poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Rozdział 41

Podróż do Sydney przebiegała długo i cicho. Jeden z funkcjonariuszy przewoził Addelaine oraz Ashtona w czarnym Audi A6, a tuż za nimi jechali kolejni agenci w starszym fordzie mondeo, dla niepoznaki. Ashton od początku był przeciwny temu zagraniu, bo doskonale wiedział, że pomysł nie wypali. Sean nie należał do ludzi ani głupich, ani naiwnych. Jeśli coś robił, to z głową i przygotowując się do tego co najmniej dziesięć razy. Nie wierzył, że Addelaine oraz służby specjalne myślą, że Fletcher pozwoli im się do siebie zbiżyć, a w dodatku - bez żadnych konsekwencji.
Im bliżej był Sydney, tym szybciej jego serce kołatało. Wiązał z tym miastem najsilniejsze wspomnienia. Przybycie tutaj ponad dziesięć lat temu odmieniło jego życie. A teraz? Czuł tylko żal, niepohamowany gniew i ogromny smutek, bo nie było niczego, co zatrzymałoby go tutaj. Kotwica, która utrzymywała go na pewnym poziomie zniknęła, a on nie miał żadnej deski ratunku, jakiej mógłby się trzymać. Przez poczucie zagubienia popadał w obłęd.
Nie zgodził się przyjechać do tego miejsca, tylko dlatego, że Addelaine go o to poprosiła. Ten plan miał głębsze dno. Skoro nikt nie chciał puszczać pary z ust, sam musiał wziąć sprawy w swoje ręce i doszukiwać się prawdy. Stąd też ta podróż wydawała mu się jak najbardziej korzystna.
- Zanim przejdziemy do działania, chciałbym odwiedzić jedno miejsce – odezwał się w końcu, przerywając ciszę, do której kobieta zdążyła się przyzwyczaić.
Addelaine uniosła jedną brew i spojrzała pytająco na Ashtona, który nawet nie drgnął, by odwrócić wzrok i na nią popatrzeć.
- Tego nie było w…
- Proszę – mruknął, powolnie przesuwając swoją twarz, by spotkać się z jej spojrzeniem.
Levinson nie wiedziała, czy to swego rodzaju manipulacja, czy Ashton naprawdę podchodził do swojej prośby emocjonalnie. Ale nie potrafiła powstrzymać faktu, że jego błaganie zaciążyło jej nawet na żołądku, a widok załzawionych oczu zatrzymał się w jej pamięci. Nie potrafiła odmówić. 
Po kilku godzinach jazdy, zatrzymali się pod jednym z budynków mieszkalnych. Dla Addelaine to miejsce było zupełnie obce, ale Ashton znał je doskonale. Wiązał z nim swoją przeszłość.
Blondyn zarzucił kaptur czarnej bluzy na głowę, zakrywając swoje blond loki oraz ponurą twarz. Otworzył drzwi auta i wysiadł, stając prawdzie w oczy. Jego wzrok skierował się ku drzwiom wejściowym do bloku, w którym mieszkała niegdyś Caitlin. Jego serce podpowiadało mu, aby właśnie teraz biegł, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Żadna z nóg nie chciała ruszyć się nawet o krok do przodu. Stał przed samochodem, jakby dosłownie zamarł. Strach przed tym, co może zobaczyć, jeśli odważy się tam wejść wziął górę. 
Niespodziewanie, dłoń Addelaine pojawiła się na jego ramieniu. Kobieta popatrzyła na niego, a na jej twarzy malowało się zmartwienie. Już podczas ich wycieczki widziała, jak jego skóra blednie.
Szybko trząchnął ramieniem, by odrzucić jej rękę. Posłał jej gniewne spojrzenie i ruszył w przód, jakby jej ruch dodał mu otuchy, a jednak nie zamierzał tego przyznać. Odrzucał każdą jej pomoc, bo krążąca w jego głowie myśl, że ona również go oszukała nie potrafiła usunąć się w tył i pozostać jedynie echem, a później ciszą. 
Levinson gestem dłoni wstrzymała szykujących się już do gonitwy za przestępcą mężczyzn. Sama zaś poszła za nim, nie z chęci ratunku, a ciekawości.
Ashton stanął przed drewnianymi drzwiami o wyrytym numerze lokalu - dwieście dwa. Doniczka, pod którą zawsze skrywał się zapasowy klucz nadal tu stała, a klucz również tkwił tuż za nią. Oparł dłoń na klamce, ale zanim pociągnął ją w dół, kilkakrotnie wahał się, walcząc ze sobą. Myśl, że zobaczy puste mieszkanie i od razu przypomni sobie każdy możliwy detal z przeszłości go zabijała. A z drugiej strony, ktoś mógł je już zając i udekorować, a zapasowy klucz był starym, dziesięcioletnim badziewiem, o którym zapomniano. Chciał się przekonać. Liczył na to, że kluczyk nie będzie pasował do zamka, a tymczasem wsunął się bez żadnego problemu, otwierając drzwi. Miał nadzieję, że chociaż pociągnie za klamkę, a ona ani drgnie. Ale nic tutaj nie szło zgodnie z jego przemyśleniami, nadzieją czy zamiarem. Wręcz przeciwnie. 
Mieszkanie stało jakby nietknięte od dziesięciu lat. W kątach ścian widniały liczne pajęczyny, a gdyby przejechać palcem po jakimkolwiek meblu, należałoby dobrze umyć ręce, ponieważ wszędzie było mnóstwo kurzu. Wystarczyło dmuchnąć w blat kuchenny, a brud zacząłby latać.
Ashton powoli wchodził do wewnątrz salonu, rozglądając się dokładnie. 
 - Dlaczego nie jest sprzedane? - zapytał blondyn, a w jego głosie dało się wyczuć rozczarowanie. 
Nic tutaj nie miało sensu. Skoro Caitlin nie żyła, dlaczego jej mieszkanie nie zostało sprzedane? Dlaczego Eleanor go nie przejęła lub nie oddała nawet Cassie pod opiekę? Czemu nie podjęto żadnej decyzji związanej z tym miejscem, a pozostawiono je na gnicie?
- Nie znałam jej… - zaczęła nieśmiało kobieta, która weszła za nim - Ale może chciała zostawić coś po sobie dla.. ciebie?
- Bez sensu - odparł, dotykając starych, zakurzonych mebli opuszkami palców - Mam pieniądze, za które kupiłbym nam coś lepszego.. - powiedział, po czym poprawił się - Sobie coś lepszego.
Irwin podszedł do komody w salonie, gdzie znajdowały się zdjęcia. Na jednym z nich widniała ona - delikatnie pofalowane blond włosy, błękitne niczym ocean oczy, nieskazitelnie czysta i blada twarz, której koloru mógł nadać jedynie makijaż. I ten uśmiech - uśmiech, w którym zakochał się momentalnie, gdy tylko go zobaczył. 
Na widok tej fotografii, jego serce wtedy ponownie rozbiło się na kawałki. Nie zdążył spostrzec, kiedy jego uścisk zasłabł i wypuścił z rąk ramkę, która rozbiła się na podłodze. Kawałki szkła pouciekały w parę miejsc, zwiększając możliwość skaleczenia się.
- Ashton… - zawołała Addelaine, a on niespodziewanie odwrócił się i odszedł. Zwinnie wyminął adwokatkę i opuścił mieszkanie, które przypominało mu o najpiękniejszych chwilach jego życia, które już nie wrócą.
Levinson wyszła z mieszkania, zamykając drzwi i pognała za blondynem. Złapała go tuż przy wyjściu, gdzie w jego ustach już spoczywał papieros. 
- Skąd Ty…
- Mam swoje sposoby - rzucił oschle, zerkając na jednego z funkcjonariuszy, który pilnował na zewnątrz samochodu. Addelaine zmierzyła ostrym wzrokiem mężczyznę, po czym znów zwróciła się do Ashtona.
- Ashton.. - zagaiła cicho - Jeśli jeszcze nie jesteś gotowy..
- Jestem - powiedział pewnie. Jego oddech pachniał tytoniem.

~*~

Nie minęła godzina, jak pojawili się na prywatnym parkingu naprzeciwko baru, w którym Ashton wcześniej umówił się na spotkanie z nikim innym, jak Seanem. Wysiedli z aut. Funkcjonariusze zajęli się przygotowaniem sprzętu, a także samochodu, który miał podjechać bliżej baru i obserwować sytuację. 
Jeden z mężczyzn wyjął mikrofon i już miał przyczepić go do ubrania Irwina, ale ten prychnął i odrzucił jego rękę, patrząc z politowaniem na Addelaine.
- Chyba nie sądzisz, że to przejdzie? - skomentował sucho - Pierwszą rzeczą, jaką zrobią będzie przeszukanie mnie. Nie bądź naiwna. 
Levinson posłuchała się blondyna i przytaknęła mu, odwołując ten nieprzemyślany ruch. 
- Gdyby tylko coś się działo..
- Wiem - przerwał jej Ashton - Ale nic się nie stanie. 
Po dziesięciu minutach przygotowań, Ashton wyruszył z parkingu tuż po tym, jak samochodów funkcjonariuszy wyjechał. Addelaine w towarzystwie jednego ochroniarza została w drugim aucie, cicho modląc się, aby wszystko poszło zgodnie z planem. Jeśli Irwinowi udałoby się porozmawiać z Fletcherem i przekonać go do swojego stanowiska, cała ta farsa mogłaby się skończyć w przeciągu zaledwie kilku dni. A ona w końcu czułaby się spokojna i spełniona. 
Blondyn wszedł do baru ze swobodą, jakby zwyczajnie tego dnia szedł na zakupy, a nie na akcję służb specjalnych. Klientów było niewielu, mógł zliczyć ich na palcach dłoni. Większość z nich i tak zapewne była podstawiona i tylko czekała, aż wejdzie, a potem już na sygnał swojego szefa. Dlatego nie zamierzał grać w grę i cierpliwie czekać, aż Fletcher stanie przed nim. 
Podszedł do baru i usiadł na krzesełku, unosząc dłoń, by ktoś go obsłużył.
- Gdzie Sean? - zapytał prosto z mostu barmana, mierząc go ostrym wzrokiem.
Mężczyzna koło czterdziestki obejrzał go dokładnie wzrokiem, patrząc dosyć oceniająco. W jednej dłoni trzymał szklankę, natomiast w drugiej małą szmatkę, którą przecierał szkło. Zerknął za blondyna, dając jakby znak innemu mężczyźnie. Ashton od razu zauważył ten gest i odwrócił się prędko. Zobaczył, jak jeden z dobrze zbudowanych facetów, ubrany w czarny garnitur kroczy w jego kierunku. Wstał i stanął przed facetem o nieprzyjemnym spojrzeniu, który gdyby mógł, to zbiłby go właśnie na kwaśne jabłko, nie mając żadnych skrupułów czy wyrzeczeń. 
- Łapy - burknął pod nosem, a to tylko rozbawiło Irwina.
Niemniej jednak uniósł ręce i pozwolił się przeszukać, bo znał procedury i gierki, jakie stosował Sean. Nie dostałby się do niego, gdyby wywołał awanturę w całym barze. Prędzej wylądowałby w rowie ze zgrają pięciu gachów pokroju mężczyzny, który właśnie go obmacywał po całym ciele, począwszy od rąk, a kończąc na nogach. Gdy skończył, odsunął się o krok od blondyna. 
- Zapomniałeś o jajkach - Irwin zadrwił, co zdążyło zirytować ochroniarza.
Już miał mu rzucić ostrą groźbę, ale wtem przerwał mu znajomy męski głos.
- Ashton Cień Irwin - zawołał z rozbawieniem nikt inny, jak Jack.
Blondyn oparł się wygodnie o siedzenie i również posłał mężczyźnie uśmiech.
- Szybko wyciągnęli cię zza krat - zauważył, po czym spuścił wzrok - Jak noga?
Z łatwością dostrzegł, jak mięśnie Jacka napinają się i najchętniej już wycelowałby w niego bronią, a potem zastrzelił. Ale Ashton wiedział, że nie mógł tego zrobić, dlatego korzystał z okazji, by jak najbardziej go wkurzyć, skoro i tak miał związane ręce. 
- Niektórzy nie muszą czekać aż dziesięć lat - odwdzięczył się niemiłym komentarzem.
Usta Ashtona lekko drgnęły, ukazując delikatny złośliwy uśmiech.
- Gdzie Sean? - zapytał, szybko zmieniając temat.
- Chyba nie sądziłeś, że tutaj się zjawi - odpowiedział, siadając na jednym z barowych krzeseł - Musiał być pewny, że przyjdziesz sam. Po przeszukaniu, kazał mi dać ci instrukcję.
Mężczyzna wysunął z kieszeni spodni małą kartkę i przekazał blondynowi prosto do rąk. Ashton odczytał kolejne wskazówki, na których widniał adres. 
- Ile mam czasu?
- Godzinę - oświadczył ostro Jack, a wtedy Irwin zebrał się na równe nogi i wyszedł. 
Kilka razy rozejrzał się dookoła i postanowił zapalić drugiego papierosa, którego podkradł funkcjonariuszowi, zanim wrócił na parking. Zerknął na zegarek, który widniał na wieży kościoła znajdującego się kilka przecznic dalej. Zostało mu na spokojnie piętnaście minut, nim miały wkroczyć służby, w razie gdyby coś poszło nie tak.
Po powrocie przedstawił sprawę jasno. 
- To zabezpieczenie - wyjaśnił - Sean nie ufa rozmowom telefonicznym, zwłaszcza że wie o naszej współpracy.
Ale Addelaine wciąż mówiła i prawiła Irwinowi kazania, o tym, że to na pewno znaczy coś zupełnie innego. Wciąż doszukiwała się głębszego dna, chociaż on znał Fletchera lepiej i wiedział, że jest prostym, ostrożnym człowiekiem. Nie zamierzał słuchać jej narzekań i zgryźliwych komentarzy, bo coś poszło nie po jej myśli. Nikt nie mówił w końcu, że będzie łatwo, aczkolwiek ona spodziewała się szybkich efektów.
W pewnym momencie wyciszył się, ponieważ miał już dośc tego całego szumu wokół siebie oraz tej sytuacji. Stał naprzeciwko niej, z rękoma umieszczonymi w kieszeniach spodni i spoglądał w różne strony udając zainteresowanie. 
- Ashton, nie idzie się na walkę bez miecza! - zauważyła Levinson i wtedy pobudziła bardziej jego zmysły. Przeanalizował swoje spotkanie z Jackiem, który nie był skory do ataku. Ani on, ani żaden z ich goryli. Nie spostrzegł też żadnej broni. Nie przyszliby przecież nieprzygotowani.. Coś mu nie odpowiadało. Wszystko poszło za dobrze, panowała ponura cisza, jakby przed burzą. 
Wtem spojrzał w szybę samochodu. W odbiciu zauważył postać stojącą kilka samochodów dalej. Zaczął przyglądać jej się bardziej, aż w końcu dostrzegł coś, czego właśnie się spodziewał. Złapał adwokatkę za ramiona i rzucił się wraz z nią na podłogę.
Niespodziewanie padł strzał, który cisnął prosto w szybę służbowego auta, przy której stała właśnie Addelaine. Kobieta pisnęła i skuliła się między samochodami tuż po tym, jak Ashton szybko odsunął ją od wozu. 
- Widzisz? - warknął ostro - Właśnie dlatego powinienem też mieć gnata! - brzmiał, jakby właśnie krzyczał na dziecko, które zrobiło coś nieodpowiedniego, a potem nagle ocieplił ton - W porządku? Jesteś ranna?
Addelaine pokręciła szybko głową, dając znać, że jest cała i zdrowa, dzięki jego szybkiemu i odważnemu ruchowi. 
- Bierz to - brunetka rozkazała, wsuwając w jego ręce swój pistolet.
- Nie boisz się? - spytał zaskoczony tak szybko podjętą przez nią decyzją. Mając broń w dłoniach, mógł zrobić to, co planował odkąd dowiedział się prawdy o Caitlin. Mógł odbezpieczyć, wycelować i strzelić w wybraną przez siebie osobą. A od dłuższego czasu myślał właśnie o niej. O Addelaine.
Bo to ona najbardziej go oszukała, zmanipulowała i wykorzystała dla własnego dobra. To jej niepotrzebnie zaufał i prędko na tej decyzji stracił.
Ale od tego czynu powstrzymała go sama Levinson, która słysząc jego pytanie prędko odwróciła się w jego stronę. 
- Nie jesteś mordercą, Ashton - powiedziała to tak lekko i pewnie - Jesteś człowiekiem, który teraz wykonuje swoją robotę. 
Irwin skinął głową, po czym wstał z miejsca i ruszył za tajemniczym napastnikiem. Tuż za nim biegł funkcjonariusz, który wcześniej siedział w aucie, obserwując miejskie kamery. Szybko zebrali się do pościgu, aby dogonić mężczyznę, który właśnie przed chwilą chciał ich zabić. Ashton nakazał się rozdzielić. Ale nie zrobił tego dlatego, by szybciej odnaleźć przestępcę. Dokładnie wiedział, w którą stronę pobiegł i gdzie się znajduje. Chciał się jedynie pozbyć świadków. 
- Jeśli nie jesteś gotowy na śmierć, radziłbym ci nawet nie podnosić broni - zawołał Irwin, gdy zobaczył, jak zakapturzony mężczyzna próbuje wyjść z parkingu.
Słysząc go, momentalnie zatrzymał się. Jednak na krótko. Podjął próbę ucieczki, jednak była ona na nic. Ashton miał czysty strzał i nie zamierzał się powstrzymywać. Wybrał stronę, której chciał trzymać się do końca. I nie było to towarzystwo Seana. 
Skoro Addelaine oczekiwała wykonania roboty, nie zawahał się. Wymierzył odpowiednio lufę i pociągnął za spust, nawet nie mrugnąwszy. W jednej chwili rozbrzmiał dźwięk strzału niosący się echem po parkingu, a potem głośny krzyk. Addelaine słysząc pistolet, szybko ruszyła za dźwiękiem, by sprawdzić, czy to nie ktoś z jej ludzi jest ranny. Szybko znalazła się na drugiej stronie parkingu, zauważając podchodzącego blondyna do poszkodowanego. 
Krew splamiła ramię ciemnej bluzy, którą nosił Jack. Mimo bólu z draśnięcia, wciąż śmiał się szeroko i głośno, jakby nie chciał dać Ashtonowi satysfakcji z wygranej.
- Pozdrowiłeś już Caitlin? - zagaił, starając się rozwścieczyć Irwina, gdy leżał na ziemi, sycząc z bólu.
- Jeszcze słowo, skurwysy…
Jack wybuchł ostrym, niepohamowanym śmiechem. Gdy zobaczył podchodzącą do nich Addelaine, która od razu zaczęła cytować słynne słowa policjantów podczas aresztowania, odczuł jeszcze większe rozbawienie.
- Naprawdę myślałeś, że on się na to nabierze? - zapytał.
- C..c.co? - zająknęła się Addelaine.
- To moja gra, panno Levinson - usłyszała zza pleców znajomy głos, a tuż potem dźwięk odbezpieczania pistoletu - I to ja rozkładam karty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Szablon
Fantazja
zxvzxvz