając na uwagi i prośby pielęgniarek, poszła pod same drzwi bloku operacyjnego i przystanęła tam, cierpliwie czekając na zakończenie tej męki i pozytywne informacje.
***
Za szklanymi drzwiami i za parawanem od dwóch godzin trwała operacja. Słychać było tylko krótkie dźwięki pracujących maszyn oraz co chwila odkładanie i zmienianie szpitalnych narzędzi. Addelaine co chwila zerkała przez szybę i bacznie nasłuchiwała modląc się, by nie usłyszeć tego ponurego ciągłego sygnału, który był wszystkim dobrze znany. Minęło tyle czasu, odkąd Ashton walczył o życie na bloku operacyjnym i nikt nie wychodził z żadnymi informacjami – Addelaine nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. 
Niespodziewanie, w szpitalu zjawili się Calum oraz Michael. Gdy spostrzegli w oddali, na końcu korytarza brunetkę siedzącą na podłodze, od razu chcieli do niej podejść, jednak policja natychmiastowo ich zatrzymała. Bez żadnych słów, funkcjonariusze złapali szybko dwóch mężczyzn za ręce, obezwładniło i powaliło na ziemię. Krzyki i dźwięk upadku zwróciły uwagę Addelaine i kiedy zobaczyła, co dzieje się w poczekalni na izbie przyjęć, ruszyła tam.
- Co to do cholery ma oznaczać!? – zapytała Andre z pretensją, jednak ten potraktował ją niczym powietrze i kontynuował swoje czynności. Addelaine natomiast nie dawała za wygraną i złapała go za ramię, mocno szarpiąc. Mężczyznę poniosły emocje i uniósł dłoń, przygotowując się do uderzenia. Zdążył tylko krzyknąć i się zamachnąć, kiedy przed popełnieniem wielkiego błędu powstrzymał go Dave.
- Andre – ryknął ostro, a wtedy wszyscy spojrzeli tylko na niego – Przemyśl to, mój drogi.
On i Ona nadal mierzyli się ze sobą. Ich oddechy były ciężkie i szybkie. Addelaine tylko czekała, aż Andre potknie się noga i da jej tym samym zielone światło do działania i ogromną satysfakcję.
- Byle odpowiednio – dopowiedziała Levinson – Chcę mieć kolejny powód, dla którego będę mogła cię wsadzić.
- Zabierzcie ich – rozkazał swoim współpracownikom, a potem odsunął się od adwokatki i podążył za kolegami.
- Po moim trupie – odpowiedziała Levinson, stając przed nim. Jego spojrzenie mówiło jasno, że trzyma się już ostatnich granic wytrzymałości, które kobieta aktualnie naruszała, jednak Levinson była zbyt uparta, żeby sama dać sobie spokój. Dlatego wkroczył ktoś, kto miał na nią odpowiedni wpływ.
- Addelaine – wrzasnął znacząco Dave i usunął ją z drogi Andre, przeciągając ją na swoją stronę, po czym powiedział do przyjaciół Ashtona – Jedźcie, załatwię to.
Gdy cała awantura na środku szpitala dobiegła końca i ciężka atmosfera trochę opadła, Dave postanowił ruszyć temat ponownie, tym razem robiąc to w bardziej prywatnym miejscu i zaciągnął Addelaine do jednego z pokoi, które zostały zamknięte ze względu na przebywanie Ashtona w szpitalu. Addelaine opadła zmęczona na jedno z krzeseł i spojrzała na Dave’a miną zbitego psa licząc, że to złagodzi obecną sytuację.
- Co do cholery sobie myślałaś, Addelaine? – wrzasnął na nią szef.
Był wkurzony. Jego policzki poczerwieniały, pięści co chwila zaciskały się, a klatka piersiowa pośpiesznie unosiła. Jego siostrzeniec mógł w każdej chwili umrzeć, a wszystko zdarzyło się przez to, że wyszedł na wolność i nieodpowiednia osoba miała sprawować nad nim kontrolę.
- To nie był mój pomysł – powiedziała ze złością w głosie i próbując się obronić – Nie mogłam go powstrzymać, poprosiłam tylko, żebyśmy nie wyjeżdżali na miasto, ale on zobaczył Caitlin, a potem nas zaatakowali!
- Nie byłoby tego, gdybyś się mu postawiła!
- Próbowałam, Dave! – odbiła piłeczkę, majac już łzy w oczach - Sądzę, że akurat Ty powinieneś dobrze wiedzieć, jak ciężko jest zapanować nad Ashtonem!
- Chcesz mi powiedzieć, że przerasta cię ta sprawa? – zarzucił.
- Dave… - błagalnie wypowiedziała jego imię wiedząc, co chce jej powiedzieć.
Zapadła chwilowa cisza. Dave wahał się ze swoją decyzją i ciężko było mu to wyznać, ale w końcu postanowił, że tak będzie najlepiej.
- Addelaine, zostajesz odsunięta.
Brunetka wstała, mało się nie przewracając.
- Dave, nie możesz!
- Owszem, mogę – odparł chłodno – To zaszło zdecydowanie za daleko, mogłaś zginąć, Ashton może zginąć!
- To nie była nasza wina! – zaprotestowała – Zaatakowali nas, Dave! Kula od pocisku jest w oponie, możemy to udowodnić.
- Żadnej kuli nie było w oponie, Addelaine – uświadomił ją mężczyzna, spuszczając wzrok – Niczego, ani nikogo tam nie było. Po prostu jechaliście za szybko, Ashton nie zapanował nad samochodem i…
- Co ty mówisz, Dave?! – wrzasnęła, o mało nie wyrywając sobie włosów z głowy. To była dla niej jakaś abstrakcja. Nigdy w życiu nie słyszała większych bzdur. – Przecież była tam wielka strzelanina! Na pewno były na ulicy jakieś kamery, cokolwiek!
- Addelaine, w tamtej dzielnicy nie ma żadnych kamer – mówił – Nie było żadnej strzelaniny, nikt nie słyszał strzałów, nikt nie zgłaszał żadnych niepokojących sytuacji. To co mówisz, brzmi w tej chwili jak bajka.
Addelaine odsunęła się od mężczyzny i zaczęła przechadzać się w kółko po korytarzu. Trzymała się za głowę, miała szeroko otwarte oczy, a w nich kłębiły się łzy. Bicie jej serca jeszcze bardziej przyśpieszyło, a migrena nasiliła się. Nawet Dave nie wierzył w to, co mu opowiadała. Uważał, że to była bajka, mimo że wszystko wydarzyło się naprawdę, ale przez chytrość Seana, była o krok w tył i obecna rzeczywistość zamieniła się w jej najgorszy koszmar.

Obserwatorzy

Szablon
Fantazja
zxvzxvz