wtorek, 28 sierpnia 2018

Rozdział 42

Addelaine Levinson - adwokat, prawnik, urzędnik państwowy - nigdy nie odczuła większego wyścigu z czasem niż dwudziestego trzeciego września o godzinie dziewiętnastej. Ale to nie tylko presja jej towarzyszyła, ale także strach, stres i niepohamowany gniew.
- Chce mieć wszystko! - wrzasnęła do ludzi siedzących wokół niej przy komputerach. Stała na środku ogromnej sali, w której jej głos rozchodził się echem do informatyków wystukujących na klawiszach różne nieznane jej kody w celu poszukiwań - Lokalizację z opaski, zdjęcia z kamer, zeznania jakichkolwiek świadków!
Siwy mężczyzna trzasnął teczką o stolik, powodując u Addelaine wzdrygnięcie. Tym gestem spowodował, że zamilkła i zwróciła ku niemu swoją uwagę. 
- Panno Levinson, proszę pozwolić mi działać - powiedział oschle dyrektor - Odpowiednie środki zostały już zastosowane. Nie jest pani ani policjantką, ani agentką.
- Co ma pan na myśli mówiąc o odpowiednich środkach?
- Mówi o nas - usłyszała za swoimi plecami znajomy głos - I o tym, że spieprzyłaś sprawę, Addelaine.
Nie minęło pięć minut, a brunetka siedziała ze skrzyżowanymi rękoma na krześle gapiąc się morderczym wzrokiem na Andre, gdy dyrektor sił specjalnych odczytywał jej zeznania policjantowi. Mężczyzna zajął miejsce naprzeciwko niej, również od czasu do czasu na nią zerkając, jednak wzrok, jakim go obdarowywała nie pozwalał mu na dłuższe spojrzenie. Widział, jaką nienawiścią do niego napawa, a ona nie zamierzała się z tym kryć. Zastanawiała się, co tym razem wymyślił, żeby stanowić przeszkodę w jej działaniach. Czemu po raz kolejny musi się wtrącać w coś co go nie dotyczyło. O ile go nie dotyczyło.
Addelaine miała wyjątkowy dar podzielnej uwagi tamtego wieczoru. Potrafiła swoimi oczami skierować cały gniew na Andre, w myślach go przeklinając, a jednocześnie słuchać jednym uchem dyrektora powtarzającego jej słowa i sprawdzać, czy na pewno się zgadzają. Właśnie mówił o tym, jak Sean podszedł do niej z zaskoczenia i w tym samym czasie poczuła przy swojej głowie lufę pistoletu. Uniosła ręce w geście poddania się, kiedy Ashton chciał już wycelować pistolet w niego. Fletcher szybko nakazał mu opuścić broń i odrzucić ją w kąt. Jack z uśmiechem na ustach, a później już przypomniwszy sobie o bólu z grymasem na twarzy podniósł się i zmierzył Irwina wzrokiem. 
- Zabiorę go na małą przejażdżkę - powiedział zachęcająco do niegdyś swojego kolegi - Jack - wypowiedział jego imię rozkazująco, a mężczyzna niczym w hipnozie podszedł do Irwina i gestem głowy wskazał kierunek. Co wzbudziło ciekawość, a także podejrzenia Addelaine, Ashton w ogóle nie oparł się nakazom obu zbirów. Potulnie i cierpliwie poszedł, w wyznaczoną przez nich stronę, zostawiając Seana i Addelaine w samotności, bo nie liczyła nieprzytomnego funkcjonariusza, którego zdążyli wcześniej obezwładnić.
- Lubię cię, Addelaine Levinson - szepnął do jej ucha, gdy zbliżył swoją twarz do jej twarzy - Jesteś taka… zawzięta, mściwa i pełna ciemności… 
- Szkoda, że te uczucia nie są odwzajemnione - warknęła ostro - Zabicie ciebie będzie dla mnie przyjemnością.
- Chciałabyś spróbować? - spytał, przechodząc obok niej i stając tuż na wprost.
Jeszcze nigdy nie była tak blisko Seana Fletchera - zabójcy, którego ścigała latami. Widziała wtedy wszystko - jego bladą nieskazitelną twarz, którą przysłaniały opadające na czoło i lewe oko gęste, czarne niczym smoła loki. Patrzyła w te puste, ciemne oczy, które budziły ogromny strach. Zerkała na szyderczy uśmiech, co chwila pojawiający się na jego buzi z podniecenia, bo czuł jej złość i tętniącą nienawiść zmieszaną z obrzydzeniem.
- Chciałabyś mnie zabić? - powtórzył pytanie kręcąc głową i oglądając jej przerażony wyraz twarzy. Kąciki jego ust kolejny raz uniosły się. - To śmieszne. 
Brunetka odpuściła sobie wspomnienia tych wydarzeń, kiedy po jej ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wtedy też dyrektor zamknął teczkę, z której recytował oświadczenie, szybko podsumowując zdarzenie, jakie było kluczowe dla kolejnych działań.
- Fletcher skomentował krótko pani reakcję, cytuję: “Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz”, a następnie obudziła się pani na ziemi, na tym samym parkingu, ocucona przez funkcjonariuszy, którzy dotarli na miejsce kilka minut po braku raportu. Irwina już nie było.
- Zgadza się - przyznała, po czym dodała - Dlatego istotne jest, abyśmy przestali tutaj debatować, a w końcu zaczęli szukać Ashtona! 
- Już go znaleźliśmy - wtrącił się w dyskusję Andre - Mamy jego lokalizację i zaraz wyruszamy na miejsce - wyjaśnił ze spokojem - Czekamy tylko, aż oddział specjalny oraz moi ludzie się przygotują.
- Twoi ludzie? - prychnęła adwokatka, wywracając oczami i wróciła do tematu - Kiedy ruszamy?
- MY ruszamy - zaakcentował, pochylając się nad stołem, aby Addelaine łatwiej przyszło czytanie z jego ust i zrozumienie jasnego komunikatu - Ty tutaj zostajesz.
Levinson próbowała zachować jak najwięcej godności i nie wdawać się w żadną kolejną kłótnie ze swoim po części współpracownikiem przy dyrektorze. Przełknęła ślinę dosyć ciężko, a w jej głowie przemknęła myśl przemilczenia, aczkolwiek serce miało odmienne zdanie w tym temacie.
- Zgodnie z przepisami, jako adwokat mojego klienta, który stanowi w tej akcji kluczową rolę, mam pełne prawo przebywać na terenie działań, jakie odbywają się z jego udziałem, aby mieć jak najszybszy dostęp do informacji - wyrecytowała bez żadnego zająknięcia, czym wprawiła Andre w niemałe zakłopotanie. Spotkał się ze spojrzeniem dyrektora, a także i jej triumfalnym uśmiechem.
Nie mógł odmówić, a Addelaine dobrze to wykorzystała. Odsunęła krzeslo i wstała od stołu, zmierzając do wyjścia ku przygotowaniu się na najbardziej niebezpieczny dzień w jej życiu.

~*~


Addelaine wsiadła do czarnego busa, zaparkowanego kilka metrów od ich celu. Po wejściu na tak zwane zaplecze auta, ujrzała mnóstwo równo zawieszonych monitorów na bok wozu, rozstawione komputery na wszelkich możliwych miejscach i czterech mężczyzn, siedzących w słuchawkach i zajmujących się badaniem całego obiektu.  Najbliżej ściany od strony kierowcy zajmował miejsce Andre. Z jednego ucha zdjął słuchawkę i odsunął mikrofon, który miał przy ustach, gdy zobaczył Levinson. Przystawił krzesło tuż obok siebie i poklepał siedzenie, zachęcając kobietę do spoczynku. 
- Niecodzienny widok - podsumował, oglądając ją. 
Miała na sobie zwykły t-shirt i dresowe spodnie. Wygodne adidasy zastąpiły eleganckie szpilki, a zazwyczaj rozpuszczone kasztanowe włosy, tym razem były spięte w niesfornego kucyka. Na jej twarzy zabrakło spokojnego i lekkiego makijażu, bez którego nigdy nie wyszłaby z domu. 
- A więc tak wyglądają wozy służbowe - zagadała, zmieniając szybko temat. 
Rozejrzała się jeszcze raz po wypełnionym elektroniką samochodzie. Co chwila jakieś urządzenie pikało, a przez słuchawki niektórych pracowników dało się słyszeć komunikaty idących do celu funkcjonariuszy. 
- Wersja mini - sprostował mężczyzna, uśmiechając się lekko - Te większe mają o wiele ciekawsze rzeczy.
- Jakieś informacje o Ashtonie? - spytała prędko, widząc jak na jednym z ekranów pędzą funkcjonariusze, którzy zostali wypuszczeni w teren.
Andre pokręcił przecząco głową.
- Wciąż szukamy - wytłumaczył - Addelaine, nie liczyłbym jednak na porwanie… on raczej wykorzystał okazję.
- Dlaczego miałby to zrobić?! - zapytała oburzona.
Wypuściła z ust powietrze, z którym uciekła ogromna ilość wyzwisk i przekleństw, jaką chciała z siebie wyrzucić.Wtedy zaczynała rozumieć, co robi tutaj on wraz ze swoimi kompanami. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że nie jest to akcja mająca na celu schwytania Seana. I mimo że głęboko w duszy chciała wierzyć, że jej przemyślenia są mylne, coś podpowiadało jej, że jednak tak nie jest. W pewnym sensie żałowała, że wstrzymywała się do tego stopnia, że jej ręce zaczynały się pocić z nerwów, ale jej serce chciało wierzyć, że Andre by jej nie oszukał, nie w taki sposób. Nie pogrzebałby po raz drugi czegoś, na czym jej zależało, za co walczyła i co miałoby ją wyzwolić. Umysł jednak myślał inaczej, a on jeszcze nigdy jej nie zawiódł.
Wchodzimy - usłyszała zza pleców informację jednego z … 
Jej wzrok skupił się na obrazie z pierwszego monitora, który pokazywał ujęcia kamery mężczyzny wchodzącego do budynku. W momencie otwarcia drzwi, nagle ekran zgasł, a obraz zastąpiła ciemność.
- Co się dzieje? - zapytał Andre swoich kolegów, którzy pośpiesznie zaczęli wystukiwać w klawiaturę palcami i nawoływać do mikrofonu różne komendy.
Addelaine siedziała spokojnie, gdy powtarzała pytanie Andre.
- Co się dzieje?
- Straciliśmy kontakt.
- Z facetem, który szedł szukać mojego współpracownika? - szybko rzuciła, a jej głos nawet nie zadrżał.
- Współpracownikiem? A nie przypadkiem klientem? - odbił piłeczkę mężczyzna, dając tym samym sygnał adwokatce, że jest to gra na czas.
Levinson uśmiechnęła się pod nosem, gdy dotarło do niej, co właściwie się dzieje. 
- On wcale nie miał wrócić z tej akcji, prawda? - zapytała wprost, patrząc na niego pogardliwie - Australijska policja chce go zatrzymać, twój szef podpisał za twoją namową oświadczenie.
- Szef musi być również na akcji.
- Oczywiście - prychnęła, kręcąc głową z dezaprobatą - Jak mogłam być tak głupia? - spytała, jakby sama siebie, jednak patrzyła wciąż na niego - Awansowałeś, bo ten pajac odszedł na emeryturę - wyjaśniła sama sobie - I pierwszą rzeczą, jaką zrobiłeś, było wydanie oświadczenia. Czy naprawdę myślisz, że możesz go odebrać służbom specjalnym?
- Mogę opóźnić jego zwolnienie - odpowiedział - Przykro mi, Addie. Dobro ogółu jest dla mnie ważniejsze, niż jednej osoby. W takich sytuacjach nie ma miejsca na sentymenty czy przyjaciół.
- Tak… - mruknęła - Mi również jest przykro. 
Addelaine wstała z miejsca i już miała ruszyć prosto do wyjścia, kiedy wpadła na pomysł, którego nie mogła nie zrealizować. Z uśmiechem na twarzy odwróciła się do Andre i pochyliła się nad nim, by jego twarz znajdowała się tuż przed jej. Delikatnym gestem, dotknęła dłonią jego policzka, patrząc mu głęboko w oczy.
- Masz rację - powiedziała, wzdychając - W takich sytuacjach nie ma miejsca na sentymenty czy przyjaciół - powtórzyła jego słowa.
Twarz kobiety spoważniała, a lekki dotyk zmienił się w uścisk, który pchnął z impetem głowę mężczyzny prosto w stół. Andre ryknął z bólu, a spojrzenia wszystkich mężczyzn zwróciły się ku dwójce. Addelaine nie miała zbyt wiele czasu, zanim cała czwórka rzuciłaby się, by ją powstrzymać lub skuć. Na jej szczęście, na stoliku leżała broń, w zasięgu jej ręki. Sięgnęła po nią, odbezpieczyła i wymierzyła w stronę swojego dotychczasowego kolegi.
- No..no.. - pokiwała palcem wskazującym w stronę jednego powoli wstającego faceta, który chwilę później ponownie usiadł - Chyba nikt nie chce, żebym zrobiła krzywdę szefowi?
- Addelaine, rozumiem że jesteś wściekła… - Andre uniósł ręce w geście poddania i powoli ruszał w stronę kobiety. Z jego skroni spływała krew.
- Zapomniałam! - krzyknęła - Ja w sumie nie mam nic przeciwko, żeby trochę mu się oberwało. 
Brunetka wykorzystując rozkojarzenie Andre, który zaczął pocierać swoją brew, szybko podeszła bliżej i wymierzyła kolejny cios kolbą pistoletu prosto w jego twarz. Nie tracąc więcej czasu na dyskusję, ruszyła do wyjścia, biorąc ze sobą pistolet i w ostatniej chwili ściągając z wieszaka kamizelkę kuloodporną. Wybiegła z wozu, kierując się prosto w docelowe miejsce, w którym Ashton razem z Seanem za chwilę mieli spotkać antyterrorystów.
Levinson w drodze odszukała swój telefon i wybrała numer Michaela, czekając na nawiązanie połączenia. 
- Plan B - rzuciła jasno, po czym podała chłopakowi adres i rozłączyła się.
Podążyła wydeptaną ścieżką, prosto do opuszczonego magazynu

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Rozdział 41

Podróż do Sydney przebiegała długo i cicho. Jeden z funkcjonariuszy przewoził Addelaine oraz Ashtona w czarnym Audi A6, a tuż za nimi jechali kolejni agenci w starszym fordzie mondeo, dla niepoznaki. Ashton od początku był przeciwny temu zagraniu, bo doskonale wiedział, że pomysł nie wypali. Sean nie należał do ludzi ani głupich, ani naiwnych. Jeśli coś robił, to z głową i przygotowując się do tego co najmniej dziesięć razy. Nie wierzył, że Addelaine oraz służby specjalne myślą, że Fletcher pozwoli im się do siebie zbiżyć, a w dodatku - bez żadnych konsekwencji.
Im bliżej był Sydney, tym szybciej jego serce kołatało. Wiązał z tym miastem najsilniejsze wspomnienia. Przybycie tutaj ponad dziesięć lat temu odmieniło jego życie. A teraz? Czuł tylko żal, niepohamowany gniew i ogromny smutek, bo nie było niczego, co zatrzymałoby go tutaj. Kotwica, która utrzymywała go na pewnym poziomie zniknęła, a on nie miał żadnej deski ratunku, jakiej mógłby się trzymać. Przez poczucie zagubienia popadał w obłęd.
Nie zgodził się przyjechać do tego miejsca, tylko dlatego, że Addelaine go o to poprosiła. Ten plan miał głębsze dno. Skoro nikt nie chciał puszczać pary z ust, sam musiał wziąć sprawy w swoje ręce i doszukiwać się prawdy. Stąd też ta podróż wydawała mu się jak najbardziej korzystna.
- Zanim przejdziemy do działania, chciałbym odwiedzić jedno miejsce – odezwał się w końcu, przerywając ciszę, do której kobieta zdążyła się przyzwyczaić.
Addelaine uniosła jedną brew i spojrzała pytająco na Ashtona, który nawet nie drgnął, by odwrócić wzrok i na nią popatrzeć.
- Tego nie było w…
- Proszę – mruknął, powolnie przesuwając swoją twarz, by spotkać się z jej spojrzeniem.
Levinson nie wiedziała, czy to swego rodzaju manipulacja, czy Ashton naprawdę podchodził do swojej prośby emocjonalnie. Ale nie potrafiła powstrzymać faktu, że jego błaganie zaciążyło jej nawet na żołądku, a widok załzawionych oczu zatrzymał się w jej pamięci. Nie potrafiła odmówić. 
Po kilku godzinach jazdy, zatrzymali się pod jednym z budynków mieszkalnych. Dla Addelaine to miejsce było zupełnie obce, ale Ashton znał je doskonale. Wiązał z nim swoją przeszłość.
Blondyn zarzucił kaptur czarnej bluzy na głowę, zakrywając swoje blond loki oraz ponurą twarz. Otworzył drzwi auta i wysiadł, stając prawdzie w oczy. Jego wzrok skierował się ku drzwiom wejściowym do bloku, w którym mieszkała niegdyś Caitlin. Jego serce podpowiadało mu, aby właśnie teraz biegł, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Żadna z nóg nie chciała ruszyć się nawet o krok do przodu. Stał przed samochodem, jakby dosłownie zamarł. Strach przed tym, co może zobaczyć, jeśli odważy się tam wejść wziął górę. 
Niespodziewanie, dłoń Addelaine pojawiła się na jego ramieniu. Kobieta popatrzyła na niego, a na jej twarzy malowało się zmartwienie. Już podczas ich wycieczki widziała, jak jego skóra blednie.
Szybko trząchnął ramieniem, by odrzucić jej rękę. Posłał jej gniewne spojrzenie i ruszył w przód, jakby jej ruch dodał mu otuchy, a jednak nie zamierzał tego przyznać. Odrzucał każdą jej pomoc, bo krążąca w jego głowie myśl, że ona również go oszukała nie potrafiła usunąć się w tył i pozostać jedynie echem, a później ciszą. 
Levinson gestem dłoni wstrzymała szykujących się już do gonitwy za przestępcą mężczyzn. Sama zaś poszła za nim, nie z chęci ratunku, a ciekawości.
Ashton stanął przed drewnianymi drzwiami o wyrytym numerze lokalu - dwieście dwa. Doniczka, pod którą zawsze skrywał się zapasowy klucz nadal tu stała, a klucz również tkwił tuż za nią. Oparł dłoń na klamce, ale zanim pociągnął ją w dół, kilkakrotnie wahał się, walcząc ze sobą. Myśl, że zobaczy puste mieszkanie i od razu przypomni sobie każdy możliwy detal z przeszłości go zabijała. A z drugiej strony, ktoś mógł je już zając i udekorować, a zapasowy klucz był starym, dziesięcioletnim badziewiem, o którym zapomniano. Chciał się przekonać. Liczył na to, że kluczyk nie będzie pasował do zamka, a tymczasem wsunął się bez żadnego problemu, otwierając drzwi. Miał nadzieję, że chociaż pociągnie za klamkę, a ona ani drgnie. Ale nic tutaj nie szło zgodnie z jego przemyśleniami, nadzieją czy zamiarem. Wręcz przeciwnie. 
Mieszkanie stało jakby nietknięte od dziesięciu lat. W kątach ścian widniały liczne pajęczyny, a gdyby przejechać palcem po jakimkolwiek meblu, należałoby dobrze umyć ręce, ponieważ wszędzie było mnóstwo kurzu. Wystarczyło dmuchnąć w blat kuchenny, a brud zacząłby latać.
Ashton powoli wchodził do wewnątrz salonu, rozglądając się dokładnie. 
 - Dlaczego nie jest sprzedane? - zapytał blondyn, a w jego głosie dało się wyczuć rozczarowanie. 
Nic tutaj nie miało sensu. Skoro Caitlin nie żyła, dlaczego jej mieszkanie nie zostało sprzedane? Dlaczego Eleanor go nie przejęła lub nie oddała nawet Cassie pod opiekę? Czemu nie podjęto żadnej decyzji związanej z tym miejscem, a pozostawiono je na gnicie?
- Nie znałam jej… - zaczęła nieśmiało kobieta, która weszła za nim - Ale może chciała zostawić coś po sobie dla.. ciebie?
- Bez sensu - odparł, dotykając starych, zakurzonych mebli opuszkami palców - Mam pieniądze, za które kupiłbym nam coś lepszego.. - powiedział, po czym poprawił się - Sobie coś lepszego.
Irwin podszedł do komody w salonie, gdzie znajdowały się zdjęcia. Na jednym z nich widniała ona - delikatnie pofalowane blond włosy, błękitne niczym ocean oczy, nieskazitelnie czysta i blada twarz, której koloru mógł nadać jedynie makijaż. I ten uśmiech - uśmiech, w którym zakochał się momentalnie, gdy tylko go zobaczył. 
Na widok tej fotografii, jego serce wtedy ponownie rozbiło się na kawałki. Nie zdążył spostrzec, kiedy jego uścisk zasłabł i wypuścił z rąk ramkę, która rozbiła się na podłodze. Kawałki szkła pouciekały w parę miejsc, zwiększając możliwość skaleczenia się.
- Ashton… - zawołała Addelaine, a on niespodziewanie odwrócił się i odszedł. Zwinnie wyminął adwokatkę i opuścił mieszkanie, które przypominało mu o najpiękniejszych chwilach jego życia, które już nie wrócą.
Levinson wyszła z mieszkania, zamykając drzwi i pognała za blondynem. Złapała go tuż przy wyjściu, gdzie w jego ustach już spoczywał papieros. 
- Skąd Ty…
- Mam swoje sposoby - rzucił oschle, zerkając na jednego z funkcjonariuszy, który pilnował na zewnątrz samochodu. Addelaine zmierzyła ostrym wzrokiem mężczyznę, po czym znów zwróciła się do Ashtona.
- Ashton.. - zagaiła cicho - Jeśli jeszcze nie jesteś gotowy..
- Jestem - powiedział pewnie. Jego oddech pachniał tytoniem.

~*~

Nie minęła godzina, jak pojawili się na prywatnym parkingu naprzeciwko baru, w którym Ashton wcześniej umówił się na spotkanie z nikim innym, jak Seanem. Wysiedli z aut. Funkcjonariusze zajęli się przygotowaniem sprzętu, a także samochodu, który miał podjechać bliżej baru i obserwować sytuację. 
Jeden z mężczyzn wyjął mikrofon i już miał przyczepić go do ubrania Irwina, ale ten prychnął i odrzucił jego rękę, patrząc z politowaniem na Addelaine.
- Chyba nie sądzisz, że to przejdzie? - skomentował sucho - Pierwszą rzeczą, jaką zrobią będzie przeszukanie mnie. Nie bądź naiwna. 
Levinson posłuchała się blondyna i przytaknęła mu, odwołując ten nieprzemyślany ruch. 
- Gdyby tylko coś się działo..
- Wiem - przerwał jej Ashton - Ale nic się nie stanie. 
Po dziesięciu minutach przygotowań, Ashton wyruszył z parkingu tuż po tym, jak samochodów funkcjonariuszy wyjechał. Addelaine w towarzystwie jednego ochroniarza została w drugim aucie, cicho modląc się, aby wszystko poszło zgodnie z planem. Jeśli Irwinowi udałoby się porozmawiać z Fletcherem i przekonać go do swojego stanowiska, cała ta farsa mogłaby się skończyć w przeciągu zaledwie kilku dni. A ona w końcu czułaby się spokojna i spełniona. 
Blondyn wszedł do baru ze swobodą, jakby zwyczajnie tego dnia szedł na zakupy, a nie na akcję służb specjalnych. Klientów było niewielu, mógł zliczyć ich na palcach dłoni. Większość z nich i tak zapewne była podstawiona i tylko czekała, aż wejdzie, a potem już na sygnał swojego szefa. Dlatego nie zamierzał grać w grę i cierpliwie czekać, aż Fletcher stanie przed nim. 
Podszedł do baru i usiadł na krzesełku, unosząc dłoń, by ktoś go obsłużył.
- Gdzie Sean? - zapytał prosto z mostu barmana, mierząc go ostrym wzrokiem.
Mężczyzna koło czterdziestki obejrzał go dokładnie wzrokiem, patrząc dosyć oceniająco. W jednej dłoni trzymał szklankę, natomiast w drugiej małą szmatkę, którą przecierał szkło. Zerknął za blondyna, dając jakby znak innemu mężczyźnie. Ashton od razu zauważył ten gest i odwrócił się prędko. Zobaczył, jak jeden z dobrze zbudowanych facetów, ubrany w czarny garnitur kroczy w jego kierunku. Wstał i stanął przed facetem o nieprzyjemnym spojrzeniu, który gdyby mógł, to zbiłby go właśnie na kwaśne jabłko, nie mając żadnych skrupułów czy wyrzeczeń. 
- Łapy - burknął pod nosem, a to tylko rozbawiło Irwina.
Niemniej jednak uniósł ręce i pozwolił się przeszukać, bo znał procedury i gierki, jakie stosował Sean. Nie dostałby się do niego, gdyby wywołał awanturę w całym barze. Prędzej wylądowałby w rowie ze zgrają pięciu gachów pokroju mężczyzny, który właśnie go obmacywał po całym ciele, począwszy od rąk, a kończąc na nogach. Gdy skończył, odsunął się o krok od blondyna. 
- Zapomniałeś o jajkach - Irwin zadrwił, co zdążyło zirytować ochroniarza.
Już miał mu rzucić ostrą groźbę, ale wtem przerwał mu znajomy męski głos.
- Ashton Cień Irwin - zawołał z rozbawieniem nikt inny, jak Jack.
Blondyn oparł się wygodnie o siedzenie i również posłał mężczyźnie uśmiech.
- Szybko wyciągnęli cię zza krat - zauważył, po czym spuścił wzrok - Jak noga?
Z łatwością dostrzegł, jak mięśnie Jacka napinają się i najchętniej już wycelowałby w niego bronią, a potem zastrzelił. Ale Ashton wiedział, że nie mógł tego zrobić, dlatego korzystał z okazji, by jak najbardziej go wkurzyć, skoro i tak miał związane ręce. 
- Niektórzy nie muszą czekać aż dziesięć lat - odwdzięczył się niemiłym komentarzem.
Usta Ashtona lekko drgnęły, ukazując delikatny złośliwy uśmiech.
- Gdzie Sean? - zapytał, szybko zmieniając temat.
- Chyba nie sądziłeś, że tutaj się zjawi - odpowiedział, siadając na jednym z barowych krzeseł - Musiał być pewny, że przyjdziesz sam. Po przeszukaniu, kazał mi dać ci instrukcję.
Mężczyzna wysunął z kieszeni spodni małą kartkę i przekazał blondynowi prosto do rąk. Ashton odczytał kolejne wskazówki, na których widniał adres. 
- Ile mam czasu?
- Godzinę - oświadczył ostro Jack, a wtedy Irwin zebrał się na równe nogi i wyszedł. 
Kilka razy rozejrzał się dookoła i postanowił zapalić drugiego papierosa, którego podkradł funkcjonariuszowi, zanim wrócił na parking. Zerknął na zegarek, który widniał na wieży kościoła znajdującego się kilka przecznic dalej. Zostało mu na spokojnie piętnaście minut, nim miały wkroczyć służby, w razie gdyby coś poszło nie tak.
Po powrocie przedstawił sprawę jasno. 
- To zabezpieczenie - wyjaśnił - Sean nie ufa rozmowom telefonicznym, zwłaszcza że wie o naszej współpracy.
Ale Addelaine wciąż mówiła i prawiła Irwinowi kazania, o tym, że to na pewno znaczy coś zupełnie innego. Wciąż doszukiwała się głębszego dna, chociaż on znał Fletchera lepiej i wiedział, że jest prostym, ostrożnym człowiekiem. Nie zamierzał słuchać jej narzekań i zgryźliwych komentarzy, bo coś poszło nie po jej myśli. Nikt nie mówił w końcu, że będzie łatwo, aczkolwiek ona spodziewała się szybkich efektów.
W pewnym momencie wyciszył się, ponieważ miał już dośc tego całego szumu wokół siebie oraz tej sytuacji. Stał naprzeciwko niej, z rękoma umieszczonymi w kieszeniach spodni i spoglądał w różne strony udając zainteresowanie. 
- Ashton, nie idzie się na walkę bez miecza! - zauważyła Levinson i wtedy pobudziła bardziej jego zmysły. Przeanalizował swoje spotkanie z Jackiem, który nie był skory do ataku. Ani on, ani żaden z ich goryli. Nie spostrzegł też żadnej broni. Nie przyszliby przecież nieprzygotowani.. Coś mu nie odpowiadało. Wszystko poszło za dobrze, panowała ponura cisza, jakby przed burzą. 
Wtem spojrzał w szybę samochodu. W odbiciu zauważył postać stojącą kilka samochodów dalej. Zaczął przyglądać jej się bardziej, aż w końcu dostrzegł coś, czego właśnie się spodziewał. Złapał adwokatkę za ramiona i rzucił się wraz z nią na podłogę.
Niespodziewanie padł strzał, który cisnął prosto w szybę służbowego auta, przy której stała właśnie Addelaine. Kobieta pisnęła i skuliła się między samochodami tuż po tym, jak Ashton szybko odsunął ją od wozu. 
- Widzisz? - warknął ostro - Właśnie dlatego powinienem też mieć gnata! - brzmiał, jakby właśnie krzyczał na dziecko, które zrobiło coś nieodpowiedniego, a potem nagle ocieplił ton - W porządku? Jesteś ranna?
Addelaine pokręciła szybko głową, dając znać, że jest cała i zdrowa, dzięki jego szybkiemu i odważnemu ruchowi. 
- Bierz to - brunetka rozkazała, wsuwając w jego ręce swój pistolet.
- Nie boisz się? - spytał zaskoczony tak szybko podjętą przez nią decyzją. Mając broń w dłoniach, mógł zrobić to, co planował odkąd dowiedział się prawdy o Caitlin. Mógł odbezpieczyć, wycelować i strzelić w wybraną przez siebie osobą. A od dłuższego czasu myślał właśnie o niej. O Addelaine.
Bo to ona najbardziej go oszukała, zmanipulowała i wykorzystała dla własnego dobra. To jej niepotrzebnie zaufał i prędko na tej decyzji stracił.
Ale od tego czynu powstrzymała go sama Levinson, która słysząc jego pytanie prędko odwróciła się w jego stronę. 
- Nie jesteś mordercą, Ashton - powiedziała to tak lekko i pewnie - Jesteś człowiekiem, który teraz wykonuje swoją robotę. 
Irwin skinął głową, po czym wstał z miejsca i ruszył za tajemniczym napastnikiem. Tuż za nim biegł funkcjonariusz, który wcześniej siedział w aucie, obserwując miejskie kamery. Szybko zebrali się do pościgu, aby dogonić mężczyznę, który właśnie przed chwilą chciał ich zabić. Ashton nakazał się rozdzielić. Ale nie zrobił tego dlatego, by szybciej odnaleźć przestępcę. Dokładnie wiedział, w którą stronę pobiegł i gdzie się znajduje. Chciał się jedynie pozbyć świadków. 
- Jeśli nie jesteś gotowy na śmierć, radziłbym ci nawet nie podnosić broni - zawołał Irwin, gdy zobaczył, jak zakapturzony mężczyzna próbuje wyjść z parkingu.
Słysząc go, momentalnie zatrzymał się. Jednak na krótko. Podjął próbę ucieczki, jednak była ona na nic. Ashton miał czysty strzał i nie zamierzał się powstrzymywać. Wybrał stronę, której chciał trzymać się do końca. I nie było to towarzystwo Seana. 
Skoro Addelaine oczekiwała wykonania roboty, nie zawahał się. Wymierzył odpowiednio lufę i pociągnął za spust, nawet nie mrugnąwszy. W jednej chwili rozbrzmiał dźwięk strzału niosący się echem po parkingu, a potem głośny krzyk. Addelaine słysząc pistolet, szybko ruszyła za dźwiękiem, by sprawdzić, czy to nie ktoś z jej ludzi jest ranny. Szybko znalazła się na drugiej stronie parkingu, zauważając podchodzącego blondyna do poszkodowanego. 
Krew splamiła ramię ciemnej bluzy, którą nosił Jack. Mimo bólu z draśnięcia, wciąż śmiał się szeroko i głośno, jakby nie chciał dać Ashtonowi satysfakcji z wygranej.
- Pozdrowiłeś już Caitlin? - zagaił, starając się rozwścieczyć Irwina, gdy leżał na ziemi, sycząc z bólu.
- Jeszcze słowo, skurwysy…
Jack wybuchł ostrym, niepohamowanym śmiechem. Gdy zobaczył podchodzącą do nich Addelaine, która od razu zaczęła cytować słynne słowa policjantów podczas aresztowania, odczuł jeszcze większe rozbawienie.
- Naprawdę myślałeś, że on się na to nabierze? - zapytał.
- C..c.co? - zająknęła się Addelaine.
- To moja gra, panno Levinson - usłyszała zza pleców znajomy głos, a tuż potem dźwięk odbezpieczania pistoletu - I to ja rozkładam karty.

czwartek, 2 sierpnia 2018

Rozdział 40

Addelaine w towarzystwie Ashtona weszła do ogromnej sali, na środku której znajdował się okrągły stół, mieszczący około dwunastu osób. Na lewej ścianie od strony wejścia mieściła się podłużna przyciemniana szyba, a na przeciwnej ścianie wisiała biała tablica, po której można było pisać markerem, oczywiście tylko zmywalnym. Ashton spostrzegł pisaki w kącie, leżące na stole. Obok nich leżała sterta dokumentów. Z brązowej teczki wystawał kawałek fotografii, jednak nie zidentyfikował po fragmencie, co lub kto na niej gości.
- Muszę przyznać, panno Levinson - rzucił dyrektor wydziału do spraw kryminalnych z niechęcią - Że z trudem szefostwo przełknęło wybryki pani, a także pani klienta. Nie mogą się doczekać wyjaśnień w postaci sprawozdania.
- Naturalnie - odparła Addelaine, wykonując ruch skinięcia głową, dzięki któremu ukryła ciężkie przełknięcie śliny - Dziękujemy za wyrozumiałość. Pragnę dodać, dyrektorze, że to pierwszy i ostatni taki wybryk. Razem z moim klientem możemy zapewnić, że to się więcej nie powtórzy. 
Brunetka wyraziła wyniosłym tonem dyrektorowi ASIS swoją skruchę, a gdy Ashton to usłyszał, prychnął wywracając oczami i odwrócił wzrok. Usiadł na jednym z krzeseł przy stole. Splótł ręce na piersi i skoncentrował się na papierach, które leżały na blacie, starając się prześwidrować oczami teczkę. Addelaine usiadła obok niego, naprzeciwko stojącego dyrektora. Widząc niesamowitą konsternację Irwina, dłonią sięgnęła po teczkę. Gdy położyła na niej palce, szybkim gestem przysunęła ją bliżej siebie, zwracając tym samym uwagę Ashtona. Popatrzył na nią niepewnie, ale gdy spiorunowała go wzrokiem, prosząc przy tym o skupienie, domyślił się, że chce go odciągnąć od informacji.
Funkcjonariusz podszedł do tablicy i zaczął się dogłębnie przyglądać zawartym na niej rozrysunku planu działania. Podrapał się palcami po brodzie, po czym pomasował lewą skroń, aż wreszcie zdjął okulary, a następnie odwrócił się do dwójki swoich gości.
- Plan brzmi obiecująco - przyznał dyrektor - Ale jak zamierza pani zwabić nasz cel, skoro zostaliśmy już spaleni?
- Otóż, panie dyrektorze.. Sean Fletcher specjalizuje się w grach… - zaczęła spokojnie i powoli - Jego ulubioną są karty, w których by wygrać, należy trzymać asa w rękawie. A my tego asa mamy, więc zdecydujemy się zagrać.
Addelaine uśmiechnęła się ochoczo i z żywiołem wstała z miejsca. Zaczęła ruszać się po pokoju, opowiadając misterny plan, który siedział w jej głowie, gdy nie mogła wpłynąć na Ashtona. Czuła się, niczym ryba w wodzie, mówiąc mu o wszystkich swoich pomysłach.
- Emocje - szepnęła z ekscytacją - Przedstawienie emocjonalne będzie kluczem do naszego zwycięstwa.
Ashton pokręcił głową z niedowierzaniem. Ich brak rozsądnego myślenia doprowadzał go do granic możliwości. Wszystko brzmiało pięknie i kolorowo, ale właśnie… kończyło się tylko na brzmieniu. 
- To nie jest zwykła gra Addelaine! - krzyknął, wtrącając się w jej monolog - To pieprzona gra mroku. Nie opiera się na przyjaźni, lojalności czy sentymentach. A już na pewno nie w przypadku Seana.
- Nie wierzę, że powiedział ci wszystko tylko po to, żeby dać mi reprymendę - odparła - Nie raz opowiadałeś, jak byliście ze sobą blisko. Był praktycznie twoim nauczycielem, Ashton. Łączyła was więź. 
- To wariat - powiedział - Potwór, a nie lojalny przyjaciel.
- Nawet największy potwór ma w sobie chociaż procent człowieczeństwa, Irwin - nie ustępowała kobieta.
- Ten twój potwór z procentem człowieczeństwa doprasza się, żebym spędził dożywocie w więzieniu - burknął.
- Bo gdy jesteś na wolności, nie czuje odpowiedniego stopnia władzy - wyjaśniła - Boi się, że ktoś go będzie wygryzał, rywalizował z nim lub przewyższał. Nie dostał szansy współpracy. A co, jeśli mu ją zaoferujesz?
Blondyn podniósł się wyraźnie rozzłoszczony słowami adwokatki. Nie mógł uwierzyć w to, jak sobie wszystko zaplanowała i liczyła, że pójdzie to dosłownie, jak po maśle.
- A więc teraz mam być wtyczką? Świetnie.
Ashton wzruszył ramionami i pokręcił głową, śmiejąc się pod nosem. Ruszył do wyjścia, bo nie zamierzał słuchać więcej bzdur, jakie wypowiadała Levinson. Już po jej dwóch pierwszych zdaniach uznał to zły pomysł, więc nie chciał tracić czasu na więcej.
- Nie - rzuciła krótko, by go zatrzymać - Masz tylko się z nim spotkać po raz pierwszy, a potem po raz drugi, kiedy już wkroczymy i będzie po wszystkim.
Dyrektor wywiadu odchrząknął, by zwrócić na siebie uwagę dwójki. Delikatnie poddenerwowany spojrzał na nich znacząco, dając do zrozumienia, że nie jest to czas na kłótnie lub debaty, bo to powinno się odbywać poza jego obecnością.
- W porządku - odparł obojętnie - Ale nie pójdę bez towarzystwa - powiedział, dodając kolejną abstrakcję do całego planu i doskonale wiedząc, że ani ona ani dyrektor na ten warunek nie spoczną.
Zapewnimy ci ochronę i… - Levinson już miała kontynuować, ponieważ zupełnie nie zrozumiała, co Ashton ma na myśli, więc ponownie jej przerwał.
Nie tego typu towarzystwa.
- Wykluczone - warknął dyrektor po tym, jak uderzył pięścią w stół - Nie pozwolę na to, żeby ten przestępca dostał do ręki broń.
Dyrektor główny Australijskiego wywiadu był człowiekiem w podeszłym wieku. Siwe włosy już nie skrywały się w gąszczu młodych brązowych kosmyków. Jego broda również dawała oznaki starości. Powoli przybierał posturę “dziadka”, któremu należałoby sprawić laskę, bo dłuższe stanie wyraźnie sprawiało mu problem. Zdawać by się mogło, że ten mężczyzna powinien już siedzieć na tarasie z nogami ułożonymi na stoliku, popalając fajkę w trakcie emerytury, ale tak nie było. I nie przez to, że był jeszcze w pewnym sensie za młody, aby dostąpić tego zaszczytnego odpoczynku finansowanego przez państwo. Miał już odpowiednie predyspozycje do zwolnienia tempa, ale był stanowczo za dobry, żeby mógł tak po prostu odejść i prowadzić sielankowe życie. 
Henry Wileton - bo tak właśnie się nazywał - był człowiekiem honoru, który za wszelką cenę wykonywał zadania, jakie przypisano mu na służbie. Prawo było dla niego prawem, czyli zasadami, które należy przestrzegać, bezdyskusyjnie. Miał także swoje lata, a co za tym szło - spostrzeżenia i opinie, których nie sposób było złamać lub zmienić. Nic dziwnego więc, że słysząc wymogi przestępcy, o mały włos, a go nie wyśmiał. Sama Addelaine stwierdziła, że Ashton żyje chyba w jakiejś mało realnej bajce, jeśli liczy na to, że stanie się posiadaczem broni, chodzącym w dodatku z nią po ulicach miasta. Opinia publiczna by ich zszargała, gdyby tylko się dowiedziała, a akurat tego w zupełności nie było im trzeba. Ostatnią rzeczą, jakiej Levinson teraz potrzebowała, był kolejny skandal w mediach.
- Panie Wileton, dołącze do Ashtona i będę osobą, która przechowa broń - starała się nakłonić dyrektora, wychodząc z propozycją.
O ile dyrektor mógłby się skłonić ku jej negocjacjom, Ashton nie był na tyle przychylny.
- Ty? - prychnął Irwin ponownie - Nie powinien jechać ze mną ktoś wyspecjalizowany?
- Jestem wyspecjalizowana - oburzyła się brunetka - Znam cię najlepiej ze wszystkich.
- W ogóle mnie nie znasz - rzucił gniewnie, by dać sygnał adwokatce, że stąpa po bardzo cienkim lodzie.
- Pod pewnym kątem owszem - wykłócała się, aż w końcu odpuściła i zwróciła się do osoby, z którą powinna negocjować warunki - Dlatego moje towarzystwo jest niezbędne, dyrektorze.
- Nie zmienia to jednak faktu, że nie puszczę waszej dwójki samych - odpowiedział ze spokojem, czekając na kolejne propozycje Levinson.
- Oczywiście, bierzemy ludzi - przystanęła na warunki dotyczące wsparcia. 
Addelaine nie była ryzykantką. Nie w przypadku Seana Fletchera. Jeśli oferowano jej zabezpieczenie w postaci dodatkowych ludzi tworzących tłum, korzystała z tej usługi. Już raz się sparzyła i aby mogła uciec, poświęcał się Calum. Zdecydowała, że już niczego nie będzie robiła na własną rękę, a przynajmniej nie w przypadku tej sprawy.
- Oczywiście - powtórzył za nią Ashton, parodiując jej cieniutki bardzo kobiecy głos - Żeby bardziej przykuć uwagę bandytów.
- Chyba nie sądziłeś, że wszyscy będą ci bezgranicznie ufać i puszczą cię samego? - spytała bezpośrednio swojego klienta, który zignorował jej komentarz i postanowił zaczekać na werdykt ich obecnego sędziego.
Starszy facet westchnął ciężko i zamknął akta sprawy, które już wcześniej sobie przygotował. Machnął lekko ręką, jakby sam gest miał być pozwoleniem, ale Addelaine potrzebowała również jasnego komunikatu. Błagalnym spojrzeniem starała się wymusić jak najszybciej odpowiedź, żeby przygotować się już do działania i kiedy dyrektor w końcu odpuścił, wydając zgodę, podeszła tylko do niego i uścisnęła dłoń, a potem skierowała się do wyjścia, pociągając za sobą Irwina.
- Nigdy więcej nie próbuj niszczyć moich planów - warknęła, po czym wróciła prędko do tematu - Przygotuj się, a ja zbiorę ludzi. Zaczynamy od zaraz.
- Wtajemniczysz mnie chociaż? - spytał.
- Nie mam do czego - odpowiedziała - Ty jesteś naszym źródłem, więc to Twoje zadanie. - wyjaśniła ostro. 
Ashton nie przewidział, że plan, który znajdował się na tablicy w sali konferencyjnej był zapewne jednym wielkim blefem, bo sama Levinson była w kropce i mogła liczyć tylko na niego, bo jako jedyny znał albo mógł poznać miejsce pobytu Seana. To dawało mu również przewagę.
- Więc? - ponagliła, czekając na jakieś informacje.
- Załatw mi poszerzenie kilometrów - wskazał wzrokiem na bransoletę z czipem - Wybieramy się do Sydney. Tam najłatwiej go znaleźć.

Obserwatorzy

Szablon
Fantazja
zxvzxvz