wtorek, 18 września 2018

This is the end....

Mimo że ta przygoda trwała naprawdę długo, to z bólem serca muszę oświadczyć i przyznać, że niestety nadszedł koniec historii, która przez kilka dobrych lat była moim życiem. To przez "Cienia" pisanie przestało być dla mnie tylko odskocznią, a również pasją i poniekąd pracą. Nie jestem w stanie opisać ile czasu oraz serca włożyłam w tą opowieść. 
Nie lubię pożegnań. 
Ale wszystko kiedyś musi się skończyć.
Jeśli mogę odprawić tutaj mały rachunek sumienia, to chciałabym powiedzieć, że najbardziej jestem dumna ze swoich początków - w tym - pierwszej części. Ma ona niezwykły urok i mrożący krew w żyłach, przez co sama nie mogę uwierzyć w swój pomysł. Mnóstwo wiary w tę część przynieśli mi czytelnicy, podbudowując komentarzami moją samoocenę. W przypadku drugiej części, odczuwałam satysfakcjonujące zadowolenie. Przyznam szczerze, że trzecia część historii Ashtona była spontanicznym pomysłem i dużym zaskoczeniem, a także wyzwaniem, z którym mierzyłam się kilkakrotnie, myśląc, że nie dam rady tego skończyć, bo miałam wrażenie, że ta przygoda z całym "Cieniem" poszła za daleko. I dodając epilog nadstawiłam od razu policzek na masę krytyki, z jaką spotykałam się w każdym rozdziale. Miło mi było jednak zobaczyć pozytywny odbiór chociaż końcówki - dzięki czemu chociaż w małym stopniu jestem szczęśliwa. 
Gra Mroku była również rachunkiem sumienia Ashtona - moim zdaniem zdaniem kolorowej postaci, którą oplotła ciemna strona świata przy pomocy kilku ludzi. Ciężko było oddać w każdej części zupełnie inny, nowy charakter Irwina, jaki nadawały mu przewijające się wydarzenia. Czy się udało? Pozostawiam odpowiedź Wam. Ale wydaje mi się, że mogę spać spokojnie, jeśli chodzi o tego bohatera. 
Pisząc to, towarzyszy mi smutek, ale również szczęście. "Cienia" będę pamiętać zawsze i zawsze pozostanie numerem JEDEN w moim sercu, ponieważ przede wszystkim to właśnie on rozwinął moje pisarskie skrzydła. Ale drugim istotnym powodem, jesteście Wy - moi czytelnicy. Was zawsze będę nosić w pamięci, bo dzięki Wam mogłam spełniać marzenia - wydałam dwie książki, miałam możliwość spotkania się z częścią z Was, poczuć się Autorem. Nie potrafię opisać, jak wiele to w moim życiu zmieniło, ale może fakt, że piszę to ze łzami w oczach wszystko wyrazi. 
Nie zapomnę Waszych komentarzy, Waszych głosów w konkursie Onetu, Waszych fanartów, tych haseł pojawiających się w twitterowych trendach, Waszych wiadomości, Waszych zapłakanych czy pełnych uśmiechu zdjęć wyrażających emocje po rozdziale, Waszych historii, na które miałam poniekąd wpływ. Nie zapomnę Was, bo złożyliście się w 90% na sukces tego opowiadania. I nikomu bardziej, jak Wam nie mogę być za to wdzięczna. Dziękuję. 
Pamiętajcie - pisać każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej - ćwiczcie, kreujcie, uruchamiajcie wyobraźnię. Pracujcie nad sobą, bo to właśnie praca przynosi największy sukces. Spełniajcie marzenia, jak ja. 

Dziękuję, za wszystko.


Jak zwykle po skończonej części robię miesiąc przerwy i wracam z nowym opowiadaniem, którego zapowiedź znajdziecie tutaj lub tu na wattpad.

Jeśli macie pytania - zapraszam do komentowania lub tutaj.

poniedziałek, 17 września 2018

Epilog

muzyka: klik

Właśnie kończyła wypisywać oświadczenie, kiedy wybiła godzina dwunasta. Został ostatni punkt i nawet się nie zawachała, aby złożyć na papierze podpis wraz z datą. Odłożyła długopis i przesunęła kartkę dłonią po blacie w stronę sekretarki. Dziewczyna niechętnie wzięła dokument i podbiła go pieczątką kancelarii.
- Po prostu muszę – wypaliła w końcu – Jesteś tego pewna, Addelaine?
Brunetka popatrzyła na nią, ciepło się uśmiechając. Chwilę później, poczuła na swoim ramieniu dotyk. Odwróciła się i spojrzała na Dave’a stojącego tuż za nią.
- Jak niczego innego w życiu – odparła, patrząc prosto w jego oczy.
Sekretarka przekazała teczkę z pozostałymi papierami Levinson.
- Dziękuję Ci za współpracę – powiedział, wysuwając do niej dłoń, którą chwilę później uścisnęła.
- Ja również, Dave – kiwnęła głową pewnie, posyłajjąc mu kolejny uśmiech. Zerknęła na zegarek i pożegnała się prędko, aby zdążyć ze wszystkim na czas. Zabrała dokumenty wraz ze swoją torbą, a potem pokierowała się do windy. Jej twarz była rozpromieniona, a w oczach widać było szczęście – nawet głupi by to spostrzegł. Nikt nie widział wcześniej takiej Addelaine - innej, wyjątkowej, radosnej.
Po raz ostatni w kancelarii słychać było tupot jej szpilek. Zbiegła po schodach prowadzących do wyjścia. Otworzyła pewnie drzwi i chwilę później wiatr muskał jej twarz. Rozpięła pierwszy guzik koszuli, tuż przy kołnierzyku. Oddychała świeżym powietrzem, jednak dla niej to było coś więcej. Jakby ktoś odwiązał linę, która wcześniej zaciskała się na jej gardle. 
Czarny duży suv z przyciemnionymi szybami zatrzymał się przed budynkiem kancelarii. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się, a z samochodu wysiadł Ashton. Wyglądał trochę inaczej. Zamiast czarnego t-shirtu, miał na sobie luźną kolorową koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami. Włosy spiął w kucyk, a brodę ogolił. Jego oczy nie były już podkrążone, ani sine. Zdawał się być w dobrej kondycji – takiej, w jakiej Addelaine jeszcze nie zdążyła go zobaczyć.
Irwin stanął przed brunetką i rozłożył ręce.
- Nie boisz się, że za chwilę zjedzie się tutaj policja? – zapytała, a w jej głosie wyczuć się dało przejęcie.
- Chyba nie sądziłaś, że nasze drogi rozejdą się bez pożegnania? – zapytał, unosząc brwi i uśmiechając się szeroko.
Addelaine odpowiedziała uśmiechem i rzuciła się w ramiona Ashtona, który mocno przycisnął ją do siebie.
- Dziękuję – szepnął, całując jej dłoń.
- Nie, to ja Ci dziękuję, Ashton – odparła.
- Nie masz za co, po prostu to powiedz, Levinson – poprosił i ujął jej twarz dłońmi, dodając – Chcę usłyszeć, jak to mówisz.
Kąciki ust Addelaine uniosły się, a oczy rozbłysły.
- Jestem szczęśliwa – wypowiedziała dwa magiczne słowa, które wywołały uśmiech na twarzy Ashtona i nieopisaną radość. Nigdy wcześniej nie cieszył się ze szczęścia drugiej osoby, jak w przypadku Addelaine. Czuł ulgę oraz satysfakcję. – Wolna i szczęśliwa – dodała brunetka, a Irwin przytulił ją ponownie.
- Będzie mi Ciebie brakować, Levinson – westchnął – Cholernie brakować.
Addelaine zacisnęła dłonie na jego koszulce. Jej oczy załzawiły się.  
- I wiem, że powinienem żałować tego wszystkiego, ale nie żałuję – wyznał – Bo czasami złe wybory prowadzą do dobrych miejsc, a ja lepiej nie mogłem trafić – popatrzył na brunetkę - Dzięki Tobie jestem wolny.
- Teoretycznie – zauważyła złośliwie – Bo ASIS chciało mieć was obu, więc z pewnością będzie szukało powodu, dla którego...
- Oboje wiemy, że świata, w którym żyje nie da się opuścić – wtrącił – Na pewno nie będąc żywym.
Po jego słowach, Addelaine przytaknęła ze smutkiem wymalowanym na twarzy, bo przypomniał jej o zmarłym bracie. Ashton zauważył jej przejęcie i dłonią sięgnął do jej podbródka, by unieść głowę. Chciał jeszcze raz spojrzeć w jej oczy.
- Ale można go zmienić – dodał z uśmiechem, na który Levinson odpowiedziała tym samym.
Addelaine ponownie objęła Ashtona.
- Żegnaj, Ashtonie Irwinie.
Podeszła do samochodu i otworzyła drzwi od strony kierowcy. Rzuciła swoje rzeczy na siedzenie. W Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze, jakby pozwalała uciec ciężkiemu brzemieniu, które do tej pory nosiła. Następnie zdjęła żakiet i podwinęła rękawy koszuli. Sięgnęła do reklamówki, z której wyciągnęła stare trampki. Założyła je, chowając do siatki piękne klasyczne szpilki. Schowała tam również żakiet. Już miała wsiadać, ale zerknęła na teczkę, którą otrzymała od sekretarki. Sięgnęła po nią i chwilę patrzyła. Uśmiechnęła się pewnie i wrzuciła papiery do reklamówki, którą zabrała z samochodu i podeszła do ławki, obok której znajdował się śmietnik. Miała chwilę zawahania, ze względu na mały sentyment, jaki wciąż jej towarzyszył. Ale wyrzuciła wszystko i wróciła do auta. Ashton posłał jej szeroki uśmiech i już miał puścić ją wolno, po czym odejść, ale została jedna nierozwikłana zagadka, która nie dawała mu spokoju.
- Addelaine – zawołał, a ona odwróciła się – Ani ty, ani moi przyjaciele nie mówiliście mi, jak to się stało – powiedział z delikatnym wyrzutem.
Brunetka wzięła głęboki wdech, a następnie zamknęła drzwi SUV’a i wróciła do Ashtona, by uporządkować ostatnią – najbardziej bolesną ze spraw.
- To była tragedia i cud w jednym – rozpoczęła ciężko, starając się nie patrzeć na wyraz twarzy blondyna – Chciała popełnić samobójstwo, ale kula, jaką sobie wstrzeliła ominęła lewą półkulę, a w tym najważniejsze partie mózgu odpowiadające za takie funkcje, jak oddychanie czy bicie serca. Niestety, ale w tym przypadku nie było szans na odratowanie po odkryciu prawdy, a szanse były małe nawet przed. Nie mogli nadstawiać pewnego życia nad wątpliwe.
- Czy… czy ona wie? – Irwin niepewnie rzucił to pytanie, a była adwokatka cicho przytaknęła.
Ashton skinął głową, ale Addelaine widziała pojawiający się w jego oczach ból – ten sam, z jakim spotkała się, kiedy wyznała mu po raz pierwszy, co stało się z Caitlin. Dłonią dotknęła jego ramienia i spojrzała na niego ze współczuciem. Wiedziała, że to nie jest dla niego łatwe do zaakceptowania, ale była mimo wszystko pewna, że sobie z tym poradzi. Na swój sposób.
- Musisz jechać, Ash – ponagliła mężczyznę – To twoja szansa, wykorzystaj ją.
Jeszcze raz pożegnali się, a potem poszli w swoje strony. Addelaine zajęła miejsce w nowoczesnym BMW, a on w swoim ulubionym kilka lat starszym SUVie. Już miała włączać nawigację, która prowadziła na lotnisko, jednak zatrzymała swój wzrok na wystającym papierze w schowku nowego samochodu. Otworzyła go, po czym wzięła do rąk zamieszczoną kopertę. Wyjęła z niej kartkę, na której napisano: „Pomyślałem, że powinno Ci towarzyszyć…”. Ponownie sięgnęła do koperty, z której wyjęła fotografię – jej i brata. Uśmiechnęła się, a jedna samotna łza spłynęła po jej policzku. Spojrzała w stronę ciemnego auta, w którym szyba od strony kierowcy zsuwała się. Zobaczyła w odbiciu lusterka twarz Ashtona i ruch jego ust, które wyraźnie szeptały.
- Bądź wolna, Addelaine Levinson.
Ryk silnika jego Toyoty RAV 4 rozbrzmiał, jak tylko zobaczył Addelaine mówiącą nieme „Dziękuję” i ruszyli. Odprowadziła wzrokiem odjeżdżający samochód, po czym sama odpaliła silnik swojego wozu. Wyjechała z parkingu, kierując się na najbliższe lotnisko.

~*~

Calum przemierzył prawie godzinę drogi, by dotrzeć do znajomego już mu doskonale cmentarza. Jego ręce znów zaczęły się pocić, a bicie serca przyśpieszać. Nienawidził tego uczucia, które było spotęgowane, ponieważ ten dzień nie należał do tych samych, co wcześniej. Przyszły zmiany, których się obawiał, a w tym – sama prawda. Nie było już kłamstw, oszustw czy niedokończonych historii. To miał być koniec, a jednocześnie początek, a to było bardzo stresujące.
Zaparkował tuż przy cmentarzu. Widział, że kilka metrów dalej czeka Michael. Stał swobodnie, jak gdyby nic nie miało się zdarzyć. Ubrany w ciemne spodnie i białą dla odmiany bluzę wyglądał tak naturalnie i niewinnie. Gdyby tylko ludzie wiedzieli, że za paskiem od spodni spoczywa zapewne pistolet dobrze przykryty koszulką.
Hood na jego widok, pośpiesznie opuścił samochód i pobiegł do drzwi od strony pasażera. Otworzył drzwi, a potem rozpiął pas i sięgnął po mniejszą od niego o ponad połowę dłoń, która natychmiast została uściśnięta.
Na ziemię skoczyła ochoczo młoda dziewczynka o jasnych, błyszczących w słońcu włosach i bladej twarzy. Miała piękne błękitne oczy i słodkie, pulchne policzki. Na jej ciele widniała bordowa, jesienna sukienka, a ramiona okryte były kurtką. Nosiła czarne kalosze na wypadek, gdyby miał spaść deszcz. Kurczowo ściskała rękę Caluma, jednak gdy spostrzegła Michaela, prędko pobiegła w jego stronę nie bacząc na Hooda, a także wysiadającego z tylnej części samochodu opiekuna, który prosił, by się zachowywała odpowiednio.
- Niesforna, jak co dzień – skomentował krótko starszy mężczyzna, który towarzyszył tej dwójce.
Kiedy znaleźli się tuż obok Clifforda, ściskającego w ramionach blondwłosą, przypisany jej opiekun szybko ją skarcił, mimo że nawet go nie słuchała. Szybko ciągnęła mężczyzn na cmentarz, pędząc między alejami, które perfekcyjnie znała. Potrafiła rzucać nazwiskami wyrytymi na nagrobkach zamiast nazwami uliczek, w które powinna była skręcić. Uznawali to za zabawne, a jednocześnie nieco przerażające, ale ten sposób zapamiętywania udowadniał im, że jest podobna do swojego ojca. Mimo że nie chcieli, by szła w jego ślady.
Zanim dotarli do odpowiedniego miejsca, ona już tam była. Siedziała na ławce, trzymając w dłoniach różę, którą zabrała z samochodu. Mówiła, cały czas - nawet, kiedy do niej podeszli. O wszystkim; szkole, znajomych, opiekunie, pogodzie, jedzeniu. A gdy wreszcie skończyła, wstała i odłożyła różę, po czym uklękła i zaczęła się modlić. Calum i Michael czuli kłucie w sercach, gdy ją oglądali. Może były to rutynowe spotkania, do których zarówno oni, jak i ona się przyzwyczaili, to cierpienie ich nie opuszczało. Ale dziś był dzień, w którym mogli je zmniejszyć.
Dziewczynka przeżegnała się i wstała, otrzepując szybko kolana. Popatrzyła na Caluma, a później skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i zatupała nogą.
- Co? – spytał Hood, śmiejąc się.
- Co?! – odparła z poirytowaniem – Wujku! Zawsze przywozisz mi niespodzianki! Nie udawaj! – powiedziała oburzona, mierząc go wzrokiem.
Ciemnowłosy podszedł i przykucnął przy niej, a następnie dłonią potargał jej włosy spotykając się tym samym z głośnym piskiem.
- Ellie, Ellie – zawołał – Nigdy nie odpuszczasz, co?
- Jak tata! – krzyknęła od razu.
Michael uśmiechnął się, wtrącając do konwersacji kilka swoich słów.
- A skoro już o tacie mowa…
- Pamiętasz, jak mówiłem, że przyjdzie czas, kiedy go w końcu zobaczysz? – zapytał Calum, unosząc brew chcąc pobudzić jej zainteresowanie.
Mała blondyneczka rozszerzyła oczy i otworzyła usta w geście ekscytacji.
- Czy to dziś!? Czy to dziś?!
Michael spojrzał w przestrzeń i wtedy kąciki jego ust uniosły się. Wrócił wzrokiem do dziewczynki, która od razu zauważyła szczęście wymalowane na jego twarzy i zaczęła błagać, by coś powiedział.
- Po prostu się odwróć, Ellie – poprosił Clifford, a wtedy spojrzała za siebie.
Ujrzała blondwłosego mężczyznę, ze łzami w oczach. Okryty licznymi tatuażami aż po szyję, które starał się ukryć pod elegancką koszulą chociaż na to spotkanie, by przedstawić się jak najlepiej. Klęczał przed nią, lekko zgarbiony, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Oglądał wzrokiem każdy jej szczegół – była tak bardzo podobna, prawie identyczna.
Gdy obdarowała go tym swoim czarującym uśmiechem, jakiego jeszcze do tej pory nie dano mu było ujrzeć, jego serce nigdy wcześniej nie bvło tak miękkie i delikatne. Nawet nie wiedział, kiedy rozszerzył ręce by chwilę później po jej przybiegnięciu, chwycić ją w ramiona i już nigdy nie wypuścić.
Jego życie znowu miało sens.
Niespodziewanie z jego kieszeni wypadła koperta, którą Ellie szybko podniosła. Zerknęła na swojego ojca niepewnie, ale gdy skinął w stronę nagrobka, wiedziała już, co należy zrobić. Podeszła do płyty nagrobnej, gdzie widniała inskrypcja i wcisnęła białą kopertę do szarej skrzyneczki, jaka znajdowała się pod opisem osoby zmarłej, jaką zorganizował lata temu Michael.
Na jej środku widniał duży pochyły napis „Dla Caitlin”. List, który był zamieszczony w kopercie nigdy nie został odczytany.


                                                        

środa, 12 września 2018

Rozdział 43

Ścieżka poprowadziła Addelaine do opustoszałego magazynu. Teren wokół zdawał się być bezludny, w pobliżu nie znajdowały się nawet domy czy budynki firmowe. Ogromna pakamera stała pusta pośrodku dosłownie niczego, poza otaczającym ją lasem i niedaleką ulicą główną. Levinson zanim wyłoniła się zza drzew, podopinała ostatnie zatrzaski kamizelki i ruszyła do wielkich czerwonych drzwi, pokrytych rdzą.
Ostrożnie i uważnie wkroczyła do magazynu, nasłuchując, czy ktoś aby nie jest w pobliżu. Wewnątrz panowała ciemność. Małe drobinki światła od latarek antyterrorystów przebijały się przez niektóre okna. Przynajmniej dzięki temu wiedziała, w którym kierunku zmierzają. Na jej szczęście, byli daleko od niej, więc mogła sama rozejrzeć się po tajemniczym miejscu z nadzieją, że znajdzie Ashtona jako pierwsza, najlepiej błąkającego się w samotności. 
Mimo braku eleganckich szpilek, dźwięk jej kroków odbijał się echem od nagich ścian za każdym razem, gdy szurnęła przypadkiem nogą. Nie była wyszkoloną policjantką, więc nie zadziwiała siebie swoim fajtłapstwem. 
Weszła po schodach na piętro, a jej oczom ukazał się ciemny długi korytarz, rodem z prawdziwego horroru. Kroczyła niepewnie, trzymając między palcami nieodbezpieczoną broń. Chociaż przeszła kurs strzelania, naprawdę nie chciała wykonywać jakiegokolwiek ruchu z udziałem pistoletu w obawie, że kogoś może skrzywdzić.
Dźwięk kroków zaczął się dwoić. Ręką sunęła po ścianie, idąc ślepo w głąb, jednak gdy odgłos zdawał się być wyraźniejszy, przystanęła i impulsywnie wstrzymała oddech, jakby miało jej to pomóc. Ktoś jakby przyśpieszył tempa, tupocząc ochotliwie nogami, a Addelaine momentalnie zmroziło na myśl, że za moment zostanie schwytana.
Niespodziewanie, na jej ustach znalazła się dłoń. Druga ręka natomiast ścisnęła brzuch, pociągając do tyłu, aż uderzyła o potężne ciało. Próbowała się wyrwać, ale uścisk był zbyt silny, by mogła się mu oprzeć. Nieznajomy szarpnął nią, przesuwając się tym samym ku mniejszemu korytarzowi i schował się z adwokatką za ścianą. Gdy kroki stawały się coraz bardziej wyraźniejsze, a Addelaine wciąż próbowała się uwolnić, mężczyzna obrócił ją ku sobie. 
- To ja - szepnął Ashton, po czym ponownie zakrył jej usta - Ani słowa.
Dreszcz emocji spadł na ich barki, gdy kroki umilkły tuż przy nich. Trwało to chwilę, jednak wystarczyło, by Addelaine zamknęła ze strachu oczy, a Ashton przyparł plecami mocno do ściany, starając się nie pokazać nawet małego fragmentu ubrania. Levinson była przekonana, że ktoś, kto właśnie przechodził obok nich mógł z łatwością usłyszeć bicie jej serca i drżenie ciała. Odetchnęła jednak z ulgą, gdy odgłos powolnego marszu znów był słyszalny, a w dodatku coraz słabszy.
Irwin pociągnął brunetkę za niewielki kontener, by skryć się przed innymi krążącymi po tym miejscu ludźmi.
- Co ty tutaj robisz?! - jego szept przypominał wrzask, jednak bezgłośny.
- Hmm.. no nie wiem.. może próbuję wydostać nas stąd żywych?! - odpowiedziała podobną reakcją do mężczyzny. 
Ashton westchnął ciężko i na chwilę zamilkł, starając się pomyśleć nad wyjściem z tej sytuacji.
- Na samym dole są bomby - poinformował Irwin - Mamy trzydzieści minut, chyba że na miejscu są saperzy.
- Zapomnij - burknęła Levinson - Prędzej spieprzą i nas zostawią, niż pomogą. 
Addelaine po swoich słowach wreszcie odbezpieczyła broń i już miała wyjść z ukrycia, gdy Ashton zatrzymał ją i odwrócił w swoją stronę.
- Czego mi nie mówisz? - spytał.
Adwokatka wiedziała, że w końcu spotka się z tym pytaniem i mimo wszystko będzie musiała zmierzyć się z całą prawdą.
- Ashton, pomyśl - powiedziała - Skoro zaoferowano ci świadka koronnego, dlaczego Sean chciał cię w więzieniu lub blisko siebie? 
- Nie rozumiem - warknął - O co tu chodzi?
- O to, że to wszystko jest grą - odparła - A w dodatku okazało się, że podwójną - wyjaśniła ze smutkiem w głosie - Przykro mi… 
- Czyli, że…
- Tak - odpowiedziała prędko - Dlatego musisz się stąd wydostać i zniknąć.
- Dlaczego?
- Bo masz powód, by żyć - mruknęła, a następnie nachyliła się w jego stronę i przysunęła usta prosto do jego ucha, szepcząc dyskretnie. 
Ashton energicznie odepchnął od siebie kobietę, nie dowierzając w to, co przed chwilą od niej usłyszał. Stał przez kilka minut w bezruchu, a jej nawoływanie zupełnie do niego nie docierało. Właśnie analizował dokładnie, czy to, o czym mówiła Addelaine mogło mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości, a nie było jedynie fikcją.
- Prze..praszam.. - wydukał - Ale ja.. muszę teraz coś zrobić.
Blondyn odwrócił się i odszedł w milczeniu, kierując się na parter. Addelaine chciała go zawołać, jednak wiedziała, że każdy głośniejszy dźwięk sprowadzi ją na klęskę. Postanowiła dogonić Ashtona, zanim będzie za późno. W ciemności nie było to najłatwiejsze. Nie spostrzegła, kiedy jej współpracownik znalazł się już na dole, gdzie czekał na niego nikt inny, jak Sean. Postanowiła wstrzymać się z atakiem na mężczyzn i obserwować całą akcję ze schodów.
- Irwin, jak lewe skrzydło ? - spytał Fletcher, opierając się o ledwo stojący stolik i wyciągając z ust prawie dopalonego papierosa. 
- Czyste - burknął, pytając po chwili - Co dalej? Zamierzamy ich trochę postraszyć? 
Blondyn wyciągnął zza spodni niewielki pistolet, dając tym samym odpowiednią sugestię.
- Jeszcze nie - zdecydował Sean, po czym spojrzał na swój zegarek, odliczający godzinę wybuchu. 
Rzucił peta na ziemię, a następnie przydeptał butem. Przy drzwiach stało dwóch wysokich facetów z karabinami, co chwila sprawdzając, czy nikt nie przedostał się do wewnątrz. 
Ashton nie potrafił dłużej czekać i powstrzymywać swojej ciekawości. 
- Wiedziałeś, że będą próbować mnie wypuścić? - rzucił pewnie swoje pytanie, bez żadnych ogródek, co wzbudziło zainteresowanie Seana. 
Słysząc w jego głosie zarzut, uniósł i skierował głowę ku blondynowi. 
- Skąd miałbym to wiedzieć?
Irwin wzruszył ramionami.
- Przeczucie? - zaśmiał się - A może świadomość, że ciebie chcieliby bardziej? 
Ashton pomimo tylko przemykającego światła zauważył, jak kąciku ust Seana unoszą się, tworząc chytry uśmiech. I wszystko stało się dla niego jasne, a słowa Addelaine wiarygodne. Nic więcej nie potrzebował, by być tego przekonany. 
- Skąd miałeś cynk? - zadał kolejne pytanie, na które Fletcher był bardziej skłonny do odpowiedzi. 
Ciemnowłosy już miał świadomość, że nie może brnąć dalej w kłamstwo, jakie zostało zdemaskowane. Podszedł bliżej Irwina powolnym krokiem, stając tuż naprzeciwko, by dzieliły ich twarze jedynie milimetry. Może nie widzieli siebie doskonale, ale obaj czuli na sobie wzajemny gniewny wzrok. 
- Od osoby, która zawsze, nawet pomimo swojej śmierci była o krok przed tobą - wyznał cicho, by tylko on mógł to usłyszeć. 
Po tej informacji, w uszach wszystkich obecnych rozbrzmiał dźwięk odbezpieczanego pistoletu, który spoczywał w rękach Ashtona, ale tylko Sean mógł poczuć lufę dotykającą jego podbrzusza. Mruknął kpiąco.
- A więc to o to chodziło, kiedy Ticks powiedział ci dziesięć pieprzonych lat temu, że jeszcze będziesz chciał, żebym siedział, co? - Irwin szybko połączył fakty, przypominając sobie wydarzenia z przeszłości - I ty tak po prostu odwróciłeś się ode mnie.. A podobno w tym biznesie jest się rodziną - zadrwił, ale spotkał się jedynie z kolejnym rozbawieniem swojego “przyjaciela”.
- Zamierzasz mnie zabić? - zmienił temat - Och, chcę zobaczyć, jak próbujesz.
Sean uniósł rękę, a wtedy wszyscy jego towarzysze skierowali swoje karabiny prosto w Ashtona.
- Liczyłem na to - uśmiechnął się Irwin.
- Jeśli myślisz, że pomogą ci w tym twoi niebiescy przyjaciele, to musisz wiedzieć, że niestety zostałeś sam.
- Lubię słyszeć, jak bardzo błędnie myślisz - zaśmiał się Ashton - Przysłowie mówi, że należy trzymać blisko wrogów niż przyjaciół - powiedział - Ale ja wolę mieć ich znacznie bliżej.
Blondyn uniósł prawą dłoń, a wtedy Addelaine wycelowała w Seana i wystrzeliła, jednak nie spodziewała się takiego odrzutu broni, co zmieniło nieco kierunek pocisku. Kula otarła się o ramię Seana, sprawiając, że jego nogi lekko ugięły się, a prawy bok pod wpływem uderzenia uciekł w przód. Ciemnowłosy syknął.
Dźwięk wystrzału odbił się echem po całym magazynie. Gdy zapadła cisza, Sean wyprostował się. Jego morderczy wzrok skrył się pod burzą loków, przysłaniającą twarz. Spojrzał na swoją rozdartą koszulę na ramieniu i spływającą powoli krew.
- Ashton… Ashton.. - sarkastyczny śmiech rozbrzmiał w pomieszczeniu - W mojej grze, tylko ja mogę mieć asa w rękawie…
Addelaine zauważyła czerwoną kropkę świecącą się na środku koszuli Ashtona. Irwin zerknął na nią, po czym rzucił się do biegu, zanim pocisk zdążył wystrzelić. Skrył się za jednym z kontenerów, kiedy strzały co najmniej z trzech stron, padały właśnie w jego stronę. Sean natomiast odwrócił się w stronę miejsca, z którego padł strzał w jego kierunku. Ich spojrzenia ponownie się spotkały. Widziała, jak gniewnie na nią patrzył i wiedziała doskonale, jak to  zamierzało się skończyć. Gdy przestępca dłonią sięgał do kieszeni, Addelaine zerwała się do biegu, uciekając przed pociskami, które chwilę później prawie deptały jej po piętach. Podążyła najbliższym korytarzem, a zdeterminowany Sean pognał tuż za nią. 
Obrazy za mijanymi oknami były rozmazane, zamglone. Drzwi na końcu korytarza zdawały się oddalać, zamiast przybliżać. Dwie minuty biegu przeciągały się w nieskończoność, dopóki nie przedostała się do kolejnego pomieszczenia, które okazało się być schodami ewakuacyjnymi. Gwałtownie zatrzasnęła drzwi i prędko rozejrzała się za jakimkolwiek przedmiotem mogącym je zablokować, jednak nic nie znajdowało się w pobliżu. Ruszyła więc ku górze, bo tylko to jej zostało - kolejna ucieczka.
W przeciągu kilku sekund znalazła się na dachu budynku wokół którego kroczyły ostatnie zespoły służb, dopiero przebijający się do środka, po usłyszeniu strzałów. Reszta już przeczesywała pomieszczenia, jednak nie dotarła tak wysoko. 
- Cholera, a miałaś taki potencjał - usłyszała za swoimi plecami ciężki, zachrypiały głos - Aż szkoda mi cię zabijać. Ale cóż… takie rzeczy zostają w rodzinie, prawda? - nawiązał do Logana, który przyczynił się do śmierci brata adwokatki.
Addelaine drżącymi dłońmi wycelowała w stronę przestępcy, odsuwając się od niego, by stworzyć większy dystans. Ten natomiast ciągle zbliżał się do niej pewnym krokiem. 
- Stój albo strzelę - wydała policyjną komendę, ale na nic się ona nie zdała - Powtarzam!
- Nie rozśmieszaj mnie - Sean nawet się nie wahał - Myślałaś, że to wszystko dobrze się dla ciebie skończy? Że będziesz z nim bezpieczna? - dopytywał, w międzyczasie wyjmując swój pistolet i przygotowując go do działania - Och, błagam. To nie pieprzona bajka - warknął, a potem dynamicznie skierował lufę w stronę kobiety i pociągnął za spust, nie mając żadnych skrupułów. Głośny huk rozległ się w zasięgu całego lasu, a pocisk ruszył prosto na Addelaine, uderzając w jej klatkę piersiową. Brunetka padła na ziemię, tracąc kontakt ze światem, o co od początku chodziło Seanowi. Unieruchomił ją, po czym zbliżył się do jej ciała. Ze spokojem i mnóstwem czasu, ustawił pistolet tak, by kula wbiła się prosto w środek jej głowy. Myślał o tym zabójstwie dość długo, zastanawiając się, czy aby nie skazać kobiety na coś o wiele gorszego, w końcu przysporzyła mu tak wiele problemu. Ale miał dość zabaw, gdy gra toczyła się o taką stawkę. Stawkę jego życia i jego wolności. 
- Żegnaj, Addelaine Levinson - powiedział z nutką troski w głosie i już miał pociągnąć za spust, gdy nagle padł kolejny strzał. 
Sean rozszerzył oczy i otworzył usta wypuszczając całe powietrze z płuc. Wydał z siebie cichy jęk, a potem opuścił głowę, zerkając na swoją koszulkę. Tworzyła się na niej coraz większa, ciemna plama w postaci krwi. Po raz pierwszy jego pewność siebie zawiodła. Nigdy nie nosił kamizelki ochronnej, która tym razem uratowałaby jego życie. Zawsze miał obok siebie ludzi, którzy byli jego plecami oraz oczami, a teraz ich nie było. Nie pobiegli za nim, nie osłaniali go. W tym momencie zrozumiał, że jego własna gra obróciła się przeciwko niemu. 
Ostatnimi siłami odwrócił się, a za nim spostrzegł stojącego Ashtona w towarzystwie Michaela ubranego identycznie, jak jeden z jego ludzi, z włosami skrytymi pod czapką z daszkiem i bluzą z kapturem. Dopiero wtedy zobaczył, jak łatwo został oszukany w ciemnościach, w których niejednokrotnie czuł się bezpieczny. 
Ashton podszedł do niego, szybko obezwładniając. Miał ochotę zrobić więcej - oddać kolejny strzał lub uderzyć tak mocno, by Sean więcej nie otworzył już oczu. Ale chciał zrobić przyjemność policji oraz służbom, które tak długo go szukały. Zrobił to też dla samego siebie. Pozwolił losowi zdecydować, czy Fletcher przeżyje czy może spędzi dożywocie po tym, jak go znajdą. 
Zamiast przejmować się nim, podbiegł prędko do Addelaine.
- Addelaine! - krzyknął - Addelaine, Addelaine, obudź się! - wziął ją w swoje objęcia, ciągle powtarzając jej imię.
Leżała przez chwilę w bezruchu, jakby z jej ciała miało za chwilę uciec życie. Ocknęła się po kilku sekundach, czując ucisk w klatce piersiowej. Kaszlnęła kilka razy i starała się unieść głowę, by zobaczyć, co się dzieje z jej ciałą. Kula utkwiła w kamizelce, na szczęście. 
- Uciekaj - wyszeptała - Uciekaj, zanim cię dorwą, Irwin - poprosiła.
- Nie.. nie zostawię cię.
- Nie jestem Calumem - odparła - Jestem tylko twoim prawnikiem.
- Jesteś rodziną, Levinson - warknął, potrząsając nią, gdy zobaczył, jak jej powieki powoli zaczynają opadać.
- Wiesz już, gdzie jest twoja rodzina - mruknęła - Jeszcze się spotkamy, idź - ponaglała, słysząc ciężkie przypominające wojskowe obuwie, tupiące na schodach. 
Ashton ze smutnym wzrokiem i bólem serca, ciągnięty przez Michaela, ugiął się i ruszył na drugą stronę dachu, gdzie miała znajdować się drabina. Prędko ulotnili się z wolnej przestrzeni, na której każdy mógł ich schwytać. 
Addelaine znowu, odwróciła swoją głowę w stronę ledwo oddychającego Seana, który również na nią patrzył z wrogością. Jej jednak towarzyszył spokój.
- Oddaję ci nóż, który twój brat wbił mi w serce - szepnęła, patrząc w jego oczy, gdy policja wkroczyła na dach - Wreszcie się go pozbyłam - oświadczyła, słabo uśmiechając się.
Oglądała, jak antyterroryści przewracają przestępcę na brzuch nie dbając o jego ból i skuwają. Patrzyła, jak jego oczy tracą morderczy błysk, a krzyk pełen cierpienia obijał się o jej uszy. Widząc jak zaczynają wyprowadzać go z tego miejsca, zamknęła oczy i pełna spokoju po raz drugi odpłynęła.

Obserwatorzy

Szablon
Fantazja
zxvzxvz