wtorek, 25 lipca 2017

Rozdział 11

Brunetka lekkim krokiem weszła do pomieszczenia niosąc w rękach stertę dokumentów. Tuż przed sobą zobaczyła znajomego mężczyznę, który ze skrzyżowanymi rękoma stał i przyglądał się zza szyby. Levinson podeszła i przywitała się z Michaelem, a później spojrzała w miejsce, któremu tak zahipnotyzowało przyjaciela jej klienta. Za szybą siedział Ashton, ale nie sam.
Towarzyszył mu Calum.
Jednak nie on był zaskoczeniem, jakie malowało się na twarzy Clifforda, a później adwokatki. Był nim Ashton. Zupełnie inny Ashton – Promienny,  uśmiechnięty, możnaby rzec, że szczęśliwy. A to zdawało się być niemożliwe, jak myślała Addelaine. Sądziła, że taka osoba jaką był On, nie jest w stanie uśmiechnąć się szczerze, normalnie, prawie jak dziecko na widok nowej zabawki czy cukierka. Ale On właśnie taki był. I nie była w stanie pomyśleć, że spotkanie z przyjacielem po kilku latach mogło zdziałać takie cuda.
- Mija godzina, odkąd rozmawiają – zagadał Clifford, wyraźnie zadowolony.
- Myślisz, że Calum może być kluczem do sukcesu? – zapytała, cały czas oglądając Irwina. Rozmawiał tak ochoczo i żywo, jak nigdy wcześniej. Mrok, który wcześniej widziała w jego oczach zniknął. Twarz, która wydawała się zmęczona, teraz była jasna i pogodna. Szeroki uśmiech nie schodził z jego ust. Mężczyzna, który siedział przed nią wcale nie przypominał klienta, z którym musiała się użerać.
- Myślę, że im więcej bliskich Ashtona, tym zdrowszy się wydaje – stwierdził – Zaczyna myśleć, potrzebować i czuć. Aż w końcu, może pewnego dnia zechce chcieć wyjść.
- Może dziś będzie ten dzień – powiedziała, mając nadzieje.
Calum wstał, a Ashton razem z nim. Objęli się, chociaż Irwinowi trudność sprawiały kajdanki. Addelaine obserwowała, jak blondyn zaciska dłoń na koszulke swojego przyjaciela. Widziała tę tęsknotę, potrzebę ciepła i troski, jakiej szukał Irwin. I zrozumiała, że w pewnym sensie to może mieć głębsze dno i sens, którego szukała w Ashtonie. Rodzina i przyjaciele, czyli najbliżsi, którzy mogą wyciągnąć go z tego bagna. Jednak w centrum tego rozwiązania pojawiał się mur zwany Caitlin Teasel, który był nie do przejścia, jak na razie.
Gdy przyjaciel Irwina opuscił pomieszczenie, Addelaine zajęła jego miejsce. Przywitała się z Irwinem, któremu humor nadal dopisywał pomimo zmiany wizytorów. Levinson odetchnęła z ulgą i modliła się, aby to oznaczało, że dzisiejsze spotkanie przyniesie jakieś owocne efekty.
- Miła rozmowa? – spytała Addelaine, zajmując miejsce naprzeciwko swojego klienta.
- Nadrabianie straconego czasu – rzucił krótko, posyłając jej wymowne spojrzenie.
- Niedługo go nadrobicie, w przyjemniejszych miejscach niż.. – przerwała, oglądając ściany prawie pustego, starego i po prostu brzydkiego pokoju, po czym dodała – To.
Ashton zmarszczył czoło i popatrzył na adwokatkę pytająco.
- O czym ty mówisz?
- Złożyłam wniosek o warunkowe wyjście – oznajmiła, jakby to było nic niezwykłego – Kilka. Wniosków.
Blondyn zamilkł i opadł ciałem na oparcie krzesła, wpatrując się w kobietę z niedowierzaniem. Jego wargi rozszerzyły się, jakby zamierzał coś powiedzieć, jednak żadne słowa nie padły z jego ust. Powtarzał sobie słowa Addelaine w głowie i próbował zrozumieć, analizować, uwierzyć. Aż w końcu dotarło do niego, że to co mówiła nie było obietnicą rzuconą na wiatr, a rzeczywistością. Ona walczyła o jego wyjście, o ponowne ujrzenie świata. I wtedy jego serce zaczęło bić dwa razy szybciej, gdyż wiedział, jaka przyszłość nadchodziła zarówno dla niego, jak i dla niej.
Addelaine wciąż gadała, ględziła, opowiadała, a Ashton tkwił w milczeniu, tylko potakując głową i od czasu do czasu siląc się na uśmiech. Kiedy była w trakcie relacjonowania swojej historii o składaniu wniosku, on szukał wyjścia z sytuacji i grał na czas, którego było niewiele. Musiał znaleźć odpowiedni plan, który nikogo nie kosztowałby wiele, a już na pewno nie jego. Zbyt dużo miał do stracenia, nie mógł pozwolić sobie na większe problemy.
- Ale gdy już wyjdziesz, będziemy mogli wspólnie zająć się szukaniem Caitlin…
- Zapomnij o niej – napokmnął – To już nieważne.
Addelaine nagle otrząsnęła się z transu swego rodzaju hipnozy w formie monologu. O mało nie zakrztusiła się własną śliną. Spojrzała na Irwina niczym na wariata, chociaż w jej mniemaniu nim był, ale skoro dziś ich konwersacje tak dobrze szły, a przynajmniej do tego momentu, dlaczego miała sobie o tym przypominać? Wolała traktować go, jako normalnego człowieka.
- C..Co? – wydukała – Jeszcze dwa dni temu nie dawałeś mi szans na rozmowę i informacje, dopóki nie znajdę Caitlin – przypomniała – Skąd ta zmiana?
Jego serce znów zabiło szybciej, a w głowie pojawiła się wielka burza. Co robić? Co jej powiedzieć? Co wymyślić, aby dała sobie spokój? Jak sprawić, aby przestała pytać?
- Uznałem, że to bez sensu – odparł oschle, zerkając w ścianę, aby nie spotkać jej świdrującego wzroku. Miała piękne duże oczy, ale one zadawały więcej pytań niż ona sama. – No wiesz, skoro od dziesięciu lat nie kontaktowała się ze mną, a teraz nawet nie da się jej znaleźć, po co mam się trudzić? – Starał się wybrnąć z sytuacji, kłamiąc.
Addelaine prychnęła, a ciało Ashtona ogarnął wtedy gorąc. Nie tak łatwo było ją oszukać i zbyć.
- Ty tak uznałeś? – spytała – Czy może Calum?
- Calum? – odpowiedział pytaniem – A co ma Calum z tym wspólnego?
- Nie wydawał się być zadowolony widząc mnie, w dodatku szukającą Caitlin – wyznała – Właściwie, to bardzo jasno powiedział mi, że nie powinieneś jej szukać.
Ashton spuścił głowę i zaczął przecierać palcami. Zaczął zastanawiać się nad słowami Caluma. Ich dzisiejsza rozmowa oraz temat Caitlin również miał dziwny wydźwięk. Być może przeczucia Addelaine wcale nie pojawiy się bez powodu. Ale, jeśli faktycznie Calum wiedziałby coś więcej o Caitlin, to Michael również, a wtedy cała układanka nie miałaby najmniejszego sensu. A może jednak?
- Nie, Calum nie ma nic wspólnego z moją decyzją – odpowiedział szczerze, aczkolwiek nie zamierzał zdradzać niczego poza tym. Wpływ na jego zachowanie miał ktoś inny. Ktoś, kto obiecał i dał mu o wiele więcej niż adwokatka.
Godzinę przed spotkaniem z Levinson, Irwin został zawołany na kolację. W kajdankach oraz towarzystwie ochroniarzy spacerował korytarzem prosto do stołówki, na której czekało jedzenie przygotowane dla więźniów. Mijał rozwścieczonych psychopatów, chcących wydostać się zza krat, rzucających wyzwiskami morderców, pedofilów i złodziei. Ignorował ich zachowania, starał się nie zwracać uwagi na słowa, jakie szły w jego kierunku, aby nie dać się sprowokować. I wybrnął z tego całkiem dobrze, jednak nie miał pojęcia, że idzie w pułapkę, która już długo na niego czekała.
- Stary, zamkniesz drzwi na końcu korytarza? – poprosił ochroniarz, swojego drugiego kolegę – Ja przetransportuje tego bałwana.
Gdy ten skinął głową i ruszył za prośbą towarzysza, mężczyzna zabrał Ashtona i poprowadził go w głąb korytarza, po czym skręcili w stronę stołówki. Zanim do niej dotarli, mężczyzna chwycił blondyna za szyję i popchnął na ścianę. Później, przycisnął ramię do jego gardła, by odciąć mu dopływ powietrza. Ashton starał się złapać go za ręce, jednak uniemożliwiały mu ten ruch kajdanki. Łańcuch łączący nogi oraz ręce był zdecydowanie za krótki, by mógł chwycić mężczyznę i uwolnić się spod uścisku.
- Proszę, proszę, jaki waleczny – zaśmiał się facet – Masz pozdrowienia.
- Od… kogo.. – wykrztusił Irwin.
- Naprawdę potrzebujesz pytać? – Umięśniony i wysoki mężczyzna przycisnął swoją rękę mocniej – Wiesz, Ashton… Plotki szybko się roznoszą… - powiedział – I bardzo mu się nie podobają.
- O czym ty mówisz?
- O twoim wyjściu, które załatwia ta wariatka Levinson – wyjaśnił szybko – Kiedy w końcu ją spławisz?
Tętno Ashtona stawało się coraz słabsze, a jego twarz poczerwieniała.
- Staram się… - prawie pisnął.
- Staraj się bardziej! – wrzasnął ciemnowłosy – Jeżeli wygra sprawę, a ty wyjdziesz na wolność, pożegnasz się z Caitlin Teasel na zawsze – zagroził, po czym puścił blondyna.
Ashton zakasłał kilkakrotnie i wziął pięć głębokich wdechów, zanim ocucił się i dotarło do niego, co przed chwilą uslyszał.
- On ma Caitlin? – spytał.
Mężczyzna zbliżył się do niego, a potem ścisnął dłoń na jego włosach i uniósł głowę, aby patrzeć prosto w oczy Ashtona.
- A kluczem do jej wolności jest Twoje miejsce tutaj – postawił warunki – Wybieraj – warknął, a następnie złapał blondyna za ramię i poprowadził do stołówki, jak gdyby sytuacja mająca miejsce chwilę temu wcale nie zaistniała.
Po raz pierwszy Ashtona ogarnęła panika, bo jego cały świat okazał się być zagrożonym i tylko od niego zależało, jak gra ma się potoczyć.
- W porządku – odpuściła Addelaine, ale tylko Ashtonowi – dokładnie w tym momencie, bo wcale nie zamierzała puścić jego słów koło ucha. Nie była naiwna, ani głupia, żeby uwierzyć w brednie, które wygadywał i oczywiście zdecydowała się temu przyjrzeć z bliska, a w dodatku uznała za swój nowy cel odnalezienie Caitlin, chociaż Irwin miał o tym nie wiedzieć. A więc grała słodką idiotkę, by wyciągnąć ze swojego klienta jak najwięcej. – To co teraz chciałbyś w zamian za informacje?
Blondyn wzruszył ramionami.
- Nic – mruknął cicho, po czym dopowiedział nieco głośniej – Powiem ci wszystko, co tylko będziesz chciała.
Addelaine patrzyła na niego, niczym wryta. Miała wrażenie, że Ashton wziął złe leki albo w ogóle ich nie wziął. Bo skoro był tak miły i łagodny, to nie mogło zwiastować niczego dobrego.
- Czyli będziesz ze mną współpracował i wyrażasz właśnie chęć wyjścia stąd? – dopytała dla pewności.
Irwin uśmiechnął się pod nosem.
- Znudził mi się kolor ścian – wymyślił – Muszę wyjść, żeby chociaż kupić inny i przemalować swoją celę. Może na zielono? Podobno uspokaja.
Brunetka wywróciła oczami. Sięgnęła po swój notes i otworzyła go. Następnie wyciągnęła z torebki dyktafon, który po chwili uruchomiła. Jeszcze raz spojrzała na Ashtona pytająco, prosząc o potwierdzenie swoich decyzji. Ten zaś skinął głową na znak gotowości. Kobieta ujęła długopis w dłoń i odezwała się jako pierwsza.

- Zaczynamy?

___
Może być trochę pomieszany, bo bez edycji, ale następny będzie lepszy xx.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Rozdział 10

muzyka: klik
________________________________________

Addelaine Levinson pewnym krokiem weszła do wieżowca i pokierowała się prosto do windy. Gdy drzwi się rozsunęły, wkroczyła do maszyny i kliknęła przycisk z numerem dwadzieścia trzy. Poprawiła swoją marynarkę i sprawdziła czy aby wszystkie guziki koszuli są zapięte. Ostatni raz zerknęła na makijaż w lustrze windy, a później na zegarek, który wskazywał za dziesięć jedenastą. Miała dokładnie półtorej godziny czasu do odlotu samolotu kierującego się do Sydney. W kieszeni jej płaszcza motała się karta, którą wczoraj znalazła przy swoim samochodzie. Wyjęła ją, spojrzała jeszcze raz na jej znak, po czym cicho westchnęła. Gdy winda zatrzymała się na wybranym piętrze, kobieta szybko wsunęła kartę ponownie do kieszeni i z uniesioną głową podążyła do holu, w którym czekała na nią recepcjonistka.
Widząc adwokatkę, twarz młodej dziewczyny spoważniała. Wyprostowała się i podeszła do blatu stolika, będąc gotową obsłużyć brunetkę. Wysiliła się na uśmiech i niechętnie przywitała obrończynię.
- Panno Levinson, czym mogę służyć? – zapytała delikatnie, aby kobieta nie zauważyła jej niezadowolenia.
Ale Addelaine wiedziała, że dziewczyna jej nie znosi. Nikt jej nie znosił. Była za dobra, a ludzie tego nie rozumieli i zazdrościli jej wygranych spraw, pieniędzy i życia, chociaż wcale nie było takie kolorowe, jakie mogłoby się wydawać. Ale poza nienawiścią, czuli również strach – Tylko na początku kariery przegrała kilka spraw, a później.. wszystko szło tak łatwo. Ludzie bali się – Skoro nie przegrała już od dawna, była naprawdę groźnym zawodnikiem. Kto mógł znowu wiedzieć, jakie sztuczki chowa w rękawach i czy nie szła do celu po samych trupach?
- Pragnę złożyć wniosek o trzydniowe zwolnienie warunkowe – powiedziała jasno, bez zbędnych reakcji, ignorując zachowanie recepcjonistki.
Młoda dziewczyna poczerwieniała.
- A...Ale.. P..Pani Le...Levinso..n, jeśli cho...dzi.. o pana Irwi...Irwi..na.. – jąkała się.
- Na litość Boską! – wrzasnęła Addelaine poirytowana i uniosła ręce w górę, jakby wzywała o pomoc samego Boga – Nie chcesz mi chyba powiedzieć...
- Spokojnie, Madison – usłyszała za swoimi plecami ciężki męski głos – Ja porozmawiam z panią Addelaine...
 Odwróciła się, a starszy mężczyzna o siwej czuprynie i zmęczonym wzroku popatrzył na nią z lekkim uśmiechem. Dłonią wskazał na drzwi u końcu korytarza, do których chwilę później pokierowali się. Addelaine nie była zachwycona widokiem tego człowieka. Liczyła, że rozmowa obejdzie się bez niego albo, że w w ogóle go nie zobaczy, bo w wreszcie został zwolniony. Ale jednak to były tylko jej niespełnione marzenia, chociaż uważała je także za cel – Wysłanie go na emeryturę i objęcie tej posady.
Pokój do którego przeszli był elegancki, gustowny, ale i przytulny. Na środku stało czarne biurko, natomiast przed nim znajdowały się fotele, wyglądające na bardzo wygodne. Zostały skierowane w stronę dużych okien, przez które można było zobaczyć całą panoramę miasta. Widok zapierał dech w piersi. Podobnie, jak poczekalnia, pomieszczenie było drobiazgowo wysprzątane i sterylnie czyste.
Addelaine zajęła miejsce na jednym z foteli i przygotowała dokumenty, które wypełniała z samego rana.
- Co u ciebie, Addelaine? – zapytał spokojnie – Zauważyłem, że się rozwijasz pomimo tragedii, przez którą przeszłaś.
- Pieprzony stary burak – pomyślała i zacisnęła zęby, aby przypadkiem te słowa nie wyleciały z jej ust. Chciał ją wyprowadzić z równowagi, aby szybciej powiedzieć jej stanowcze: NIE. Już formowała dłonie w pięści i opierała je na ramach fotela, ledwo się powstrzymując. Powtarzała sobie, że nie może się tak zachowywać; że to tylko prowokacja i próba rozpalenia w niej tego ognia żalu, złości i nieopanowanego gniewu. Kontrola to jedyna rzecz, o której teraz powinna była myśleć poza złożeniem wniosku i otrzymaniem pozytywnej odpowiedzi.
- Fantastycznie – wypaliła w końcu – Jak widzisz, ratuję ludzi od głupiego i chorego społeczeństwa, które tylko dba o własną dupę oraz pieniądze.
Mężczyzna chrząknął, po czym zaczął przewracać kartki losowych dokumentów, aby tylko czymś się zająć i na nią nie patrzeć.
- Zdążyłaś z pewnością zauważyć, że nie każdego da się uratować – burknął złośliwie, żeby zadać kolejny cios adwokatce. Jej oczy pociemniały, a w sali momentalnie zrobiło się gorąco. Już miała się rzucić na mężczyznę, by raz na zawsze zamknąć mu buzię i nauczyć szacunku oraz empatii, ale ostatni raz powstrzymała się i rzuciła jedynie na jego biurko papiery, posyłając mu satysfakcjonujący uśmiech. 
- Addelaine… Wiesz, że nie mogę wyrazić na to zgody – powiedział oschle, nie zerkając nawet na papiery, gdyż wiedział doskonale z czym przyszła. Odsunął je.
- Nie szkodzi – uśmiechnęła się, po czym podsunęła papier ponownie w jego stronę – Zachowaj to, mam kopię. Addelaine wstała i skierowała się do wyjścia. Zanim jednak jej dłoń zawisła na klamce, zwróciła się do mężczyzny.
- Widzimy się za tydzień? – spytała.
- Co takiego?
- Prawo to prawo – oświadczyła – Odrzuciłeś mój wniosek, ale to nie znaczy, że nie mogę złożyć go jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze raz… - wymieniała, aż wzięła głęboki wdech i dodała ponownie – Oraz jeszcze raz.
- Panno Levinson, to co Pani teraz próbuje zrobić…
- To uświadomienie Pana, jakie przysługuje mi prawo – wtrąciła – Pan może odrzucać moje wnioski, a ja mogę je składać, dopóki Pan ich nie przyjmie. – Była pewna swoich słów  - Proszę więc rozważyć, czyli woli Pan dać raz szansę człowiekowi, który przez dziesięć lat nie widział niczego innego tylko cztery szare ściany, czy jednak preferuje Pan otrzymywać dość sporą pocztę z kilkoma tymi samymi wnioskami, zajmującymi Panu tylko czas.
Brunetka nie dając dojść do słowa mężczyźnie, opuściła pomieszczenie, trzaskając za sobą drzwiami. Nie czuła jednak złości, a wręcz przeciwnie. Była usatysfakcjonowana tym spotkaniem i czuła, że mimo postawy szefa więzienia, jej postawa i zaangażowanie przyniosą upragnione efekty.
***
Mało brakowało, a Addelaine spóźniłaby się na samolot do Sydney. Właściwie, stewardessy nie chciały jej już dopuścić do odprawy, ale Levinson jak zwykle pozostała nieugięta i wygrała z ciężko obrażonymi kobietami. Zajęła miejsce w samolocie i nie czekała na odlot. Zdrzemnęła się zanim jeszcze samolot zdążył ruszyć. Podróż trwała całkiem krótko, gdyby porównywać ją z pociągiem czy samochodem. Spod lotniska, kobieta złapała pierwszą lepszą taksówkę, która zabrała ją pod wskazany adres. Nie sądziła, że bar ciotki Caitlin będzie znajdował się tak blisko serca Sydney. Jechała zaledwie czterdzieści minut na miejsce.
Po wyjściu z taksówki, rozejrzała się. Nie było trudno odnaleźć słynny bar, jednak nie spodziwała się, że zobaczy go właśnie w takim stanie. Ten widok stwarzał pewne problemy.
Addelaine podeszła bliżej drzwi. Były zabarykadowane drewnianymi deskami, za którymi skrywał się napis „Zamknięte”. Trudno było zobaczyć co znajduje się wewnątrz. Zarówno drzwi, jak i okna były zabudowane, a przez niewielkie szpary Addelaine nie zobaczyła niczego, poza ciemnością. Lampki przypięte do szyldu już dawno przestały działać. Obok budynku nikt się nie kręcił. Kilkoro ludzi można było spostrzec dopiero po drugiej stronie ulicy. Brunetka zrobiła kilka kroków w tył i spojrzała w górę, gdzie znajdowały się mieszkania. Levinson postanowiła sprawdzić, czy ktoś mieszka w budynku, czy pozostał opustoszały. Jedną rodzinę udało jej się zastać, jednak nie wydobyła od nich szczegółowych informacji. Każdy mówił to samo – Niewiadomo, co stało się z Caitlin. Addelaine zaczęła się zastanawiać, dlaczego sprawa tej dziewczyny jest aż tak zamknięta.
- Kim jesteś? – usłyszała za sobą damski głos.
Brunetka odwróciła się nagle, a przed nią ukazała się ciemnowłosa kobieta o dużych piwnych oczach. Była bardzo szczupła i wysoka, przypominała anorektyczkę. Wyglądała blado, jakby źle się czuła, a może taki właśnie był odcień jej skóry? Ubrana w zwiewną, kolorową sukienkę stała przed Levinson, gapiąc się na nią, dosyć smutnym wzrokiem.
- Nazywam się Addelaine Levinson… - zaczęła oficjalnie, po czym kontynuowała – I jestem obrońcą…
- Ashtona Irwina – wtrąciła kobieta.
Addelaine zastanawiała się, czy to jej umysł zwariował i przesłyszała się, czy nieznajoma naprawdę wiedziała, kim jest Ashton, ponieważ takie właśnie dotarło do niej odczucie. Brunetka rozejrzała się po ulicy, sprawdzając czy na pewno nikt nie idzie. Gdy upewniła się, że mogą spokojnie porozmawiać, dała krok w przód i zbliżyła się do ciemnowłosej. Wyglądała tak ponuro i smutno, że Addelaine dopadły dziwne, mieszane uczucia oraz obawy. Jakby dziewczyna samym spojrzeniem wyciągała na zewnątrz jej wszystkie lęki i sprawiała, że nagle boli ją serce. Addelaine myślała, że współczucie jest czymś, czego już nigdy więcej nie poczuje, ale jednak ono nie odeszło, a było uśpione.
- Znasz go? – zapytała cicho Levinson.
Nagle przestała być pewną swoich pytań. Nie bardzo wiedziała, jak zacząć lepiej rozmowę, aby wyciągnąć z niej jak najwięcej informacji.
- Był chłopakiem mojej przyjaciółki…
- Caitlin – wymyka się z ust Addelaine – Caitlin Teasel… Wiesz, gdzie ona jest? Gdzie mogę ją znaleźć?
Kobieta spojrzała na prawniczkę pytająco, a jej oczy zaszkliły się. Jej wyraz twarzy był niezrozumiały. Addelaine nie wiedziała, co spowodowało taką reakcję.
- Cassie! – zawołał ktoś z tyłu budynku, przerywając ich krótką rozmowę.
Lekko opalony i umięśniony mężczyzna o czarnej czuprynie wyłonił się zza ścian budynku. Niewysoki i szczupły, ubrany był na czarno, a swoje oczy skrył za okularami przeciwsłonecznymi. Oparł się o zabite drewnianymi deskami drzwi baru.
- Powinnaś już iść, Cassie – powiedział łagodnie.
Czarnowłosa zmierzyła go wzrokiem, jednak posłuchała się i odeszła, skręcając w jedną z uliczek. Brunetka zaś została sama z mężczyzną, który właśnie spławił jej źródło informacji. Nie była tym faktem zadowolona.
- Kim ty do cholery jesteś? – zapytała Addelaine, jednak mężczyzna zignorował jej pytanie i ruszył na zaplecze baru.
Addelaine działając impulsywnie, podążyła za nim. Potrzebowała odpowiedzi, a jedyne źródło, jakie znalazła, odpędził dosyć spokojnie właśnie ten chłopak, co oznaczało, że on również może mieć dużo do powiedzenia, a ona zamierzała to z niego wyciągnąć. Pewnie weszła w zaułek, w który wcześniej wrócił nieznajomy facet i zaczęła się za nim rozglądać. Miejsce wyglądało paskudnie – pełne śmieci, szczurów i unoszącego się smrodu. Levinson zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie śledziła właśnie bezdomnego, który tak naprawdę wcale nie jest jej potrzebny.
Niespodziewianie, ciężka ręka znalazła się na szyi kobiety. Mężczyzna przygwoździł ją do ściany, zaciskając dłoń na jej skórze, aby mogła ledwo oddychać. Drugą dłoń trzymał jej ręce, aby nie próbowała się uwolnić. Jej nogi trzęsły się i gdyby nie fakt, że blokował ją swoim ciałem, zapewne osunęłaby się już na ziemię. Strach momentalnie zapanował nad jej ciałem. Pomimo, że wiele razy pozwalała ludziom wierzyć, że nie boi się niczego, tak naprawdę obaw miała wiele, a z pewnością największą była właśnie śmierć.
- Wydaje mi się, że to ja powinienem spytać, o to kim ty jesteś i dlaczego wpieprzasz się w nie swoje sprawy? – warknął ostro, a jego głos był tak głęboki, że nie sposób było go nie usłyszeć i nie zapamiętać. Patrzył prosto na nią, czuła to, mimo że nie widziała jego wzroku poprzez okulary. Widziała pulsujące żyły na jego umięśnionych ramionach, pot spływający z czoła i ciężki oddech. Wyraźnie wkurzyła go swoją obecnością.
Czuła chłód ściany i mocny ucisk jego dłoni. Brakło jej tchu i zaczynało kręcić się głowie. Zebrała swoje siły, aby uratować sytuację.
- Nie wiem.. – krztusiła się – Cz..cz..y zab..ój..stwo adwo…ka..ta jest.. do..br..ym.. pomysłem.
Mężczyzna nagle zabrał swoją dłoń z szyi Addelaine, odsuwając się o kilka kroków. Brunetka oparła rękę na ścianie. Przez chwilę wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć, ale szybko odzyskała przytomność. Ciemnowłosy zaś zdjął okulary i pokazał swoje ciemne czekoladowe oczy. Nie potrafił ukryć zdziwienia, patrząc na nią.
- Jesteś prawniczką Ashtona? – spytał, a ona skinęła – Przepraszam, odpędzamy każdego, kto tutaj węszy – zdawał się być zakłopotany całą sytuacją - Wszystko w porządku?
- Ta – Burknęła brunetka, dłonią masując swoją szyję. Niepewnie stanęła, chwiejąc się. Nie była zachwycona przebywaniem w jego towarzystwie po takim przywitaniu. Najpierw ją zaatakował, a teraz próbował pokazać, jaki z niego gentleman– Skoro już się przedstawiłam, czas na ciebie.
- Calum – odparł – Calum Hood.
- Przyjaciel Ashtona i Michaela, prawda?
- I Luke’a – dodał z lekkim oburzeniem.
Addelaine zdjęła swój czarny żakiet i zaczęła strzepywać brud i kurz, który został na nim, kiedy Calum przyparł ją do ściany. Mężczyzna zaś usiadł na jednej ze starych palet, których zapomnianio wyrzucić po zamknięciu baru Eleanor.
- Szukam Caitlin Teasel – oświadczyła, kładąc dłonie na biodrach – Może mógłbyś mi w tym pomóc, skoro przyjaźnicie się z Ashtonem?
- Wiem, że ciężko mi zaufać po takim chłodnym powitaniu, ale wierz mi -  - Lepiej, żeby Ashton jej po prostu więcej nie zobaczył.
- Co masz na myśli?
- To, że nie są sobie pisani, jak myśli – powiedział ze spokojem – Więc wybij mu to z głowy.
- To nie tak, że biorę w tym przypadku jego stronę, ale czy nie powinni pozwolić sobie chociaż na jedno spotkanie, które wyjaśniłoby wszystko? – zapytała – Skoro mają taką okazję..
- Nie mają – szybko skończył jej myśl – I nie będą mieć, Addelaine.
- Dlaczego? – dopytywała wścibsko.
- Ta sprawa jest skomplikowana, zamknięta i utajniona przez najlepsze służby – odpowiedział, jednak ton głosu Caluma zmienił się i można było zauważyć lekką irytację w jego wypowiedziach -  Nikt już nie ma dostępu do tych informacji, ani do Caitlin.
- Sugerujesz właśnie, że została świadkiem koronnym?
- To, co sugeruję, to właśnie to, abyś ty oraz Ashton sobie odpuścili – powiedział stanowczo ciemnowłosy.
Addelaine stała chwilę w osłupieniu, próbując poskładać wszystkie wątki w całość, jednak niczego nie potrafiła zrozumieć. Słowa Caluma wskazywały na to, że Caitlin przejęły specjalne służby i dostała czystą kartę, ale z drugiej strony nie chciał się rozwodzić nad jej tematem, a to sprawiało wrażenie osoby, która wie znacznie więcej niż mówi. Być może chciał, aby wszyscy myśleli, że właśnie to spotkało Caitlin, a wcale tak nie było?
Odpuściła sobie, bo dokonale wiedziała, że nawet gdyby stała tutaj kolejną godzinę, nic by nie wyciągnęła z przyjaciela Ashtona. Właśnie, przyjaciela. Zaczęła się nad tym zastanawiać i jakim on znowu był przyjacielem, skoro ani razu nie odwiedził go za kratkami, tylko spędzał czas tutaj? A może to również miało drugie dno, o którym Addelaine nie pomyślała?
- Hej! – zawołała, zanim odeszła – Jednej rzeczy nie rozumiem…. Mówisz, że jesteś przyjacielem Ashtona, ale do tej pory nie widziałam cię u niego… - zazuważyła – Chcesz w ogóle, żeby wyszedł z więzienia?
Calum popatrzył na Addelaine z wyrzutem i uniósł ręce.
- Oczywiście, że tak – odparł – Wszyscy tego chcemy.
- Więc może przestań siedzieć na dupie tutaj, tylko jedź do niego – poradziła ostrym tonem – Sam z siebie nie znajdzie motywacji. On potrzebuje pomocy. Potrzebuje przyjaciół. – Akcentowała mocno każde zdanie, jakby chowała żal do Caluma, którego poznała kilkanaście minut temu, o to że porzucił przyjaciela, ale właśnie tak było.
Addelaine miała żal, bo wiedziała jak to jest i jak bardzo Ashton potrzebował teraz bliskich, aby odbić się od dna. Tylko oni mogli mu pomóc, wprowadzić na dobre tory i odzyskać człowieka, którym był kiedyś. Ona kiedyś też tego potrzebowała, ale nikt nie stanął u jej boku. Dlatego właśnie jej życie potoczyło się w taki sposób.
Oddaliła się, w poszukiwaniu postoju taksówek. A kiedy już odnalazła jedną – wsiadła i pokierowała się do najbliższej restauracji na obiad. Później pozostawało już tylko lotnisko i powrót do domu.
Po zakupie biletu na podróż do Addelaide, Levinson poszła na pokierowany przez administrację sektor i czekała na swój lot. Wyjazd był dla niej ciężki, niezrozumiały, a w dodatku przywracający wiele dręczących wspomnień. Chciała już zapomnieć o tym wszystkim i chociaż jeden dzień odpocząć. Czasami miała tego dość – swojego zawodu, gry aktorskiej, która nosiła tytuł „Jestem silną, niezależną kobietą” i tych niekończących się dni, które zawsze wyglądały tak samo. Osób, które dbały tylko o własny biznes i miały gdzieś uczucia innych. Tego, że zawsze musiała pozostawać niewzruszona, bezuczuciowa i bez serca. Oraz tego, że jej życie było ciągłą walką, nie przynoszącą efektów.
W mieście wylądowała około godziny dwudziestej. Zirytowana dość długą odprawą, szybko ulotniła się spod sektora, w którym zbierał się tłum ludzi witający bliskich, przyjaciół i rodzinę. Prędko popędziła na ciężkich i niewygodnych szpilkach do wyjścia, marząc tylko o znalezieniu się w domu.
Jednak przy wyjściu z lotniska zauważyła znajomą twarz. Michael Clifford stał i czekał na kogoś tuż przed bramą wyjściową. Przystanęła na chwilę udając, iż poszukuje taksówki, kiedy tak naprawdę ciekawość zżerała ją od zewnątrz.
Nagle usłyszała, jak ktoś woła Michaela i razem z nim odwróciła się w kierunku dochodzącego głosu. Addelaine spostrzegła nikogo innego, jak swojego towarzysza z Sydney.
- Cześć stary! – powitał go ochoczo Clifford, wyraźnie zadowolony z jego przyjazdu.
Kiedy spojrzenia Addelaine i Caluma spotkały się, tym razem wymienili się ciepłymi uśmiechami. Kobieta ruszyła w kierunku wyjścia, zostawiając dwóch kolegów razem. Wiedziała, że na pewno mieli sobie dużo do opowiedzenia i chcieli spędzić wspólnie czas. Na szczęście Michael nie zauważył jej, więc nawet nie miał możliwości zaczepienia. Addelaine nie chciała nawet wdawać się w szersze znajomości z przyjaciółmi swojego klienta. Zresztą, chciała jak najszybciej wrócić do domu i zakopać się pod pościelą w łóżku, gdzie chociaż na chwilę znalazłaby ukojenie.
Po wejściu do mieszkania zdjęła płaszcz oraz rzuciła torebkę, wyjmując tylko najważniejsze rzeczy – telefon, dokumenty oraz tajemniczą kartę. Rzuciła wszystko na stolik w kuchni i podeszła do szafki, w poszukiwaniu szklanki. Tuż po wypiciu, zamierzała udać się w końcu do łóżka, aby odpocząć, jednak złapała ją Charlotte, która najwyraźniej nie miała planów na wieczór i została w domu, żeby się wyciszyć.
- Hej – przywitała się – Cały dzień cię nie widziałam, gdzie się zgubiłaś?
Addelaine zaśmiała się.
- Nie uwierzyłabyś – rzuciła jej krótkie spojrzenie.
- Co to takiego? – zapytała Charlotte, a jej twarz nagle spoważniała, kiedy na stoliku zobaczyła leżącego Asa.
- To? – Addelaine uniosła kartę – Jedna karta z talii – wytłumaczyła.
- Addelaine, jest praktycznie noc, a tobie zachciało się w karty grać? – zaśmiała się, ale brunetka wyczuła w jej głosie coś innego, jakby zdenerwowanie.
Spojrzała na kartę, która wyglądała tak niewinnie i zwyczajnie, a jednak była czymś zupełnie innym. Czymś większym, gorszym i niebezpieczniejszym, a nikt jej sobie w ten sposób nie wyobrażał. Wiedzieli tylko Ci, którzy ją dostali.
Addelaine wzruszyła ramionami, a Charlotte widząc jej reakcję, nie kontynuowała rozmowy. Zabrała jabłko leżące w białej misce znajdującej się na blacie kuchennym i wróciła do swojego pokoju, machając współlokatorce na pożegnanie. Levinson również powędrowała do siebie, ale przed drzwiami ostatni raz odwróciła się, by spojrzeć na kartę.

- To nie jest zwykła gra… - szepnęła.

Obserwatorzy

Szablon
Fantazja
zxvzxvz