niedziela, 8 kwietnia 2018

Rozdział 31


Addelaine przykucnęła i schowała twarz w dłonie, cicho wzdychając. Miała głęboką nadzieję, że to co się dzieje, to tylko głupi sen lub jej wyobraźnia. Ale gdy tylko odkrywała oczy i patrzyła przed siebie, już wiedziała, że to straszna i bolesna rzeczywistość, która wystawia ją na kolejną próbę.
- Jak długo to trwa? – zapytała Caluma, nawet nie zerkając w jego stronę.
Levinson nie chciała widzieć tego smutnego spojrzenia, któremu towarzyszył wstyd i ogromne rozczarowanie. Starała się ułożyć wszystko w głowie, a przede wszystkim zrozumieć sytuację, w jakiej znaleźli się ona, a również i przyjaciela Ashtona, nie mówiąc już o nim samym.
- Dziewięć lat – odparł Hood cicho, ledwie słyszalnie.
Dziewięć? Dlaczego dziewięć, a nie dziesięć? – zastanawiała się adwokatka, lecz bała się o to zapytać. Strach był na tyle ogromny, że nie umiała nawet wypowiedzieć na głos swoich pytań. Nie miała pewności, czy zniosłaby kolejne odpowiedzi i wyjaśnienia tej chorej sprawy. Wszystko zdawało się być takie proste – miała jedynie wyciągnąć Ashtona Cienia Irwina z więzienia i dać drugą szansę od losu, a tymczasem… sytuacja toczyła się zupełnie inaczej.
- Czemu Sean chciał, żebyś mnie tu przywiózł? – spytała, starając się odciąć od wiadomości, które do tej pory otrzymała i jakie ją wyniszczały. Miała o wiele więcej pytań – ważniejszych, większej wagi, potrzebnych, ale nie mogła skupić się na nich właśnie teraz.
Calum wzruszył ramionami, patrząc w przestrzen, chociaż Addelaine widziała, że kątem oka zerka w zupełnie innym kierunku. W tę samą stronę, w którą patrzyła obecnie ona. Zaciskał usta, przygryzając dolną wargę zębami, jakby powstrzymywał się od słów, które wręcz pchały mu się na język. Potrzebował wydusić z siebie wszystko, w końcu trzymał to od prawie dziesięciu lat. Addelaine zobaczyła, jak do jego oczu napływają łzy, kiedy patrzył w ten sam punkt, co ona. Jego wzrok był pełen rozpaczy. Dłonią zakrył usta, jakby za chwilę miał z nich uciec niepohamowany szloch. Odwrócił się, by prawniczka nie ujrzała jego stanu.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak popieprzone to wszystko jest… - szepnął, po czym zaciągnął nosem.
Levinson wstała i zaczęła powolnie chodzić wzdłuż drogi, a potem zawracać. Starała się zebrać myśli, a jednocześnie uciec od problemów mimo że nic w tej chwili nie mogło jej pomóc.
- Ashton nie wie – powiedziała trochę pytająco, ale miało to być zwykłym, prostym stwierdzeniem – Wiesz, że on musi…
- Myślsz, że nie próbowaliśmy? – zapytał z wyrzutem ciemnowłosy, po czym siegnął do kieszeni spodni, z której wyjął paczkę papierosów. Wyciągnął jednego i podpalił, zachłannie zaciągając się.
Addelaine zamilkła. To nie było łatwe i nie chciała nawet atakować Caluma, czy mieć do niego pretensji w tym przypadku. Chciała zrozumieć ich decyzję oraz zachowanie, przypominając sobie, jak wielkim uczuciem Ashton darzy tę dziewczynę. Próbowała ich usprawiedliwić tak, jak zawsze usprawiedliwiała siebie.
- Nie byliście tym zmęczeni? Tą farsą? – dopytywała.
- To nie był i nadal nie jest dobry czas…
- Proszę, nie obwiniaj tutaj czasu, Calum – wtrąciła ostro – To najsłabsze wytłumaczenie.
- Za każdym razem słyszeliśmy te same słowa.. to samo imię – powiedział ze złością – Tylko ona się dla niego liczyła. Tylko dla niej chce walczyć i nie może doczekać się, aż ją zobaczy. Gdyby dowiedział się, jak potoczyło się jej życie po jego zamknięciu, nigdy by sobie nie wybaczył.
- To nie jest jego winą – odparła szybko.
- I wszyscy są w stanie to przyznać – rzucił krótko – Tylko nie Ashton.
Calum pociągnął kolejnego bucha, po czym wypuścił dym w powietrze. Nagle dźwięk w jego telefonie rozbrzmiał. Wyciągnął komórkę i sprawdził powiadomienie.
- Dostałem wiadomość – odezwał się Calum – Mali jest bezpieczna – powiedzial ze spokojem, biorąc głęboki wdech.
- To dobrze – w głosie Addelaine można było wyczuć ulgę, a także troskę – Jeśli twoje zadanie miało zagwarantować jej życie, to w porządku, nic się nie stało – pocieszała mężczyznę, odwracając się w stronę miejsca, które jej pokazał – Może nawet lepiej, że wiem. Pomogę wam przez to przebrnąć i znaleźć sposób, w jaki powiemy o tym wszystkim bałaganie Ashtonowi. Nie będzie to łatwe, ale w końcu ma was, prawda? I mnie, w sumie też mnie..
- Addelaine.. – kobieta usłyszała zza pleców.
Brunetka odwróciła się, a Calum stał, ale tym razem w towarzystwie. Jack, którego miała okazję spotkać w swoim biurze trzymał broń tuż przy jego głowie.
- Znów się spotykamy – zauważył, z uśmiechem – Pora wyrównać rachunki.
- Uciekaj – wyczytała z ruchu warg Caluma i z początku nie zrozumiała tego sygnału.
Niespodziewanie ciemnowłosy złapał za rękę Jacka i pchnął ją do góry w razie wystrzału. Następnie kolanem uderzył go w brzuch, by zyskać trochę przewagi. Jeszcze raz zwrócił się do Addelaine, by ją ponaglić, a potem sam przyjął cios w twarz.
Levinson rzuciła się do ucieczki. Ruszyła przez ulicę, prosto w las. Strzały zaczęły padać tuż po tym, jak znalazła się po drugiej stronie. Z daleka nadjeżdżał kolejny czarny VAN. Spodziewała się kto w nim będzie. Odwróciła się, tylko na chwilę. Calum siłował się z mężczyzną na  pistolety, by zagwarantować jej więcej czasu.
Przez moment wahała się, czy na pewno uciekać. Tak nakazał jej Hood, ale nie umiała go zostawić, nie w takiej sytuacji. Widząc jednak, jak krzyczy i ponagla ją, impulsywnie zaczęła biec do lasu, by skryć się pomiędzy drzewami. Sił jej nie brakowało, przeszkadzały jej tylko buty. Przystanęła za jednym z drzew i zdjęła szpilki, które zatapiały się w miękkiej ziemi podczas biegu. Wzięła je w ręce i słysząc męskie głosy, już miała kontynuować ucieczkę, gdy nagle jej skórę przetarł pocisk. Wrzasnęła z bólu, patrząc na swoje ramię, z którego zaczęła płynąć krew. Zaczęła szybko oddychać. Czym prędzej zacisnęła dłoń na ranie i podążyła w głąb lasu, starając się zgubić goniących ją mężczyzn. Szelest liści, o które wciąż się obijała wcale nie pomagał jej w kamuflażu, ale nie zwalniała tempa. Im lepiej ich słyszała lub strzały zdawały się być wyraźniejsze, tym szybciej biegła. Próbowała wyciągnąć z kieszeni telefon, ale brakowało jej czasu i spokoju. Jej dłonie drżaly, jakby wypiła pięć kaw w ciągu dnia. Ledwo utrzymywała buty w ręce, a drugą dłonią ramię. Nie miała możliwości, ani dyspozycji.
Powoli zaczynało się ściemniać. Las nie był duży. Po przebiegnięciu około sześciu kilometrów, Addelaine przedostała się na jego drugi koniec i znalazła się na ulicy. Rozejrzała się dookoła. Było pusto. Żadnego samochodu, żadnych ludzi. Zeszła z drogi, zanim ktokolwiek mógłby ją dostrzec i schowała się w niewielkim rowie, tuż przy ściekach. Rana wciąż krwawiła, bardzo. Kobiecie ciężko było powstrzymać się od krzyku z bólu.
Levinson wyjęła telefon i szybko wybrała numer, który znała na pamięć. Po trzech sygnałach połączenia, Andre odebrał, a ona wyrecytowała mu adres. Był około pół godziny drogi od miejsca, w którym się znajdowała, natomiast pobliskie patrole około godziny. Wsunęła się w mało widoczny dół i cierpliwie czekała, aż pomoc nadejzie, modląc się, żeby nikt jej nie znalazł. Wokół całego lasu było cicho. Dostrzegała tylko odgłosy szumiących liści oraz świerszczy i innych owadów. Żaden samochód w międzyczasie nie przejeżdżał tą drogą. Jednak w końcu po około trzydziestu minutach jeden wóz nadjechał i zatrzymał się niedaleko niej. Wtedy jej serce zabiło szybciej mając nadzieję, że to tylko Andre, a nie nocna zmora, która zabierze ją do grobu.
- Addelaine! – krzyknął znajomy głos – Addelaine, gdzie jesteś?!
Brunetka wyczołgała się z dołu, a następnie zaczęła się wspinać, by wyjść z rowu. W ostatniej chwili Andre chwycił jej dłoń, gdy noga ześlizgnęła się i pociągnęła za sobą całe ciało. Dzięki policyjnym treningom i sile, wyciągnął kobietę w kilka sekund.
Kiedy spojrzał na jej przerażoną twarz i poranioną rękę, przyciągnął ją do siebie.
- Już w porządku, wszystko w porządku – szepnął, pocierając jej głowę i prowadząc do auta.
Addelaine zajęła miejsce pasażera, a Andre zamknął za nią drzwi i usiadł na miejscu kierowcy. Przez chwilę patrzył na kobietę, która próbowała unormować swój oddech. Zerknęła na niego i już miała powiedzieć pewne ważne słowa, kiedy za jego plecami, na tle lasu spostrzegła wyłaniającą się postać. Szedł pewnie, prosto na nich. Na jego głowie widniała burza czarnych loków. W dłoni znajdował się pistolet. Widziala jego spojrzenie. Patrzył na nią gniewnie, mrocznie. Nagle wzbudził w niej panikę.
- Jedź – nakazała – Jedź, jedź, jedź!- zaczęła wrzeszczeć, kiedy mężczyzna zaczynał celować.
Andre wdepnął nogą w gaz i ruszył. Z piskiem opon odjechali z pobocza, a w tylnym lusterku oglądali, jak Sean Fletcher wychodzi na środek ulicy i mierzy do nich z broni. Strzelił, jednak chybił.
Tym razem.

Obserwatorzy

Szablon
Fantazja
zxvzxvz