sobota, 17 listopada 2018

#CIEŃ na RIDERO!





Hip Hip, HURA! 

Mówią, że do trzech razy sztuka, a ja bardzo lubię próbować i walczyć o swoje, bo to zawsze przynosi efekty. 

Doskonale wiem, jak wiele osób na to czekało! Wiem też, jak bardzo bolały Wasze prośby i wiadomości odnośnie egzemplarzy, wersji książkowych. I nie poddawałam się, dopóki nie znalazłam odpowiedniego rozwiązania, które pozwoliłoby mi was w szczególności zadowolić.  

No i oto jest. Przy współpracy z serwisem Ridero, macie możliwość zakupu mojej książki - Cień. Jest to trzecie wydanie/wersja i jestem z niej najbardziej dumna, ponieważ jest w całości moja. Po kilku dyskusjach oraz poradach starszych i bardziej doświadczonych osób, ze wszystkich opcji, jakie miałam zaoferowane, postawiłam na self-publishing - postawiłam w całości na siebie (włącznie z amatorską okładką).

Dziękuję Wam za wsparcie, za wytrwałość, za bycie cały czas ze mną. 

Doceniam wszystko i to jest w pewnym sensie moje podziękowanie.

Obecnie książkę zakupicie na Ridero, tutaj > KLIK

Wkrótce pojawi się także w innych księgarniach, o czym będę informować.

Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam przyjemnych zakupów! 

ps. Wiem, że czekacie na Pułapkę. ;)

wtorek, 18 września 2018

This is the end....

Mimo że ta przygoda trwała naprawdę długo, to z bólem serca muszę oświadczyć i przyznać, że niestety nadszedł koniec historii, która przez kilka dobrych lat była moim życiem. To przez "Cienia" pisanie przestało być dla mnie tylko odskocznią, a również pasją i poniekąd pracą. Nie jestem w stanie opisać ile czasu oraz serca włożyłam w tą opowieść. 
Nie lubię pożegnań. 
Ale wszystko kiedyś musi się skończyć.
Jeśli mogę odprawić tutaj mały rachunek sumienia, to chciałabym powiedzieć, że najbardziej jestem dumna ze swoich początków - w tym - pierwszej części. Ma ona niezwykły urok i mrożący krew w żyłach, przez co sama nie mogę uwierzyć w swój pomysł. Mnóstwo wiary w tę część przynieśli mi czytelnicy, podbudowując komentarzami moją samoocenę. W przypadku drugiej części, odczuwałam satysfakcjonujące zadowolenie. Przyznam szczerze, że trzecia część historii Ashtona była spontanicznym pomysłem i dużym zaskoczeniem, a także wyzwaniem, z którym mierzyłam się kilkakrotnie, myśląc, że nie dam rady tego skończyć, bo miałam wrażenie, że ta przygoda z całym "Cieniem" poszła za daleko. I dodając epilog nadstawiłam od razu policzek na masę krytyki, z jaką spotykałam się w każdym rozdziale. Miło mi było jednak zobaczyć pozytywny odbiór chociaż końcówki - dzięki czemu chociaż w małym stopniu jestem szczęśliwa. 
Gra Mroku była również rachunkiem sumienia Ashtona - moim zdaniem zdaniem kolorowej postaci, którą oplotła ciemna strona świata przy pomocy kilku ludzi. Ciężko było oddać w każdej części zupełnie inny, nowy charakter Irwina, jaki nadawały mu przewijające się wydarzenia. Czy się udało? Pozostawiam odpowiedź Wam. Ale wydaje mi się, że mogę spać spokojnie, jeśli chodzi o tego bohatera. 
Pisząc to, towarzyszy mi smutek, ale również szczęście. "Cienia" będę pamiętać zawsze i zawsze pozostanie numerem JEDEN w moim sercu, ponieważ przede wszystkim to właśnie on rozwinął moje pisarskie skrzydła. Ale drugim istotnym powodem, jesteście Wy - moi czytelnicy. Was zawsze będę nosić w pamięci, bo dzięki Wam mogłam spełniać marzenia - wydałam dwie książki, miałam możliwość spotkania się z częścią z Was, poczuć się Autorem. Nie potrafię opisać, jak wiele to w moim życiu zmieniło, ale może fakt, że piszę to ze łzami w oczach wszystko wyrazi. 
Nie zapomnę Waszych komentarzy, Waszych głosów w konkursie Onetu, Waszych fanartów, tych haseł pojawiających się w twitterowych trendach, Waszych wiadomości, Waszych zapłakanych czy pełnych uśmiechu zdjęć wyrażających emocje po rozdziale, Waszych historii, na które miałam poniekąd wpływ. Nie zapomnę Was, bo złożyliście się w 90% na sukces tego opowiadania. I nikomu bardziej, jak Wam nie mogę być za to wdzięczna. Dziękuję. 
Pamiętajcie - pisać każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej - ćwiczcie, kreujcie, uruchamiajcie wyobraźnię. Pracujcie nad sobą, bo to właśnie praca przynosi największy sukces. Spełniajcie marzenia, jak ja. 

Dziękuję, za wszystko.


Jak zwykle po skończonej części robię miesiąc przerwy i wracam z nowym opowiadaniem, którego zapowiedź znajdziecie tutaj lub tu na wattpad.

Jeśli macie pytania - zapraszam do komentowania lub tutaj.

poniedziałek, 17 września 2018

Epilog

muzyka: klik

Właśnie kończyła wypisywać oświadczenie, kiedy wybiła godzina dwunasta. Został ostatni punkt i nawet się nie zawachała, aby złożyć na papierze podpis wraz z datą. Odłożyła długopis i przesunęła kartkę dłonią po blacie w stronę sekretarki. Dziewczyna niechętnie wzięła dokument i podbiła go pieczątką kancelarii.
- Po prostu muszę – wypaliła w końcu – Jesteś tego pewna, Addelaine?
Brunetka popatrzyła na nią, ciepło się uśmiechając. Chwilę później, poczuła na swoim ramieniu dotyk. Odwróciła się i spojrzała na Dave’a stojącego tuż za nią.
- Jak niczego innego w życiu – odparła, patrząc prosto w jego oczy.
Sekretarka przekazała teczkę z pozostałymi papierami Levinson.
- Dziękuję Ci za współpracę – powiedział, wysuwając do niej dłoń, którą chwilę później uścisnęła.
- Ja również, Dave – kiwnęła głową pewnie, posyłajjąc mu kolejny uśmiech. Zerknęła na zegarek i pożegnała się prędko, aby zdążyć ze wszystkim na czas. Zabrała dokumenty wraz ze swoją torbą, a potem pokierowała się do windy. Jej twarz była rozpromieniona, a w oczach widać było szczęście – nawet głupi by to spostrzegł. Nikt nie widział wcześniej takiej Addelaine - innej, wyjątkowej, radosnej.
Po raz ostatni w kancelarii słychać było tupot jej szpilek. Zbiegła po schodach prowadzących do wyjścia. Otworzyła pewnie drzwi i chwilę później wiatr muskał jej twarz. Rozpięła pierwszy guzik koszuli, tuż przy kołnierzyku. Oddychała świeżym powietrzem, jednak dla niej to było coś więcej. Jakby ktoś odwiązał linę, która wcześniej zaciskała się na jej gardle. 
Czarny duży suv z przyciemnionymi szybami zatrzymał się przed budynkiem kancelarii. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się, a z samochodu wysiadł Ashton. Wyglądał trochę inaczej. Zamiast czarnego t-shirtu, miał na sobie luźną kolorową koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami. Włosy spiął w kucyk, a brodę ogolił. Jego oczy nie były już podkrążone, ani sine. Zdawał się być w dobrej kondycji – takiej, w jakiej Addelaine jeszcze nie zdążyła go zobaczyć.
Irwin stanął przed brunetką i rozłożył ręce.
- Nie boisz się, że za chwilę zjedzie się tutaj policja? – zapytała, a w jej głosie wyczuć się dało przejęcie.
- Chyba nie sądziłaś, że nasze drogi rozejdą się bez pożegnania? – zapytał, unosząc brwi i uśmiechając się szeroko.
Addelaine odpowiedziała uśmiechem i rzuciła się w ramiona Ashtona, który mocno przycisnął ją do siebie.
- Dziękuję – szepnął, całując jej dłoń.
- Nie, to ja Ci dziękuję, Ashton – odparła.
- Nie masz za co, po prostu to powiedz, Levinson – poprosił i ujął jej twarz dłońmi, dodając – Chcę usłyszeć, jak to mówisz.
Kąciki ust Addelaine uniosły się, a oczy rozbłysły.
- Jestem szczęśliwa – wypowiedziała dwa magiczne słowa, które wywołały uśmiech na twarzy Ashtona i nieopisaną radość. Nigdy wcześniej nie cieszył się ze szczęścia drugiej osoby, jak w przypadku Addelaine. Czuł ulgę oraz satysfakcję. – Wolna i szczęśliwa – dodała brunetka, a Irwin przytulił ją ponownie.
- Będzie mi Ciebie brakować, Levinson – westchnął – Cholernie brakować.
Addelaine zacisnęła dłonie na jego koszulce. Jej oczy załzawiły się.  
- I wiem, że powinienem żałować tego wszystkiego, ale nie żałuję – wyznał – Bo czasami złe wybory prowadzą do dobrych miejsc, a ja lepiej nie mogłem trafić – popatrzył na brunetkę - Dzięki Tobie jestem wolny.
- Teoretycznie – zauważyła złośliwie – Bo ASIS chciało mieć was obu, więc z pewnością będzie szukało powodu, dla którego...
- Oboje wiemy, że świata, w którym żyje nie da się opuścić – wtrącił – Na pewno nie będąc żywym.
Po jego słowach, Addelaine przytaknęła ze smutkiem wymalowanym na twarzy, bo przypomniał jej o zmarłym bracie. Ashton zauważył jej przejęcie i dłonią sięgnął do jej podbródka, by unieść głowę. Chciał jeszcze raz spojrzeć w jej oczy.
- Ale można go zmienić – dodał z uśmiechem, na który Levinson odpowiedziała tym samym.
Addelaine ponownie objęła Ashtona.
- Żegnaj, Ashtonie Irwinie.
Podeszła do samochodu i otworzyła drzwi od strony kierowcy. Rzuciła swoje rzeczy na siedzenie. W Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze, jakby pozwalała uciec ciężkiemu brzemieniu, które do tej pory nosiła. Następnie zdjęła żakiet i podwinęła rękawy koszuli. Sięgnęła do reklamówki, z której wyciągnęła stare trampki. Założyła je, chowając do siatki piękne klasyczne szpilki. Schowała tam również żakiet. Już miała wsiadać, ale zerknęła na teczkę, którą otrzymała od sekretarki. Sięgnęła po nią i chwilę patrzyła. Uśmiechnęła się pewnie i wrzuciła papiery do reklamówki, którą zabrała z samochodu i podeszła do ławki, obok której znajdował się śmietnik. Miała chwilę zawahania, ze względu na mały sentyment, jaki wciąż jej towarzyszył. Ale wyrzuciła wszystko i wróciła do auta. Ashton posłał jej szeroki uśmiech i już miał puścić ją wolno, po czym odejść, ale została jedna nierozwikłana zagadka, która nie dawała mu spokoju.
- Addelaine – zawołał, a ona odwróciła się – Ani ty, ani moi przyjaciele nie mówiliście mi, jak to się stało – powiedział z delikatnym wyrzutem.
Brunetka wzięła głęboki wdech, a następnie zamknęła drzwi SUV’a i wróciła do Ashtona, by uporządkować ostatnią – najbardziej bolesną ze spraw.
- To była tragedia i cud w jednym – rozpoczęła ciężko, starając się nie patrzeć na wyraz twarzy blondyna – Chciała popełnić samobójstwo, ale kula, jaką sobie wstrzeliła ominęła lewą półkulę, a w tym najważniejsze partie mózgu odpowiadające za takie funkcje, jak oddychanie czy bicie serca. Niestety, ale w tym przypadku nie było szans na odratowanie po odkryciu prawdy, a szanse były małe nawet przed. Nie mogli nadstawiać pewnego życia nad wątpliwe.
- Czy… czy ona wie? – Irwin niepewnie rzucił to pytanie, a była adwokatka cicho przytaknęła.
Ashton skinął głową, ale Addelaine widziała pojawiający się w jego oczach ból – ten sam, z jakim spotkała się, kiedy wyznała mu po raz pierwszy, co stało się z Caitlin. Dłonią dotknęła jego ramienia i spojrzała na niego ze współczuciem. Wiedziała, że to nie jest dla niego łatwe do zaakceptowania, ale była mimo wszystko pewna, że sobie z tym poradzi. Na swój sposób.
- Musisz jechać, Ash – ponagliła mężczyznę – To twoja szansa, wykorzystaj ją.
Jeszcze raz pożegnali się, a potem poszli w swoje strony. Addelaine zajęła miejsce w nowoczesnym BMW, a on w swoim ulubionym kilka lat starszym SUVie. Już miała włączać nawigację, która prowadziła na lotnisko, jednak zatrzymała swój wzrok na wystającym papierze w schowku nowego samochodu. Otworzyła go, po czym wzięła do rąk zamieszczoną kopertę. Wyjęła z niej kartkę, na której napisano: „Pomyślałem, że powinno Ci towarzyszyć…”. Ponownie sięgnęła do koperty, z której wyjęła fotografię – jej i brata. Uśmiechnęła się, a jedna samotna łza spłynęła po jej policzku. Spojrzała w stronę ciemnego auta, w którym szyba od strony kierowcy zsuwała się. Zobaczyła w odbiciu lusterka twarz Ashtona i ruch jego ust, które wyraźnie szeptały.
- Bądź wolna, Addelaine Levinson.
Ryk silnika jego Toyoty RAV 4 rozbrzmiał, jak tylko zobaczył Addelaine mówiącą nieme „Dziękuję” i ruszyli. Odprowadziła wzrokiem odjeżdżający samochód, po czym sama odpaliła silnik swojego wozu. Wyjechała z parkingu, kierując się na najbliższe lotnisko.

~*~

Calum przemierzył prawie godzinę drogi, by dotrzeć do znajomego już mu doskonale cmentarza. Jego ręce znów zaczęły się pocić, a bicie serca przyśpieszać. Nienawidził tego uczucia, które było spotęgowane, ponieważ ten dzień nie należał do tych samych, co wcześniej. Przyszły zmiany, których się obawiał, a w tym – sama prawda. Nie było już kłamstw, oszustw czy niedokończonych historii. To miał być koniec, a jednocześnie początek, a to było bardzo stresujące.
Zaparkował tuż przy cmentarzu. Widział, że kilka metrów dalej czeka Michael. Stał swobodnie, jak gdyby nic nie miało się zdarzyć. Ubrany w ciemne spodnie i białą dla odmiany bluzę wyglądał tak naturalnie i niewinnie. Gdyby tylko ludzie wiedzieli, że za paskiem od spodni spoczywa zapewne pistolet dobrze przykryty koszulką.
Hood na jego widok, pośpiesznie opuścił samochód i pobiegł do drzwi od strony pasażera. Otworzył drzwi, a potem rozpiął pas i sięgnął po mniejszą od niego o ponad połowę dłoń, która natychmiast została uściśnięta.
Na ziemię skoczyła ochoczo młoda dziewczynka o jasnych, błyszczących w słońcu włosach i bladej twarzy. Miała piękne błękitne oczy i słodkie, pulchne policzki. Na jej ciele widniała bordowa, jesienna sukienka, a ramiona okryte były kurtką. Nosiła czarne kalosze na wypadek, gdyby miał spaść deszcz. Kurczowo ściskała rękę Caluma, jednak gdy spostrzegła Michaela, prędko pobiegła w jego stronę nie bacząc na Hooda, a także wysiadającego z tylnej części samochodu opiekuna, który prosił, by się zachowywała odpowiednio.
- Niesforna, jak co dzień – skomentował krótko starszy mężczyzna, który towarzyszył tej dwójce.
Kiedy znaleźli się tuż obok Clifforda, ściskającego w ramionach blondwłosą, przypisany jej opiekun szybko ją skarcił, mimo że nawet go nie słuchała. Szybko ciągnęła mężczyzn na cmentarz, pędząc między alejami, które perfekcyjnie znała. Potrafiła rzucać nazwiskami wyrytymi na nagrobkach zamiast nazwami uliczek, w które powinna była skręcić. Uznawali to za zabawne, a jednocześnie nieco przerażające, ale ten sposób zapamiętywania udowadniał im, że jest podobna do swojego ojca. Mimo że nie chcieli, by szła w jego ślady.
Zanim dotarli do odpowiedniego miejsca, ona już tam była. Siedziała na ławce, trzymając w dłoniach różę, którą zabrała z samochodu. Mówiła, cały czas - nawet, kiedy do niej podeszli. O wszystkim; szkole, znajomych, opiekunie, pogodzie, jedzeniu. A gdy wreszcie skończyła, wstała i odłożyła różę, po czym uklękła i zaczęła się modlić. Calum i Michael czuli kłucie w sercach, gdy ją oglądali. Może były to rutynowe spotkania, do których zarówno oni, jak i ona się przyzwyczaili, to cierpienie ich nie opuszczało. Ale dziś był dzień, w którym mogli je zmniejszyć.
Dziewczynka przeżegnała się i wstała, otrzepując szybko kolana. Popatrzyła na Caluma, a później skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i zatupała nogą.
- Co? – spytał Hood, śmiejąc się.
- Co?! – odparła z poirytowaniem – Wujku! Zawsze przywozisz mi niespodzianki! Nie udawaj! – powiedziała oburzona, mierząc go wzrokiem.
Ciemnowłosy podszedł i przykucnął przy niej, a następnie dłonią potargał jej włosy spotykając się tym samym z głośnym piskiem.
- Ellie, Ellie – zawołał – Nigdy nie odpuszczasz, co?
- Jak tata! – krzyknęła od razu.
Michael uśmiechnął się, wtrącając do konwersacji kilka swoich słów.
- A skoro już o tacie mowa…
- Pamiętasz, jak mówiłem, że przyjdzie czas, kiedy go w końcu zobaczysz? – zapytał Calum, unosząc brew chcąc pobudzić jej zainteresowanie.
Mała blondyneczka rozszerzyła oczy i otworzyła usta w geście ekscytacji.
- Czy to dziś!? Czy to dziś?!
Michael spojrzał w przestrzeń i wtedy kąciki jego ust uniosły się. Wrócił wzrokiem do dziewczynki, która od razu zauważyła szczęście wymalowane na jego twarzy i zaczęła błagać, by coś powiedział.
- Po prostu się odwróć, Ellie – poprosił Clifford, a wtedy spojrzała za siebie.
Ujrzała blondwłosego mężczyznę, ze łzami w oczach. Okryty licznymi tatuażami aż po szyję, które starał się ukryć pod elegancką koszulą chociaż na to spotkanie, by przedstawić się jak najlepiej. Klęczał przed nią, lekko zgarbiony, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Oglądał wzrokiem każdy jej szczegół – była tak bardzo podobna, prawie identyczna.
Gdy obdarowała go tym swoim czarującym uśmiechem, jakiego jeszcze do tej pory nie dano mu było ujrzeć, jego serce nigdy wcześniej nie bvło tak miękkie i delikatne. Nawet nie wiedział, kiedy rozszerzył ręce by chwilę później po jej przybiegnięciu, chwycić ją w ramiona i już nigdy nie wypuścić.
Jego życie znowu miało sens.
Niespodziewanie z jego kieszeni wypadła koperta, którą Ellie szybko podniosła. Zerknęła na swojego ojca niepewnie, ale gdy skinął w stronę nagrobka, wiedziała już, co należy zrobić. Podeszła do płyty nagrobnej, gdzie widniała inskrypcja i wcisnęła białą kopertę do szarej skrzyneczki, jaka znajdowała się pod opisem osoby zmarłej, jaką zorganizował lata temu Michael.
Na jej środku widniał duży pochyły napis „Dla Caitlin”. List, który był zamieszczony w kopercie nigdy nie został odczytany.


                                                        

środa, 12 września 2018

Rozdział 43

Ścieżka poprowadziła Addelaine do opustoszałego magazynu. Teren wokół zdawał się być bezludny, w pobliżu nie znajdowały się nawet domy czy budynki firmowe. Ogromna pakamera stała pusta pośrodku dosłownie niczego, poza otaczającym ją lasem i niedaleką ulicą główną. Levinson zanim wyłoniła się zza drzew, podopinała ostatnie zatrzaski kamizelki i ruszyła do wielkich czerwonych drzwi, pokrytych rdzą.
Ostrożnie i uważnie wkroczyła do magazynu, nasłuchując, czy ktoś aby nie jest w pobliżu. Wewnątrz panowała ciemność. Małe drobinki światła od latarek antyterrorystów przebijały się przez niektóre okna. Przynajmniej dzięki temu wiedziała, w którym kierunku zmierzają. Na jej szczęście, byli daleko od niej, więc mogła sama rozejrzeć się po tajemniczym miejscu z nadzieją, że znajdzie Ashtona jako pierwsza, najlepiej błąkającego się w samotności. 
Mimo braku eleganckich szpilek, dźwięk jej kroków odbijał się echem od nagich ścian za każdym razem, gdy szurnęła przypadkiem nogą. Nie była wyszkoloną policjantką, więc nie zadziwiała siebie swoim fajtłapstwem. 
Weszła po schodach na piętro, a jej oczom ukazał się ciemny długi korytarz, rodem z prawdziwego horroru. Kroczyła niepewnie, trzymając między palcami nieodbezpieczoną broń. Chociaż przeszła kurs strzelania, naprawdę nie chciała wykonywać jakiegokolwiek ruchu z udziałem pistoletu w obawie, że kogoś może skrzywdzić.
Dźwięk kroków zaczął się dwoić. Ręką sunęła po ścianie, idąc ślepo w głąb, jednak gdy odgłos zdawał się być wyraźniejszy, przystanęła i impulsywnie wstrzymała oddech, jakby miało jej to pomóc. Ktoś jakby przyśpieszył tempa, tupocząc ochotliwie nogami, a Addelaine momentalnie zmroziło na myśl, że za moment zostanie schwytana.
Niespodziewanie, na jej ustach znalazła się dłoń. Druga ręka natomiast ścisnęła brzuch, pociągając do tyłu, aż uderzyła o potężne ciało. Próbowała się wyrwać, ale uścisk był zbyt silny, by mogła się mu oprzeć. Nieznajomy szarpnął nią, przesuwając się tym samym ku mniejszemu korytarzowi i schował się z adwokatką za ścianą. Gdy kroki stawały się coraz bardziej wyraźniejsze, a Addelaine wciąż próbowała się uwolnić, mężczyzna obrócił ją ku sobie. 
- To ja - szepnął Ashton, po czym ponownie zakrył jej usta - Ani słowa.
Dreszcz emocji spadł na ich barki, gdy kroki umilkły tuż przy nich. Trwało to chwilę, jednak wystarczyło, by Addelaine zamknęła ze strachu oczy, a Ashton przyparł plecami mocno do ściany, starając się nie pokazać nawet małego fragmentu ubrania. Levinson była przekonana, że ktoś, kto właśnie przechodził obok nich mógł z łatwością usłyszeć bicie jej serca i drżenie ciała. Odetchnęła jednak z ulgą, gdy odgłos powolnego marszu znów był słyszalny, a w dodatku coraz słabszy.
Irwin pociągnął brunetkę za niewielki kontener, by skryć się przed innymi krążącymi po tym miejscu ludźmi.
- Co ty tutaj robisz?! - jego szept przypominał wrzask, jednak bezgłośny.
- Hmm.. no nie wiem.. może próbuję wydostać nas stąd żywych?! - odpowiedziała podobną reakcją do mężczyzny. 
Ashton westchnął ciężko i na chwilę zamilkł, starając się pomyśleć nad wyjściem z tej sytuacji.
- Na samym dole są bomby - poinformował Irwin - Mamy trzydzieści minut, chyba że na miejscu są saperzy.
- Zapomnij - burknęła Levinson - Prędzej spieprzą i nas zostawią, niż pomogą. 
Addelaine po swoich słowach wreszcie odbezpieczyła broń i już miała wyjść z ukrycia, gdy Ashton zatrzymał ją i odwrócił w swoją stronę.
- Czego mi nie mówisz? - spytał.
Adwokatka wiedziała, że w końcu spotka się z tym pytaniem i mimo wszystko będzie musiała zmierzyć się z całą prawdą.
- Ashton, pomyśl - powiedziała - Skoro zaoferowano ci świadka koronnego, dlaczego Sean chciał cię w więzieniu lub blisko siebie? 
- Nie rozumiem - warknął - O co tu chodzi?
- O to, że to wszystko jest grą - odparła - A w dodatku okazało się, że podwójną - wyjaśniła ze smutkiem w głosie - Przykro mi… 
- Czyli, że…
- Tak - odpowiedziała prędko - Dlatego musisz się stąd wydostać i zniknąć.
- Dlaczego?
- Bo masz powód, by żyć - mruknęła, a następnie nachyliła się w jego stronę i przysunęła usta prosto do jego ucha, szepcząc dyskretnie. 
Ashton energicznie odepchnął od siebie kobietę, nie dowierzając w to, co przed chwilą od niej usłyszał. Stał przez kilka minut w bezruchu, a jej nawoływanie zupełnie do niego nie docierało. Właśnie analizował dokładnie, czy to, o czym mówiła Addelaine mogło mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości, a nie było jedynie fikcją.
- Prze..praszam.. - wydukał - Ale ja.. muszę teraz coś zrobić.
Blondyn odwrócił się i odszedł w milczeniu, kierując się na parter. Addelaine chciała go zawołać, jednak wiedziała, że każdy głośniejszy dźwięk sprowadzi ją na klęskę. Postanowiła dogonić Ashtona, zanim będzie za późno. W ciemności nie było to najłatwiejsze. Nie spostrzegła, kiedy jej współpracownik znalazł się już na dole, gdzie czekał na niego nikt inny, jak Sean. Postanowiła wstrzymać się z atakiem na mężczyzn i obserwować całą akcję ze schodów.
- Irwin, jak lewe skrzydło ? - spytał Fletcher, opierając się o ledwo stojący stolik i wyciągając z ust prawie dopalonego papierosa. 
- Czyste - burknął, pytając po chwili - Co dalej? Zamierzamy ich trochę postraszyć? 
Blondyn wyciągnął zza spodni niewielki pistolet, dając tym samym odpowiednią sugestię.
- Jeszcze nie - zdecydował Sean, po czym spojrzał na swój zegarek, odliczający godzinę wybuchu. 
Rzucił peta na ziemię, a następnie przydeptał butem. Przy drzwiach stało dwóch wysokich facetów z karabinami, co chwila sprawdzając, czy nikt nie przedostał się do wewnątrz. 
Ashton nie potrafił dłużej czekać i powstrzymywać swojej ciekawości. 
- Wiedziałeś, że będą próbować mnie wypuścić? - rzucił pewnie swoje pytanie, bez żadnych ogródek, co wzbudziło zainteresowanie Seana. 
Słysząc w jego głosie zarzut, uniósł i skierował głowę ku blondynowi. 
- Skąd miałbym to wiedzieć?
Irwin wzruszył ramionami.
- Przeczucie? - zaśmiał się - A może świadomość, że ciebie chcieliby bardziej? 
Ashton pomimo tylko przemykającego światła zauważył, jak kąciku ust Seana unoszą się, tworząc chytry uśmiech. I wszystko stało się dla niego jasne, a słowa Addelaine wiarygodne. Nic więcej nie potrzebował, by być tego przekonany. 
- Skąd miałeś cynk? - zadał kolejne pytanie, na które Fletcher był bardziej skłonny do odpowiedzi. 
Ciemnowłosy już miał świadomość, że nie może brnąć dalej w kłamstwo, jakie zostało zdemaskowane. Podszedł bliżej Irwina powolnym krokiem, stając tuż naprzeciwko, by dzieliły ich twarze jedynie milimetry. Może nie widzieli siebie doskonale, ale obaj czuli na sobie wzajemny gniewny wzrok. 
- Od osoby, która zawsze, nawet pomimo swojej śmierci była o krok przed tobą - wyznał cicho, by tylko on mógł to usłyszeć. 
Po tej informacji, w uszach wszystkich obecnych rozbrzmiał dźwięk odbezpieczanego pistoletu, który spoczywał w rękach Ashtona, ale tylko Sean mógł poczuć lufę dotykającą jego podbrzusza. Mruknął kpiąco.
- A więc to o to chodziło, kiedy Ticks powiedział ci dziesięć pieprzonych lat temu, że jeszcze będziesz chciał, żebym siedział, co? - Irwin szybko połączył fakty, przypominając sobie wydarzenia z przeszłości - I ty tak po prostu odwróciłeś się ode mnie.. A podobno w tym biznesie jest się rodziną - zadrwił, ale spotkał się jedynie z kolejnym rozbawieniem swojego “przyjaciela”.
- Zamierzasz mnie zabić? - zmienił temat - Och, chcę zobaczyć, jak próbujesz.
Sean uniósł rękę, a wtedy wszyscy jego towarzysze skierowali swoje karabiny prosto w Ashtona.
- Liczyłem na to - uśmiechnął się Irwin.
- Jeśli myślisz, że pomogą ci w tym twoi niebiescy przyjaciele, to musisz wiedzieć, że niestety zostałeś sam.
- Lubię słyszeć, jak bardzo błędnie myślisz - zaśmiał się Ashton - Przysłowie mówi, że należy trzymać blisko wrogów niż przyjaciół - powiedział - Ale ja wolę mieć ich znacznie bliżej.
Blondyn uniósł prawą dłoń, a wtedy Addelaine wycelowała w Seana i wystrzeliła, jednak nie spodziewała się takiego odrzutu broni, co zmieniło nieco kierunek pocisku. Kula otarła się o ramię Seana, sprawiając, że jego nogi lekko ugięły się, a prawy bok pod wpływem uderzenia uciekł w przód. Ciemnowłosy syknął.
Dźwięk wystrzału odbił się echem po całym magazynie. Gdy zapadła cisza, Sean wyprostował się. Jego morderczy wzrok skrył się pod burzą loków, przysłaniającą twarz. Spojrzał na swoją rozdartą koszulę na ramieniu i spływającą powoli krew.
- Ashton… Ashton.. - sarkastyczny śmiech rozbrzmiał w pomieszczeniu - W mojej grze, tylko ja mogę mieć asa w rękawie…
Addelaine zauważyła czerwoną kropkę świecącą się na środku koszuli Ashtona. Irwin zerknął na nią, po czym rzucił się do biegu, zanim pocisk zdążył wystrzelić. Skrył się za jednym z kontenerów, kiedy strzały co najmniej z trzech stron, padały właśnie w jego stronę. Sean natomiast odwrócił się w stronę miejsca, z którego padł strzał w jego kierunku. Ich spojrzenia ponownie się spotkały. Widziała, jak gniewnie na nią patrzył i wiedziała doskonale, jak to  zamierzało się skończyć. Gdy przestępca dłonią sięgał do kieszeni, Addelaine zerwała się do biegu, uciekając przed pociskami, które chwilę później prawie deptały jej po piętach. Podążyła najbliższym korytarzem, a zdeterminowany Sean pognał tuż za nią. 
Obrazy za mijanymi oknami były rozmazane, zamglone. Drzwi na końcu korytarza zdawały się oddalać, zamiast przybliżać. Dwie minuty biegu przeciągały się w nieskończoność, dopóki nie przedostała się do kolejnego pomieszczenia, które okazało się być schodami ewakuacyjnymi. Gwałtownie zatrzasnęła drzwi i prędko rozejrzała się za jakimkolwiek przedmiotem mogącym je zablokować, jednak nic nie znajdowało się w pobliżu. Ruszyła więc ku górze, bo tylko to jej zostało - kolejna ucieczka.
W przeciągu kilku sekund znalazła się na dachu budynku wokół którego kroczyły ostatnie zespoły służb, dopiero przebijający się do środka, po usłyszeniu strzałów. Reszta już przeczesywała pomieszczenia, jednak nie dotarła tak wysoko. 
- Cholera, a miałaś taki potencjał - usłyszała za swoimi plecami ciężki, zachrypiały głos - Aż szkoda mi cię zabijać. Ale cóż… takie rzeczy zostają w rodzinie, prawda? - nawiązał do Logana, który przyczynił się do śmierci brata adwokatki.
Addelaine drżącymi dłońmi wycelowała w stronę przestępcy, odsuwając się od niego, by stworzyć większy dystans. Ten natomiast ciągle zbliżał się do niej pewnym krokiem. 
- Stój albo strzelę - wydała policyjną komendę, ale na nic się ona nie zdała - Powtarzam!
- Nie rozśmieszaj mnie - Sean nawet się nie wahał - Myślałaś, że to wszystko dobrze się dla ciebie skończy? Że będziesz z nim bezpieczna? - dopytywał, w międzyczasie wyjmując swój pistolet i przygotowując go do działania - Och, błagam. To nie pieprzona bajka - warknął, a potem dynamicznie skierował lufę w stronę kobiety i pociągnął za spust, nie mając żadnych skrupułów. Głośny huk rozległ się w zasięgu całego lasu, a pocisk ruszył prosto na Addelaine, uderzając w jej klatkę piersiową. Brunetka padła na ziemię, tracąc kontakt ze światem, o co od początku chodziło Seanowi. Unieruchomił ją, po czym zbliżył się do jej ciała. Ze spokojem i mnóstwem czasu, ustawił pistolet tak, by kula wbiła się prosto w środek jej głowy. Myślał o tym zabójstwie dość długo, zastanawiając się, czy aby nie skazać kobiety na coś o wiele gorszego, w końcu przysporzyła mu tak wiele problemu. Ale miał dość zabaw, gdy gra toczyła się o taką stawkę. Stawkę jego życia i jego wolności. 
- Żegnaj, Addelaine Levinson - powiedział z nutką troski w głosie i już miał pociągnąć za spust, gdy nagle padł kolejny strzał. 
Sean rozszerzył oczy i otworzył usta wypuszczając całe powietrze z płuc. Wydał z siebie cichy jęk, a potem opuścił głowę, zerkając na swoją koszulkę. Tworzyła się na niej coraz większa, ciemna plama w postaci krwi. Po raz pierwszy jego pewność siebie zawiodła. Nigdy nie nosił kamizelki ochronnej, która tym razem uratowałaby jego życie. Zawsze miał obok siebie ludzi, którzy byli jego plecami oraz oczami, a teraz ich nie było. Nie pobiegli za nim, nie osłaniali go. W tym momencie zrozumiał, że jego własna gra obróciła się przeciwko niemu. 
Ostatnimi siłami odwrócił się, a za nim spostrzegł stojącego Ashtona w towarzystwie Michaela ubranego identycznie, jak jeden z jego ludzi, z włosami skrytymi pod czapką z daszkiem i bluzą z kapturem. Dopiero wtedy zobaczył, jak łatwo został oszukany w ciemnościach, w których niejednokrotnie czuł się bezpieczny. 
Ashton podszedł do niego, szybko obezwładniając. Miał ochotę zrobić więcej - oddać kolejny strzał lub uderzyć tak mocno, by Sean więcej nie otworzył już oczu. Ale chciał zrobić przyjemność policji oraz służbom, które tak długo go szukały. Zrobił to też dla samego siebie. Pozwolił losowi zdecydować, czy Fletcher przeżyje czy może spędzi dożywocie po tym, jak go znajdą. 
Zamiast przejmować się nim, podbiegł prędko do Addelaine.
- Addelaine! - krzyknął - Addelaine, Addelaine, obudź się! - wziął ją w swoje objęcia, ciągle powtarzając jej imię.
Leżała przez chwilę w bezruchu, jakby z jej ciała miało za chwilę uciec życie. Ocknęła się po kilku sekundach, czując ucisk w klatce piersiowej. Kaszlnęła kilka razy i starała się unieść głowę, by zobaczyć, co się dzieje z jej ciałą. Kula utkwiła w kamizelce, na szczęście. 
- Uciekaj - wyszeptała - Uciekaj, zanim cię dorwą, Irwin - poprosiła.
- Nie.. nie zostawię cię.
- Nie jestem Calumem - odparła - Jestem tylko twoim prawnikiem.
- Jesteś rodziną, Levinson - warknął, potrząsając nią, gdy zobaczył, jak jej powieki powoli zaczynają opadać.
- Wiesz już, gdzie jest twoja rodzina - mruknęła - Jeszcze się spotkamy, idź - ponaglała, słysząc ciężkie przypominające wojskowe obuwie, tupiące na schodach. 
Ashton ze smutnym wzrokiem i bólem serca, ciągnięty przez Michaela, ugiął się i ruszył na drugą stronę dachu, gdzie miała znajdować się drabina. Prędko ulotnili się z wolnej przestrzeni, na której każdy mógł ich schwytać. 
Addelaine znowu, odwróciła swoją głowę w stronę ledwo oddychającego Seana, który również na nią patrzył z wrogością. Jej jednak towarzyszył spokój.
- Oddaję ci nóż, który twój brat wbił mi w serce - szepnęła, patrząc w jego oczy, gdy policja wkroczyła na dach - Wreszcie się go pozbyłam - oświadczyła, słabo uśmiechając się.
Oglądała, jak antyterroryści przewracają przestępcę na brzuch nie dbając o jego ból i skuwają. Patrzyła, jak jego oczy tracą morderczy błysk, a krzyk pełen cierpienia obijał się o jej uszy. Widząc jak zaczynają wyprowadzać go z tego miejsca, zamknęła oczy i pełna spokoju po raz drugi odpłynęła.

wtorek, 28 sierpnia 2018

Rozdział 42

Addelaine Levinson - adwokat, prawnik, urzędnik państwowy - nigdy nie odczuła większego wyścigu z czasem niż dwudziestego trzeciego września o godzinie dziewiętnastej. Ale to nie tylko presja jej towarzyszyła, ale także strach, stres i niepohamowany gniew.
- Chce mieć wszystko! - wrzasnęła do ludzi siedzących wokół niej przy komputerach. Stała na środku ogromnej sali, w której jej głos rozchodził się echem do informatyków wystukujących na klawiszach różne nieznane jej kody w celu poszukiwań - Lokalizację z opaski, zdjęcia z kamer, zeznania jakichkolwiek świadków!
Siwy mężczyzna trzasnął teczką o stolik, powodując u Addelaine wzdrygnięcie. Tym gestem spowodował, że zamilkła i zwróciła ku niemu swoją uwagę. 
- Panno Levinson, proszę pozwolić mi działać - powiedział oschle dyrektor - Odpowiednie środki zostały już zastosowane. Nie jest pani ani policjantką, ani agentką.
- Co ma pan na myśli mówiąc o odpowiednich środkach?
- Mówi o nas - usłyszała za swoimi plecami znajomy głos - I o tym, że spieprzyłaś sprawę, Addelaine.
Nie minęło pięć minut, a brunetka siedziała ze skrzyżowanymi rękoma na krześle gapiąc się morderczym wzrokiem na Andre, gdy dyrektor sił specjalnych odczytywał jej zeznania policjantowi. Mężczyzna zajął miejsce naprzeciwko niej, również od czasu do czasu na nią zerkając, jednak wzrok, jakim go obdarowywała nie pozwalał mu na dłuższe spojrzenie. Widział, jaką nienawiścią do niego napawa, a ona nie zamierzała się z tym kryć. Zastanawiała się, co tym razem wymyślił, żeby stanowić przeszkodę w jej działaniach. Czemu po raz kolejny musi się wtrącać w coś co go nie dotyczyło. O ile go nie dotyczyło.
Addelaine miała wyjątkowy dar podzielnej uwagi tamtego wieczoru. Potrafiła swoimi oczami skierować cały gniew na Andre, w myślach go przeklinając, a jednocześnie słuchać jednym uchem dyrektora powtarzającego jej słowa i sprawdzać, czy na pewno się zgadzają. Właśnie mówił o tym, jak Sean podszedł do niej z zaskoczenia i w tym samym czasie poczuła przy swojej głowie lufę pistoletu. Uniosła ręce w geście poddania się, kiedy Ashton chciał już wycelować pistolet w niego. Fletcher szybko nakazał mu opuścić broń i odrzucić ją w kąt. Jack z uśmiechem na ustach, a później już przypomniwszy sobie o bólu z grymasem na twarzy podniósł się i zmierzył Irwina wzrokiem. 
- Zabiorę go na małą przejażdżkę - powiedział zachęcająco do niegdyś swojego kolegi - Jack - wypowiedział jego imię rozkazująco, a mężczyzna niczym w hipnozie podszedł do Irwina i gestem głowy wskazał kierunek. Co wzbudziło ciekawość, a także podejrzenia Addelaine, Ashton w ogóle nie oparł się nakazom obu zbirów. Potulnie i cierpliwie poszedł, w wyznaczoną przez nich stronę, zostawiając Seana i Addelaine w samotności, bo nie liczyła nieprzytomnego funkcjonariusza, którego zdążyli wcześniej obezwładnić.
- Lubię cię, Addelaine Levinson - szepnął do jej ucha, gdy zbliżył swoją twarz do jej twarzy - Jesteś taka… zawzięta, mściwa i pełna ciemności… 
- Szkoda, że te uczucia nie są odwzajemnione - warknęła ostro - Zabicie ciebie będzie dla mnie przyjemnością.
- Chciałabyś spróbować? - spytał, przechodząc obok niej i stając tuż na wprost.
Jeszcze nigdy nie była tak blisko Seana Fletchera - zabójcy, którego ścigała latami. Widziała wtedy wszystko - jego bladą nieskazitelną twarz, którą przysłaniały opadające na czoło i lewe oko gęste, czarne niczym smoła loki. Patrzyła w te puste, ciemne oczy, które budziły ogromny strach. Zerkała na szyderczy uśmiech, co chwila pojawiający się na jego buzi z podniecenia, bo czuł jej złość i tętniącą nienawiść zmieszaną z obrzydzeniem.
- Chciałabyś mnie zabić? - powtórzył pytanie kręcąc głową i oglądając jej przerażony wyraz twarzy. Kąciki jego ust kolejny raz uniosły się. - To śmieszne. 
Brunetka odpuściła sobie wspomnienia tych wydarzeń, kiedy po jej ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wtedy też dyrektor zamknął teczkę, z której recytował oświadczenie, szybko podsumowując zdarzenie, jakie było kluczowe dla kolejnych działań.
- Fletcher skomentował krótko pani reakcję, cytuję: “Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz”, a następnie obudziła się pani na ziemi, na tym samym parkingu, ocucona przez funkcjonariuszy, którzy dotarli na miejsce kilka minut po braku raportu. Irwina już nie było.
- Zgadza się - przyznała, po czym dodała - Dlatego istotne jest, abyśmy przestali tutaj debatować, a w końcu zaczęli szukać Ashtona! 
- Już go znaleźliśmy - wtrącił się w dyskusję Andre - Mamy jego lokalizację i zaraz wyruszamy na miejsce - wyjaśnił ze spokojem - Czekamy tylko, aż oddział specjalny oraz moi ludzie się przygotują.
- Twoi ludzie? - prychnęła adwokatka, wywracając oczami i wróciła do tematu - Kiedy ruszamy?
- MY ruszamy - zaakcentował, pochylając się nad stołem, aby Addelaine łatwiej przyszło czytanie z jego ust i zrozumienie jasnego komunikatu - Ty tutaj zostajesz.
Levinson próbowała zachować jak najwięcej godności i nie wdawać się w żadną kolejną kłótnie ze swoim po części współpracownikiem przy dyrektorze. Przełknęła ślinę dosyć ciężko, a w jej głowie przemknęła myśl przemilczenia, aczkolwiek serce miało odmienne zdanie w tym temacie.
- Zgodnie z przepisami, jako adwokat mojego klienta, który stanowi w tej akcji kluczową rolę, mam pełne prawo przebywać na terenie działań, jakie odbywają się z jego udziałem, aby mieć jak najszybszy dostęp do informacji - wyrecytowała bez żadnego zająknięcia, czym wprawiła Andre w niemałe zakłopotanie. Spotkał się ze spojrzeniem dyrektora, a także i jej triumfalnym uśmiechem.
Nie mógł odmówić, a Addelaine dobrze to wykorzystała. Odsunęła krzeslo i wstała od stołu, zmierzając do wyjścia ku przygotowaniu się na najbardziej niebezpieczny dzień w jej życiu.

~*~


Addelaine wsiadła do czarnego busa, zaparkowanego kilka metrów od ich celu. Po wejściu na tak zwane zaplecze auta, ujrzała mnóstwo równo zawieszonych monitorów na bok wozu, rozstawione komputery na wszelkich możliwych miejscach i czterech mężczyzn, siedzących w słuchawkach i zajmujących się badaniem całego obiektu.  Najbliżej ściany od strony kierowcy zajmował miejsce Andre. Z jednego ucha zdjął słuchawkę i odsunął mikrofon, który miał przy ustach, gdy zobaczył Levinson. Przystawił krzesło tuż obok siebie i poklepał siedzenie, zachęcając kobietę do spoczynku. 
- Niecodzienny widok - podsumował, oglądając ją. 
Miała na sobie zwykły t-shirt i dresowe spodnie. Wygodne adidasy zastąpiły eleganckie szpilki, a zazwyczaj rozpuszczone kasztanowe włosy, tym razem były spięte w niesfornego kucyka. Na jej twarzy zabrakło spokojnego i lekkiego makijażu, bez którego nigdy nie wyszłaby z domu. 
- A więc tak wyglądają wozy służbowe - zagadała, zmieniając szybko temat. 
Rozejrzała się jeszcze raz po wypełnionym elektroniką samochodzie. Co chwila jakieś urządzenie pikało, a przez słuchawki niektórych pracowników dało się słyszeć komunikaty idących do celu funkcjonariuszy. 
- Wersja mini - sprostował mężczyzna, uśmiechając się lekko - Te większe mają o wiele ciekawsze rzeczy.
- Jakieś informacje o Ashtonie? - spytała prędko, widząc jak na jednym z ekranów pędzą funkcjonariusze, którzy zostali wypuszczeni w teren.
Andre pokręcił przecząco głową.
- Wciąż szukamy - wytłumaczył - Addelaine, nie liczyłbym jednak na porwanie… on raczej wykorzystał okazję.
- Dlaczego miałby to zrobić?! - zapytała oburzona.
Wypuściła z ust powietrze, z którym uciekła ogromna ilość wyzwisk i przekleństw, jaką chciała z siebie wyrzucić.Wtedy zaczynała rozumieć, co robi tutaj on wraz ze swoimi kompanami. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że nie jest to akcja mająca na celu schwytania Seana. I mimo że głęboko w duszy chciała wierzyć, że jej przemyślenia są mylne, coś podpowiadało jej, że jednak tak nie jest. W pewnym sensie żałowała, że wstrzymywała się do tego stopnia, że jej ręce zaczynały się pocić z nerwów, ale jej serce chciało wierzyć, że Andre by jej nie oszukał, nie w taki sposób. Nie pogrzebałby po raz drugi czegoś, na czym jej zależało, za co walczyła i co miałoby ją wyzwolić. Umysł jednak myślał inaczej, a on jeszcze nigdy jej nie zawiódł.
Wchodzimy - usłyszała zza pleców informację jednego z … 
Jej wzrok skupił się na obrazie z pierwszego monitora, który pokazywał ujęcia kamery mężczyzny wchodzącego do budynku. W momencie otwarcia drzwi, nagle ekran zgasł, a obraz zastąpiła ciemność.
- Co się dzieje? - zapytał Andre swoich kolegów, którzy pośpiesznie zaczęli wystukiwać w klawiaturę palcami i nawoływać do mikrofonu różne komendy.
Addelaine siedziała spokojnie, gdy powtarzała pytanie Andre.
- Co się dzieje?
- Straciliśmy kontakt.
- Z facetem, który szedł szukać mojego współpracownika? - szybko rzuciła, a jej głos nawet nie zadrżał.
- Współpracownikiem? A nie przypadkiem klientem? - odbił piłeczkę mężczyzna, dając tym samym sygnał adwokatce, że jest to gra na czas.
Levinson uśmiechnęła się pod nosem, gdy dotarło do niej, co właściwie się dzieje. 
- On wcale nie miał wrócić z tej akcji, prawda? - zapytała wprost, patrząc na niego pogardliwie - Australijska policja chce go zatrzymać, twój szef podpisał za twoją namową oświadczenie.
- Szef musi być również na akcji.
- Oczywiście - prychnęła, kręcąc głową z dezaprobatą - Jak mogłam być tak głupia? - spytała, jakby sama siebie, jednak patrzyła wciąż na niego - Awansowałeś, bo ten pajac odszedł na emeryturę - wyjaśniła sama sobie - I pierwszą rzeczą, jaką zrobiłeś, było wydanie oświadczenia. Czy naprawdę myślisz, że możesz go odebrać służbom specjalnym?
- Mogę opóźnić jego zwolnienie - odpowiedział - Przykro mi, Addie. Dobro ogółu jest dla mnie ważniejsze, niż jednej osoby. W takich sytuacjach nie ma miejsca na sentymenty czy przyjaciół.
- Tak… - mruknęła - Mi również jest przykro. 
Addelaine wstała z miejsca i już miała ruszyć prosto do wyjścia, kiedy wpadła na pomysł, którego nie mogła nie zrealizować. Z uśmiechem na twarzy odwróciła się do Andre i pochyliła się nad nim, by jego twarz znajdowała się tuż przed jej. Delikatnym gestem, dotknęła dłonią jego policzka, patrząc mu głęboko w oczy.
- Masz rację - powiedziała, wzdychając - W takich sytuacjach nie ma miejsca na sentymenty czy przyjaciół - powtórzyła jego słowa.
Twarz kobiety spoważniała, a lekki dotyk zmienił się w uścisk, który pchnął z impetem głowę mężczyzny prosto w stół. Andre ryknął z bólu, a spojrzenia wszystkich mężczyzn zwróciły się ku dwójce. Addelaine nie miała zbyt wiele czasu, zanim cała czwórka rzuciłaby się, by ją powstrzymać lub skuć. Na jej szczęście, na stoliku leżała broń, w zasięgu jej ręki. Sięgnęła po nią, odbezpieczyła i wymierzyła w stronę swojego dotychczasowego kolegi.
- No..no.. - pokiwała palcem wskazującym w stronę jednego powoli wstającego faceta, który chwilę później ponownie usiadł - Chyba nikt nie chce, żebym zrobiła krzywdę szefowi?
- Addelaine, rozumiem że jesteś wściekła… - Andre uniósł ręce w geście poddania i powoli ruszał w stronę kobiety. Z jego skroni spływała krew.
- Zapomniałam! - krzyknęła - Ja w sumie nie mam nic przeciwko, żeby trochę mu się oberwało. 
Brunetka wykorzystując rozkojarzenie Andre, który zaczął pocierać swoją brew, szybko podeszła bliżej i wymierzyła kolejny cios kolbą pistoletu prosto w jego twarz. Nie tracąc więcej czasu na dyskusję, ruszyła do wyjścia, biorąc ze sobą pistolet i w ostatniej chwili ściągając z wieszaka kamizelkę kuloodporną. Wybiegła z wozu, kierując się prosto w docelowe miejsce, w którym Ashton razem z Seanem za chwilę mieli spotkać antyterrorystów.
Levinson w drodze odszukała swój telefon i wybrała numer Michaela, czekając na nawiązanie połączenia. 
- Plan B - rzuciła jasno, po czym podała chłopakowi adres i rozłączyła się.
Podążyła wydeptaną ścieżką, prosto do opuszczonego magazynu

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Rozdział 41

Podróż do Sydney przebiegała długo i cicho. Jeden z funkcjonariuszy przewoził Addelaine oraz Ashtona w czarnym Audi A6, a tuż za nimi jechali kolejni agenci w starszym fordzie mondeo, dla niepoznaki. Ashton od początku był przeciwny temu zagraniu, bo doskonale wiedział, że pomysł nie wypali. Sean nie należał do ludzi ani głupich, ani naiwnych. Jeśli coś robił, to z głową i przygotowując się do tego co najmniej dziesięć razy. Nie wierzył, że Addelaine oraz służby specjalne myślą, że Fletcher pozwoli im się do siebie zbiżyć, a w dodatku - bez żadnych konsekwencji.
Im bliżej był Sydney, tym szybciej jego serce kołatało. Wiązał z tym miastem najsilniejsze wspomnienia. Przybycie tutaj ponad dziesięć lat temu odmieniło jego życie. A teraz? Czuł tylko żal, niepohamowany gniew i ogromny smutek, bo nie było niczego, co zatrzymałoby go tutaj. Kotwica, która utrzymywała go na pewnym poziomie zniknęła, a on nie miał żadnej deski ratunku, jakiej mógłby się trzymać. Przez poczucie zagubienia popadał w obłęd.
Nie zgodził się przyjechać do tego miejsca, tylko dlatego, że Addelaine go o to poprosiła. Ten plan miał głębsze dno. Skoro nikt nie chciał puszczać pary z ust, sam musiał wziąć sprawy w swoje ręce i doszukiwać się prawdy. Stąd też ta podróż wydawała mu się jak najbardziej korzystna.
- Zanim przejdziemy do działania, chciałbym odwiedzić jedno miejsce – odezwał się w końcu, przerywając ciszę, do której kobieta zdążyła się przyzwyczaić.
Addelaine uniosła jedną brew i spojrzała pytająco na Ashtona, który nawet nie drgnął, by odwrócić wzrok i na nią popatrzeć.
- Tego nie było w…
- Proszę – mruknął, powolnie przesuwając swoją twarz, by spotkać się z jej spojrzeniem.
Levinson nie wiedziała, czy to swego rodzaju manipulacja, czy Ashton naprawdę podchodził do swojej prośby emocjonalnie. Ale nie potrafiła powstrzymać faktu, że jego błaganie zaciążyło jej nawet na żołądku, a widok załzawionych oczu zatrzymał się w jej pamięci. Nie potrafiła odmówić. 
Po kilku godzinach jazdy, zatrzymali się pod jednym z budynków mieszkalnych. Dla Addelaine to miejsce było zupełnie obce, ale Ashton znał je doskonale. Wiązał z nim swoją przeszłość.
Blondyn zarzucił kaptur czarnej bluzy na głowę, zakrywając swoje blond loki oraz ponurą twarz. Otworzył drzwi auta i wysiadł, stając prawdzie w oczy. Jego wzrok skierował się ku drzwiom wejściowym do bloku, w którym mieszkała niegdyś Caitlin. Jego serce podpowiadało mu, aby właśnie teraz biegł, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Żadna z nóg nie chciała ruszyć się nawet o krok do przodu. Stał przed samochodem, jakby dosłownie zamarł. Strach przed tym, co może zobaczyć, jeśli odważy się tam wejść wziął górę. 
Niespodziewanie, dłoń Addelaine pojawiła się na jego ramieniu. Kobieta popatrzyła na niego, a na jej twarzy malowało się zmartwienie. Już podczas ich wycieczki widziała, jak jego skóra blednie.
Szybko trząchnął ramieniem, by odrzucić jej rękę. Posłał jej gniewne spojrzenie i ruszył w przód, jakby jej ruch dodał mu otuchy, a jednak nie zamierzał tego przyznać. Odrzucał każdą jej pomoc, bo krążąca w jego głowie myśl, że ona również go oszukała nie potrafiła usunąć się w tył i pozostać jedynie echem, a później ciszą. 
Levinson gestem dłoni wstrzymała szykujących się już do gonitwy za przestępcą mężczyzn. Sama zaś poszła za nim, nie z chęci ratunku, a ciekawości.
Ashton stanął przed drewnianymi drzwiami o wyrytym numerze lokalu - dwieście dwa. Doniczka, pod którą zawsze skrywał się zapasowy klucz nadal tu stała, a klucz również tkwił tuż za nią. Oparł dłoń na klamce, ale zanim pociągnął ją w dół, kilkakrotnie wahał się, walcząc ze sobą. Myśl, że zobaczy puste mieszkanie i od razu przypomni sobie każdy możliwy detal z przeszłości go zabijała. A z drugiej strony, ktoś mógł je już zając i udekorować, a zapasowy klucz był starym, dziesięcioletnim badziewiem, o którym zapomniano. Chciał się przekonać. Liczył na to, że kluczyk nie będzie pasował do zamka, a tymczasem wsunął się bez żadnego problemu, otwierając drzwi. Miał nadzieję, że chociaż pociągnie za klamkę, a ona ani drgnie. Ale nic tutaj nie szło zgodnie z jego przemyśleniami, nadzieją czy zamiarem. Wręcz przeciwnie. 
Mieszkanie stało jakby nietknięte od dziesięciu lat. W kątach ścian widniały liczne pajęczyny, a gdyby przejechać palcem po jakimkolwiek meblu, należałoby dobrze umyć ręce, ponieważ wszędzie było mnóstwo kurzu. Wystarczyło dmuchnąć w blat kuchenny, a brud zacząłby latać.
Ashton powoli wchodził do wewnątrz salonu, rozglądając się dokładnie. 
 - Dlaczego nie jest sprzedane? - zapytał blondyn, a w jego głosie dało się wyczuć rozczarowanie. 
Nic tutaj nie miało sensu. Skoro Caitlin nie żyła, dlaczego jej mieszkanie nie zostało sprzedane? Dlaczego Eleanor go nie przejęła lub nie oddała nawet Cassie pod opiekę? Czemu nie podjęto żadnej decyzji związanej z tym miejscem, a pozostawiono je na gnicie?
- Nie znałam jej… - zaczęła nieśmiało kobieta, która weszła za nim - Ale może chciała zostawić coś po sobie dla.. ciebie?
- Bez sensu - odparł, dotykając starych, zakurzonych mebli opuszkami palców - Mam pieniądze, za które kupiłbym nam coś lepszego.. - powiedział, po czym poprawił się - Sobie coś lepszego.
Irwin podszedł do komody w salonie, gdzie znajdowały się zdjęcia. Na jednym z nich widniała ona - delikatnie pofalowane blond włosy, błękitne niczym ocean oczy, nieskazitelnie czysta i blada twarz, której koloru mógł nadać jedynie makijaż. I ten uśmiech - uśmiech, w którym zakochał się momentalnie, gdy tylko go zobaczył. 
Na widok tej fotografii, jego serce wtedy ponownie rozbiło się na kawałki. Nie zdążył spostrzec, kiedy jego uścisk zasłabł i wypuścił z rąk ramkę, która rozbiła się na podłodze. Kawałki szkła pouciekały w parę miejsc, zwiększając możliwość skaleczenia się.
- Ashton… - zawołała Addelaine, a on niespodziewanie odwrócił się i odszedł. Zwinnie wyminął adwokatkę i opuścił mieszkanie, które przypominało mu o najpiękniejszych chwilach jego życia, które już nie wrócą.
Levinson wyszła z mieszkania, zamykając drzwi i pognała za blondynem. Złapała go tuż przy wyjściu, gdzie w jego ustach już spoczywał papieros. 
- Skąd Ty…
- Mam swoje sposoby - rzucił oschle, zerkając na jednego z funkcjonariuszy, który pilnował na zewnątrz samochodu. Addelaine zmierzyła ostrym wzrokiem mężczyznę, po czym znów zwróciła się do Ashtona.
- Ashton.. - zagaiła cicho - Jeśli jeszcze nie jesteś gotowy..
- Jestem - powiedział pewnie. Jego oddech pachniał tytoniem.

~*~

Nie minęła godzina, jak pojawili się na prywatnym parkingu naprzeciwko baru, w którym Ashton wcześniej umówił się na spotkanie z nikim innym, jak Seanem. Wysiedli z aut. Funkcjonariusze zajęli się przygotowaniem sprzętu, a także samochodu, który miał podjechać bliżej baru i obserwować sytuację. 
Jeden z mężczyzn wyjął mikrofon i już miał przyczepić go do ubrania Irwina, ale ten prychnął i odrzucił jego rękę, patrząc z politowaniem na Addelaine.
- Chyba nie sądzisz, że to przejdzie? - skomentował sucho - Pierwszą rzeczą, jaką zrobią będzie przeszukanie mnie. Nie bądź naiwna. 
Levinson posłuchała się blondyna i przytaknęła mu, odwołując ten nieprzemyślany ruch. 
- Gdyby tylko coś się działo..
- Wiem - przerwał jej Ashton - Ale nic się nie stanie. 
Po dziesięciu minutach przygotowań, Ashton wyruszył z parkingu tuż po tym, jak samochodów funkcjonariuszy wyjechał. Addelaine w towarzystwie jednego ochroniarza została w drugim aucie, cicho modląc się, aby wszystko poszło zgodnie z planem. Jeśli Irwinowi udałoby się porozmawiać z Fletcherem i przekonać go do swojego stanowiska, cała ta farsa mogłaby się skończyć w przeciągu zaledwie kilku dni. A ona w końcu czułaby się spokojna i spełniona. 
Blondyn wszedł do baru ze swobodą, jakby zwyczajnie tego dnia szedł na zakupy, a nie na akcję służb specjalnych. Klientów było niewielu, mógł zliczyć ich na palcach dłoni. Większość z nich i tak zapewne była podstawiona i tylko czekała, aż wejdzie, a potem już na sygnał swojego szefa. Dlatego nie zamierzał grać w grę i cierpliwie czekać, aż Fletcher stanie przed nim. 
Podszedł do baru i usiadł na krzesełku, unosząc dłoń, by ktoś go obsłużył.
- Gdzie Sean? - zapytał prosto z mostu barmana, mierząc go ostrym wzrokiem.
Mężczyzna koło czterdziestki obejrzał go dokładnie wzrokiem, patrząc dosyć oceniająco. W jednej dłoni trzymał szklankę, natomiast w drugiej małą szmatkę, którą przecierał szkło. Zerknął za blondyna, dając jakby znak innemu mężczyźnie. Ashton od razu zauważył ten gest i odwrócił się prędko. Zobaczył, jak jeden z dobrze zbudowanych facetów, ubrany w czarny garnitur kroczy w jego kierunku. Wstał i stanął przed facetem o nieprzyjemnym spojrzeniu, który gdyby mógł, to zbiłby go właśnie na kwaśne jabłko, nie mając żadnych skrupułów czy wyrzeczeń. 
- Łapy - burknął pod nosem, a to tylko rozbawiło Irwina.
Niemniej jednak uniósł ręce i pozwolił się przeszukać, bo znał procedury i gierki, jakie stosował Sean. Nie dostałby się do niego, gdyby wywołał awanturę w całym barze. Prędzej wylądowałby w rowie ze zgrają pięciu gachów pokroju mężczyzny, który właśnie go obmacywał po całym ciele, począwszy od rąk, a kończąc na nogach. Gdy skończył, odsunął się o krok od blondyna. 
- Zapomniałeś o jajkach - Irwin zadrwił, co zdążyło zirytować ochroniarza.
Już miał mu rzucić ostrą groźbę, ale wtem przerwał mu znajomy męski głos.
- Ashton Cień Irwin - zawołał z rozbawieniem nikt inny, jak Jack.
Blondyn oparł się wygodnie o siedzenie i również posłał mężczyźnie uśmiech.
- Szybko wyciągnęli cię zza krat - zauważył, po czym spuścił wzrok - Jak noga?
Z łatwością dostrzegł, jak mięśnie Jacka napinają się i najchętniej już wycelowałby w niego bronią, a potem zastrzelił. Ale Ashton wiedział, że nie mógł tego zrobić, dlatego korzystał z okazji, by jak najbardziej go wkurzyć, skoro i tak miał związane ręce. 
- Niektórzy nie muszą czekać aż dziesięć lat - odwdzięczył się niemiłym komentarzem.
Usta Ashtona lekko drgnęły, ukazując delikatny złośliwy uśmiech.
- Gdzie Sean? - zapytał, szybko zmieniając temat.
- Chyba nie sądziłeś, że tutaj się zjawi - odpowiedział, siadając na jednym z barowych krzeseł - Musiał być pewny, że przyjdziesz sam. Po przeszukaniu, kazał mi dać ci instrukcję.
Mężczyzna wysunął z kieszeni spodni małą kartkę i przekazał blondynowi prosto do rąk. Ashton odczytał kolejne wskazówki, na których widniał adres. 
- Ile mam czasu?
- Godzinę - oświadczył ostro Jack, a wtedy Irwin zebrał się na równe nogi i wyszedł. 
Kilka razy rozejrzał się dookoła i postanowił zapalić drugiego papierosa, którego podkradł funkcjonariuszowi, zanim wrócił na parking. Zerknął na zegarek, który widniał na wieży kościoła znajdującego się kilka przecznic dalej. Zostało mu na spokojnie piętnaście minut, nim miały wkroczyć służby, w razie gdyby coś poszło nie tak.
Po powrocie przedstawił sprawę jasno. 
- To zabezpieczenie - wyjaśnił - Sean nie ufa rozmowom telefonicznym, zwłaszcza że wie o naszej współpracy.
Ale Addelaine wciąż mówiła i prawiła Irwinowi kazania, o tym, że to na pewno znaczy coś zupełnie innego. Wciąż doszukiwała się głębszego dna, chociaż on znał Fletchera lepiej i wiedział, że jest prostym, ostrożnym człowiekiem. Nie zamierzał słuchać jej narzekań i zgryźliwych komentarzy, bo coś poszło nie po jej myśli. Nikt nie mówił w końcu, że będzie łatwo, aczkolwiek ona spodziewała się szybkich efektów.
W pewnym momencie wyciszył się, ponieważ miał już dośc tego całego szumu wokół siebie oraz tej sytuacji. Stał naprzeciwko niej, z rękoma umieszczonymi w kieszeniach spodni i spoglądał w różne strony udając zainteresowanie. 
- Ashton, nie idzie się na walkę bez miecza! - zauważyła Levinson i wtedy pobudziła bardziej jego zmysły. Przeanalizował swoje spotkanie z Jackiem, który nie był skory do ataku. Ani on, ani żaden z ich goryli. Nie spostrzegł też żadnej broni. Nie przyszliby przecież nieprzygotowani.. Coś mu nie odpowiadało. Wszystko poszło za dobrze, panowała ponura cisza, jakby przed burzą. 
Wtem spojrzał w szybę samochodu. W odbiciu zauważył postać stojącą kilka samochodów dalej. Zaczął przyglądać jej się bardziej, aż w końcu dostrzegł coś, czego właśnie się spodziewał. Złapał adwokatkę za ramiona i rzucił się wraz z nią na podłogę.
Niespodziewanie padł strzał, który cisnął prosto w szybę służbowego auta, przy której stała właśnie Addelaine. Kobieta pisnęła i skuliła się między samochodami tuż po tym, jak Ashton szybko odsunął ją od wozu. 
- Widzisz? - warknął ostro - Właśnie dlatego powinienem też mieć gnata! - brzmiał, jakby właśnie krzyczał na dziecko, które zrobiło coś nieodpowiedniego, a potem nagle ocieplił ton - W porządku? Jesteś ranna?
Addelaine pokręciła szybko głową, dając znać, że jest cała i zdrowa, dzięki jego szybkiemu i odważnemu ruchowi. 
- Bierz to - brunetka rozkazała, wsuwając w jego ręce swój pistolet.
- Nie boisz się? - spytał zaskoczony tak szybko podjętą przez nią decyzją. Mając broń w dłoniach, mógł zrobić to, co planował odkąd dowiedział się prawdy o Caitlin. Mógł odbezpieczyć, wycelować i strzelić w wybraną przez siebie osobą. A od dłuższego czasu myślał właśnie o niej. O Addelaine.
Bo to ona najbardziej go oszukała, zmanipulowała i wykorzystała dla własnego dobra. To jej niepotrzebnie zaufał i prędko na tej decyzji stracił.
Ale od tego czynu powstrzymała go sama Levinson, która słysząc jego pytanie prędko odwróciła się w jego stronę. 
- Nie jesteś mordercą, Ashton - powiedziała to tak lekko i pewnie - Jesteś człowiekiem, który teraz wykonuje swoją robotę. 
Irwin skinął głową, po czym wstał z miejsca i ruszył za tajemniczym napastnikiem. Tuż za nim biegł funkcjonariusz, który wcześniej siedział w aucie, obserwując miejskie kamery. Szybko zebrali się do pościgu, aby dogonić mężczyznę, który właśnie przed chwilą chciał ich zabić. Ashton nakazał się rozdzielić. Ale nie zrobił tego dlatego, by szybciej odnaleźć przestępcę. Dokładnie wiedział, w którą stronę pobiegł i gdzie się znajduje. Chciał się jedynie pozbyć świadków. 
- Jeśli nie jesteś gotowy na śmierć, radziłbym ci nawet nie podnosić broni - zawołał Irwin, gdy zobaczył, jak zakapturzony mężczyzna próbuje wyjść z parkingu.
Słysząc go, momentalnie zatrzymał się. Jednak na krótko. Podjął próbę ucieczki, jednak była ona na nic. Ashton miał czysty strzał i nie zamierzał się powstrzymywać. Wybrał stronę, której chciał trzymać się do końca. I nie było to towarzystwo Seana. 
Skoro Addelaine oczekiwała wykonania roboty, nie zawahał się. Wymierzył odpowiednio lufę i pociągnął za spust, nawet nie mrugnąwszy. W jednej chwili rozbrzmiał dźwięk strzału niosący się echem po parkingu, a potem głośny krzyk. Addelaine słysząc pistolet, szybko ruszyła za dźwiękiem, by sprawdzić, czy to nie ktoś z jej ludzi jest ranny. Szybko znalazła się na drugiej stronie parkingu, zauważając podchodzącego blondyna do poszkodowanego. 
Krew splamiła ramię ciemnej bluzy, którą nosił Jack. Mimo bólu z draśnięcia, wciąż śmiał się szeroko i głośno, jakby nie chciał dać Ashtonowi satysfakcji z wygranej.
- Pozdrowiłeś już Caitlin? - zagaił, starając się rozwścieczyć Irwina, gdy leżał na ziemi, sycząc z bólu.
- Jeszcze słowo, skurwysy…
Jack wybuchł ostrym, niepohamowanym śmiechem. Gdy zobaczył podchodzącą do nich Addelaine, która od razu zaczęła cytować słynne słowa policjantów podczas aresztowania, odczuł jeszcze większe rozbawienie.
- Naprawdę myślałeś, że on się na to nabierze? - zapytał.
- C..c.co? - zająknęła się Addelaine.
- To moja gra, panno Levinson - usłyszała zza pleców znajomy głos, a tuż potem dźwięk odbezpieczania pistoletu - I to ja rozkładam karty.

czwartek, 2 sierpnia 2018

Rozdział 40

Addelaine w towarzystwie Ashtona weszła do ogromnej sali, na środku której znajdował się okrągły stół, mieszczący około dwunastu osób. Na lewej ścianie od strony wejścia mieściła się podłużna przyciemniana szyba, a na przeciwnej ścianie wisiała biała tablica, po której można było pisać markerem, oczywiście tylko zmywalnym. Ashton spostrzegł pisaki w kącie, leżące na stole. Obok nich leżała sterta dokumentów. Z brązowej teczki wystawał kawałek fotografii, jednak nie zidentyfikował po fragmencie, co lub kto na niej gości.
- Muszę przyznać, panno Levinson - rzucił dyrektor wydziału do spraw kryminalnych z niechęcią - Że z trudem szefostwo przełknęło wybryki pani, a także pani klienta. Nie mogą się doczekać wyjaśnień w postaci sprawozdania.
- Naturalnie - odparła Addelaine, wykonując ruch skinięcia głową, dzięki któremu ukryła ciężkie przełknięcie śliny - Dziękujemy za wyrozumiałość. Pragnę dodać, dyrektorze, że to pierwszy i ostatni taki wybryk. Razem z moim klientem możemy zapewnić, że to się więcej nie powtórzy. 
Brunetka wyraziła wyniosłym tonem dyrektorowi ASIS swoją skruchę, a gdy Ashton to usłyszał, prychnął wywracając oczami i odwrócił wzrok. Usiadł na jednym z krzeseł przy stole. Splótł ręce na piersi i skoncentrował się na papierach, które leżały na blacie, starając się prześwidrować oczami teczkę. Addelaine usiadła obok niego, naprzeciwko stojącego dyrektora. Widząc niesamowitą konsternację Irwina, dłonią sięgnęła po teczkę. Gdy położyła na niej palce, szybkim gestem przysunęła ją bliżej siebie, zwracając tym samym uwagę Ashtona. Popatrzył na nią niepewnie, ale gdy spiorunowała go wzrokiem, prosząc przy tym o skupienie, domyślił się, że chce go odciągnąć od informacji.
Funkcjonariusz podszedł do tablicy i zaczął się dogłębnie przyglądać zawartym na niej rozrysunku planu działania. Podrapał się palcami po brodzie, po czym pomasował lewą skroń, aż wreszcie zdjął okulary, a następnie odwrócił się do dwójki swoich gości.
- Plan brzmi obiecująco - przyznał dyrektor - Ale jak zamierza pani zwabić nasz cel, skoro zostaliśmy już spaleni?
- Otóż, panie dyrektorze.. Sean Fletcher specjalizuje się w grach… - zaczęła spokojnie i powoli - Jego ulubioną są karty, w których by wygrać, należy trzymać asa w rękawie. A my tego asa mamy, więc zdecydujemy się zagrać.
Addelaine uśmiechnęła się ochoczo i z żywiołem wstała z miejsca. Zaczęła ruszać się po pokoju, opowiadając misterny plan, który siedział w jej głowie, gdy nie mogła wpłynąć na Ashtona. Czuła się, niczym ryba w wodzie, mówiąc mu o wszystkich swoich pomysłach.
- Emocje - szepnęła z ekscytacją - Przedstawienie emocjonalne będzie kluczem do naszego zwycięstwa.
Ashton pokręcił głową z niedowierzaniem. Ich brak rozsądnego myślenia doprowadzał go do granic możliwości. Wszystko brzmiało pięknie i kolorowo, ale właśnie… kończyło się tylko na brzmieniu. 
- To nie jest zwykła gra Addelaine! - krzyknął, wtrącając się w jej monolog - To pieprzona gra mroku. Nie opiera się na przyjaźni, lojalności czy sentymentach. A już na pewno nie w przypadku Seana.
- Nie wierzę, że powiedział ci wszystko tylko po to, żeby dać mi reprymendę - odparła - Nie raz opowiadałeś, jak byliście ze sobą blisko. Był praktycznie twoim nauczycielem, Ashton. Łączyła was więź. 
- To wariat - powiedział - Potwór, a nie lojalny przyjaciel.
- Nawet największy potwór ma w sobie chociaż procent człowieczeństwa, Irwin - nie ustępowała kobieta.
- Ten twój potwór z procentem człowieczeństwa doprasza się, żebym spędził dożywocie w więzieniu - burknął.
- Bo gdy jesteś na wolności, nie czuje odpowiedniego stopnia władzy - wyjaśniła - Boi się, że ktoś go będzie wygryzał, rywalizował z nim lub przewyższał. Nie dostał szansy współpracy. A co, jeśli mu ją zaoferujesz?
Blondyn podniósł się wyraźnie rozzłoszczony słowami adwokatki. Nie mógł uwierzyć w to, jak sobie wszystko zaplanowała i liczyła, że pójdzie to dosłownie, jak po maśle.
- A więc teraz mam być wtyczką? Świetnie.
Ashton wzruszył ramionami i pokręcił głową, śmiejąc się pod nosem. Ruszył do wyjścia, bo nie zamierzał słuchać więcej bzdur, jakie wypowiadała Levinson. Już po jej dwóch pierwszych zdaniach uznał to zły pomysł, więc nie chciał tracić czasu na więcej.
- Nie - rzuciła krótko, by go zatrzymać - Masz tylko się z nim spotkać po raz pierwszy, a potem po raz drugi, kiedy już wkroczymy i będzie po wszystkim.
Dyrektor wywiadu odchrząknął, by zwrócić na siebie uwagę dwójki. Delikatnie poddenerwowany spojrzał na nich znacząco, dając do zrozumienia, że nie jest to czas na kłótnie lub debaty, bo to powinno się odbywać poza jego obecnością.
- W porządku - odparł obojętnie - Ale nie pójdę bez towarzystwa - powiedział, dodając kolejną abstrakcję do całego planu i doskonale wiedząc, że ani ona ani dyrektor na ten warunek nie spoczną.
Zapewnimy ci ochronę i… - Levinson już miała kontynuować, ponieważ zupełnie nie zrozumiała, co Ashton ma na myśli, więc ponownie jej przerwał.
Nie tego typu towarzystwa.
- Wykluczone - warknął dyrektor po tym, jak uderzył pięścią w stół - Nie pozwolę na to, żeby ten przestępca dostał do ręki broń.
Dyrektor główny Australijskiego wywiadu był człowiekiem w podeszłym wieku. Siwe włosy już nie skrywały się w gąszczu młodych brązowych kosmyków. Jego broda również dawała oznaki starości. Powoli przybierał posturę “dziadka”, któremu należałoby sprawić laskę, bo dłuższe stanie wyraźnie sprawiało mu problem. Zdawać by się mogło, że ten mężczyzna powinien już siedzieć na tarasie z nogami ułożonymi na stoliku, popalając fajkę w trakcie emerytury, ale tak nie było. I nie przez to, że był jeszcze w pewnym sensie za młody, aby dostąpić tego zaszczytnego odpoczynku finansowanego przez państwo. Miał już odpowiednie predyspozycje do zwolnienia tempa, ale był stanowczo za dobry, żeby mógł tak po prostu odejść i prowadzić sielankowe życie. 
Henry Wileton - bo tak właśnie się nazywał - był człowiekiem honoru, który za wszelką cenę wykonywał zadania, jakie przypisano mu na służbie. Prawo było dla niego prawem, czyli zasadami, które należy przestrzegać, bezdyskusyjnie. Miał także swoje lata, a co za tym szło - spostrzeżenia i opinie, których nie sposób było złamać lub zmienić. Nic dziwnego więc, że słysząc wymogi przestępcy, o mały włos, a go nie wyśmiał. Sama Addelaine stwierdziła, że Ashton żyje chyba w jakiejś mało realnej bajce, jeśli liczy na to, że stanie się posiadaczem broni, chodzącym w dodatku z nią po ulicach miasta. Opinia publiczna by ich zszargała, gdyby tylko się dowiedziała, a akurat tego w zupełności nie było im trzeba. Ostatnią rzeczą, jakiej Levinson teraz potrzebowała, był kolejny skandal w mediach.
- Panie Wileton, dołącze do Ashtona i będę osobą, która przechowa broń - starała się nakłonić dyrektora, wychodząc z propozycją.
O ile dyrektor mógłby się skłonić ku jej negocjacjom, Ashton nie był na tyle przychylny.
- Ty? - prychnął Irwin ponownie - Nie powinien jechać ze mną ktoś wyspecjalizowany?
- Jestem wyspecjalizowana - oburzyła się brunetka - Znam cię najlepiej ze wszystkich.
- W ogóle mnie nie znasz - rzucił gniewnie, by dać sygnał adwokatce, że stąpa po bardzo cienkim lodzie.
- Pod pewnym kątem owszem - wykłócała się, aż w końcu odpuściła i zwróciła się do osoby, z którą powinna negocjować warunki - Dlatego moje towarzystwo jest niezbędne, dyrektorze.
- Nie zmienia to jednak faktu, że nie puszczę waszej dwójki samych - odpowiedział ze spokojem, czekając na kolejne propozycje Levinson.
- Oczywiście, bierzemy ludzi - przystanęła na warunki dotyczące wsparcia. 
Addelaine nie była ryzykantką. Nie w przypadku Seana Fletchera. Jeśli oferowano jej zabezpieczenie w postaci dodatkowych ludzi tworzących tłum, korzystała z tej usługi. Już raz się sparzyła i aby mogła uciec, poświęcał się Calum. Zdecydowała, że już niczego nie będzie robiła na własną rękę, a przynajmniej nie w przypadku tej sprawy.
- Oczywiście - powtórzył za nią Ashton, parodiując jej cieniutki bardzo kobiecy głos - Żeby bardziej przykuć uwagę bandytów.
- Chyba nie sądziłeś, że wszyscy będą ci bezgranicznie ufać i puszczą cię samego? - spytała bezpośrednio swojego klienta, który zignorował jej komentarz i postanowił zaczekać na werdykt ich obecnego sędziego.
Starszy facet westchnął ciężko i zamknął akta sprawy, które już wcześniej sobie przygotował. Machnął lekko ręką, jakby sam gest miał być pozwoleniem, ale Addelaine potrzebowała również jasnego komunikatu. Błagalnym spojrzeniem starała się wymusić jak najszybciej odpowiedź, żeby przygotować się już do działania i kiedy dyrektor w końcu odpuścił, wydając zgodę, podeszła tylko do niego i uścisnęła dłoń, a potem skierowała się do wyjścia, pociągając za sobą Irwina.
- Nigdy więcej nie próbuj niszczyć moich planów - warknęła, po czym wróciła prędko do tematu - Przygotuj się, a ja zbiorę ludzi. Zaczynamy od zaraz.
- Wtajemniczysz mnie chociaż? - spytał.
- Nie mam do czego - odpowiedziała - Ty jesteś naszym źródłem, więc to Twoje zadanie. - wyjaśniła ostro. 
Ashton nie przewidział, że plan, który znajdował się na tablicy w sali konferencyjnej był zapewne jednym wielkim blefem, bo sama Levinson była w kropce i mogła liczyć tylko na niego, bo jako jedyny znał albo mógł poznać miejsce pobytu Seana. To dawało mu również przewagę.
- Więc? - ponagliła, czekając na jakieś informacje.
- Załatw mi poszerzenie kilometrów - wskazał wzrokiem na bransoletę z czipem - Wybieramy się do Sydney. Tam najłatwiej go znaleźć.

poniedziałek, 23 lipca 2018

Rozdział 39

Krople deszczu odbijały się o parapet, kiedy Ashton przysłuchiwał się im, siedząc przy lekko uchylonym oknie. Stopę ułożył wygodnie na fotelu, a rękę oparł na kolanie i przysłuchiwał się szalejącej na zewnątrz burzy. Obok fotela, na stoliku, leżała juź chłodna herbata, którą przygotowała Addelaine kilka godzin temu, kierując  się troską i dobrymi intencjami. Ale to było za mało, żeby uśmierzyć ból blondyna, jaki tętnił się wewnątrz jego działa. 
Co chwila marszczył brwi, lekko mrużąc przy tym oczy, aby powstrzymać kolejne łzy chętne spłynięcia po jego policzkach.
Nigdy wcześniej nie czuł się tak bardzo zagubiony. Czuł niewyobrażalną pustkę, w całym ciele. Jakby wyrwano mu część jego samego. Pytanie: Kim jestem? Kim w ogóle teraz będę? co chwila przebiegało w jego myślach, jako podsumowanie każdego wspomnienia. 
To ona pozwalała mu wierzyć w siebie. Dzięki niej znajdował siłę do życia. Tylko z nią widział jego sens. W tej chwili wszystko stało się czarne, jak za dzieciństwa, gdy niespodziewanie należało dorosnąć i dojrzeć, ale to było trudne, bo każda wokół rzecz przerażała. Miał wrażenie, że od nowa musi postawić kroki, ale nie był pewny, czy tego chce.
Blondyn oparł głowę o ścianę i spojrzał w sufit. W tym momencie pragnął tylko, aby zniknęło to całe cierpienie, które nim zawładnęło. Potrzebował wyciszyć albo całkowicie wyciszyć swój umysł. Czuł, jak powoli dochodzi do obłędu. Niczego teraz nie pragnął bardziej niż pocieszenia wśród przyjaciół, ale zdał sobie sprawę, że ich zwyczajnie nie ma. Bo żaden przyjaciel by nie postąpił w taki sposób. 
Ale miał także wątpliwości, czy Michael lub Calum byliby w stanie go pocieszyć albo doprowadzić do porządku. Nawet najlepszy psycholog mógłby nie dać rady. Miał wrażenie, że już umarł, a jego duch krążył jedynie po korytarzu w poszukiwaniu ukojenia. Poza zwykłym umieraniem od wewnątrz, nie czuł już zupełnie niczego.
Michael stał tuż przy wyjściu pokoju w towarzystwie Addelaine, a także Dave’a, który gdy tylko się dowiedział, jak wygląda sytuacja, poprosił swoją podopieczną o spotkanie. Zanim jednak udało mu się dostać do Ashtona, wraz z adwokatką byli zobowiązani do stoczenia wielkiej wojny z szefem służb, który nie wykazywał żadnego pocieszenia względem braku odpowiedzialności Addelaine w stosunku do więźnia, któremu dała wolną rękę i który krążył po ulicach miasta bez opieki strażników. O mały włos, a Irwin wróciłby do więzienia, gdyby nie kolejne, ale również ostatnie obietnice Addelaine.
- Jak długo tam siedzi? - spytał w końcu wuj Irwina, przerywając ciszę, a w jego głosie Levinson wyczuła przerażenie. 
Sama wydawała się być zdezorientowana. Dochodziła do siebie i jeszcze nie kontrolowała wszystkiego, w tym czasu. Wydarzenia co chwila się zmieniały, w zastraszalnie szybkim tempie. W jednej chwili musiała wziąć się w garść i walczyć o Ashtona, a w drugiej walczyć ponownie z nim samym. To było naprawdę wykańczające psychicznie. Zwłaszcza, że z każdej strony czuła odtrącenie. Nagle z perfekcyjnej adwokatki, która zawsze dostaje to, czego chce, stała się popychadłem, jakim ktoś musiał kierować. 
- Nie wiem… - odparła - Dwie godziny, może trzy? - zgadywała nieśmiało, wzruszając ramionami - Nie zmuszałam go do żadnych czynności, zważywszy na okoliczności. Niedawno dowiedział się, że najbliższa mu osoba od kilku lat nie żyje, więc nacisk na cokolwiek byłby nie na miejscu.
Obserwowali go jeszcze chwilę. Ale to było zbyt trudne, oglądać, jak się stacza. 
Dave sięgnął po dłoń kobiety i szybko przeprowadził ją za drzwi. Michael poszedł tuż za nimi, chcąc sprawdzić, czego będzie tyczyła się ich rozmowa. 
- Ale wiesz, że musisz mu powiedzieć prawdę? - powiedział półgłosem Dave, starając się, by Ashton niczego z ich rozmowy nie usłyszał - Całą prawdę?
- Ja… - już kobieta miała coś wydukać, krzyknąć czy rzucić obelgę w stronę swojego przełożonego, który brudną robotę po raz kolejny zwalał na nią, ale ktoś im przerwał.
- A więc macie dla mnie więcej nowinek? - usłyszeli zza pleców. 
Addelaine odwróciła się, a w progu stał już Ashton. Samo jego spojrzenie nie oznaczało niczego dobrego. Nie wspominając już o napinających się mięśniach rąk i pulsujących żyłach, dosłownie jakby krew w jego ciele zawrzała. Jej serce zabiło szybciej. 
Brunetka chwyciła jego dłoń, a gdy w końcu splotła ją ze swoją, poprowadziła mężczyznę z powrotem na fotel. Ashton potulnie usiadł, zarzucając nogę na nogę i z wyższością popatrzył na adwokatkę, nie chcąc dawać jej przewagi, a wręcz przeciwnie - wolał wywrzeć na niej presję.
Levinson przysunęła krzesło stojące w drugiej części pokoju i usiadła naprzeciwko swojego klienta. Ciężko przełknęła ślinę i wypuściła powietrze z ust. Długo zastanawiała się, jak zacząć, ale z sekundy na sekundę zdawała sobie sprawę, że nie będzie tutaj dobrego rozpoczęcia, ani zakończenia. Gdy Ashton się dowie, co zbroiła, momentalnie przyjdzie burza w towarzystwie tornada i nie będzie już co zbierać. 
- Odkąd zaczęłam cię bronić, wiedziałam, że są tylko dwie opcje - zaczęła ze spokojem po tym, jak wzięła kubek jego herbaty do rąk. Nawet nie upił łyka, więc stwierdziła, że sama skorzysta, kiedy już tak czy siak się marnuje. - Jedną z nich była nasza współpraca i wygrana rozprawa.
-  drugą współpraca ze służbami - dokończył za adwokatkę - Rozumiem, że nie zgodzili się, bo mają ciepłe serce. 
Addelaine pokiwała przecząco głową. Drugi raz wpuściła masę powietrza do swoich płuc, po czym wypuściła, starając się rozluźnić. Przed nią stało właśnie najgorsze z najgorszych. Przerażała ją reakcja, z jaką mogła się spotkać.
Wtedy nie wiedziałam, że to nie Sean jest winny śmierci mojego brata - oznajmiła, chociaż trochę próbując się usprawiedliwić, nawet przed samą sobą - Przyznaję, że miałam sporą obsesję, by dać mu to, na co zasłużył. Z początku myślałam, że jesteś taki sam. Nie darzyłam cię sympatią, a prośba Dave’a była dla mnie czymś niewykonalnym. Ale zmieniłeś mój punkt widzenia i zobaczyłam w tobie człowieka. Kiedy dowiedziałam się, że na sali rozpraw poświęciłeś się dla dobra mnie, dla dobra ogółu i pokazałeś, że jesteś czymś więcej, niż tym, jakim ludzie cię malują, postanowiłam skorzystać z oferty służb. - wyjaśniała pośpiesznie - Sean również wiedział, że taka oferta wciąż wisi. 
Blondyn pochylił się w przód, a łokcie oparł na kolanach. Splótł dłonie i uniósł brwi, mierząc kobietę morderczym wzrokiem. Widział, jak jej palce u rąk podejrzanie drżą, a język zaczyna się plątać. Jąkała się, zacinała, odwracała spojrzenie, by nie spotkać się z ciemnością, jaka opanowała Ashtona przez te kłamstwa, jakimi go zasypywali do tej pory.
- Do rzeczy, Levinson - warknął ostro, jakby już wiedział, co zamierza mu powiedzieć adwokatka.
Oni po prostu wolą bardziej dostać Seana niż ciebie… - wyszeptała, zamykając oczy i zaciskając mocno usta, jakby powstrzymywała się przed słowami pchającymi się na język.
- Co chcesz mi powiedzieć, Addelaine?
- Że za schwytanie Seana.. otrzymasz status świadka koronnego - oświadczyła drżącym głosem, spodziewając się już gniewu Irwina - I na to się zgodziliśmy...
Ashton uformował z dłoni pięść i z całą siłą, jaka właśnie powstała z jego złości, uderzył w stolik, zostawiając na szklanym blacie sporej wielkości pęknięcie.
- Ash… - wtrącił Michael, który przysłuchiwał się wszystkiemu zza ściany wraz z Davem.
- TO NIE BYŁA TWOJA DECYZJA! - wrzasnął Ashton - Żadnego z Was! - wytknął palcem Michaela.
Irwin wstał i pokręcił się po pokoju, łapiąc się za głowę. Omal nie wyrwał sobie włosów. Przetarł twarz dłońmi, starając się ułożyć w umyśle każdą informację, jaka dotarła do niego w przeciągu tych kilku dni. Nie potrafił uwierzyć, jak bardzo został oszukany i skrzywdzony. Ci ludzie odwiedzali go przez dziesięć lat i uśmiechali się do niego, nazywając się przyjaciółmi. Ta kobieta zdobyła jego zaufanie, by potem okraść go z całego dobra, jakie jej ofiarował. 
Miał wrażenie że osiągnął już ostatecznego dna. W pokoju zrobiło się nagle duszno i potrzebował wydostać się z tego miejsca jak najszybciej, zanim by się udusił i stracił przytomność. Zwinnie wyminął Clifforda oraz swojego wuja, by podążyć do drzwi. 
- Posłuchaj mnie, Ashton - złapała go szybko za rękę i powstrzymała przed wyjściem - Wiem, że ciężko jest utrzymać otwarte serce i umysł, kiedy zdaje nam się, że nawet sami przyjaciele nas krzywdzą, ale…
- Bez urazy - warknął, patrząc na jej dłoń, spod której uścisku chwilę później się wyszarpnął - Ale jeśli zrobisz to jeszcze raz, złamię ci pieprzoną rękę.
Nie minęło pięć sekund, gdy Addelaine odpuściła i pozwoliła opuścić mu pokój. Jego krzyk niósł się w jej głowie, paraliżując całe ciało. Nikogo nie widziała jeszcze w takiej furii i dopiero teraz rozumiała, dlaczego nosił pseudonim “Cień”, którego ogarniał mrok. Ujrzała mrok. W nim. A najgorsze było to, że sama go potęgowała.
- Musimy więc porozmawiać z nim w inny sposób - wymyślił sprytnie Clifford, jakby zupełnie nie przejął się sytuacją, jaką zastał, po czym spoważniał - Bardziej drastyczny.
- A więc teraz chcesz stosować na nim szantaż? - wrzasnęła oburzona adwokatka, ocknąwszy się po chwili - Co jest z wami nie tak? 
- To nie byłby szantaż, a negocjacje.
- Hmmm… jesteś pewny, że słowa - uniosła w tym momencie ręce i w powietrzu pokazała palcami cudzysłów - Hej, pomóż nam schwytać Fletchera, a my damy ci więcej szczegółów na temat Caitlin i cię uwolnimy - opuściła dłonie - Wcale nie brzmią jak szantaż? - spytała, a następnie podsumowała jego pomysł - Poza tym, zważywszy na to, co miałabym w waszym imieniu powiedzieć, jest zwyczajnie okrutne.
- Addelaine, nie możemy pozwolić mu upaść - poprosił Dave błagalnie - Nie teraz, kiedy możemy dać mu wolność.
- Daj spokój! Przecież jesteś adwokatem! - zawołał, wzruszając ramionami Michael - Nie powiesz mi, że nie masz tego typu daru przekonywania.
Tak, mam - odparła Addelaine, odwróciwszy się do niego - Ale pomimo wielu podejrzeń, jednak mam też serce. 
Po raz pierwszy dla Levinson nie liczyła się godność albo własne dobro. Liczył się przyjaciel, którego zawiodła i postanowiła to odbudować. Nie obchodziła jej opinia innych. 
Brunetka wybiegła za swoim dotychczasowym klientem. Odnalazła go w korytarzu, idącego prosto do wyjścia. Już prawie był przy drzwiach.
- Ashton, proszę! - wołała, truchtając za nim - Zaczekaj!
- Czego?! - wrzasnął, odwracając się do niej - Zapomniałaś wspomnieć o czymś jeszcze?
- Właściwie, to tak - mruknęła, gdy wreszcie go dogoniła.
Irwin nawet nie myśląc, ani nie wahając się złapał adwokatkę za ramię i z impetem pchnął na ścianę korytarza, aż z jej ust wydobył się cichy jęk. Jeden ze strażników już zaczął ruszać jej na ratunek, wysuwając z etui broń gazową, ale Levinson uniosła drugą dłoń w geście zatrzymania.
- Sam nie wiem na co mam teraz ochotę… na zjedzenie dobrego obiadu, czy oderwanie ci głowy, jeśli nie powiesz mi wszystkiego? - powiedział oschle, patrząc oczami przepełnionymi niespotykanym mrokiem na kobietę, która próbowała się wyrwać z jego uścisku.
- Opowiem ci wszystko, ale dopiero, jak zgodzisz się pomóc - postawiła jasno swoje warunki, które po chwili spotkały się z głośnym śmiechem Ashtona - Uwierz mi, że każdy chciał, żebym zrobiła to w o wiele gorszy sposób, ale ja chcę z tobą współpracować, Ashton.
- Niby dlaczego miałabyś to zrobić, poza tym, że masz z tego korzyść?
- Już nie mam - odpowiedziała obojętnie - To nie Sean zabił mi brata, więc to nie kwestia odegrania się, a doprowadzenia sprawy do końca, by tajniacy dali ci spokój. Chcę to zrobić, bo zasługujesz na spokój, a nie zasługujesz na rozdrapywanie kolejnych ran po latach. 
Addelaine bacznie obserwowała, jak Ashton walczy ze sobą. Pragnienie poznania prawdy o Caitlin i tego, co mogą nieść za sobą następne sekrety było wyjątkowo silne i niepowstrzymane. I chociaż bał się tego, co może przynieść szczerość, czuł potrzebę zaznajomienia się z historią, która go ominęła, bo dziesięć lat spędził w więzieniu.
Jego serce krwawiło. Umysł był na skraju wytrzymałości. Balansował pomiędzy chęcią życia, a śmierci. Trudno było nawet stwierdzić, czy myślał racjonalnie, czy może już zwariował. Ale gdy Addelaine Levinson, jego adwokatka, wyciągnęła do niego rękę z prośbą o współpracę ich dwójki, a także wzajemne zaufanie, musiał podjąć decyzję. Czy wolał zaufać obcej osobie, która dosłownie przez przypadek znalazła się w jego życiu i którą w przeciągu kilku sekund znienawidził, bo zdradziła? Czy wolał zaufać adwokatce, która zdecydowała się zbratać z nim na własnych warunkach niż proponowane? Czy wolał zaufać kobiecie, którą w podobny sposób skrzywdził los? 
Być może był w rozsypce. Ale nadal był Cieniem. 
A Cień wiedział, że przyjaciół należy trzymać blisko, a wrogów jeszcze bliżej.
- Zrobię to - wyznał w końcu, podając jej rękę - Pomogę go złapać.
- W… w.. w porządku - wydukała zaskoczona, że poszło tak łatwo.
- Ale nie robię tego dla ciebie. Robię to dlatego, że ten wasz sukces jest moją jedyną, pierdoloną opcją.

Obserwatorzy

Szablon
Fantazja
zxvzxvz