muzyka: klik
________________________________________
Addelaine Levinson pewnym krokiem weszła do wieżowca i pokierowała się prosto do windy. Gdy drzwi się
rozsunęły, wkroczyła do maszyny i kliknęła przycisk z numerem dwadzieścia trzy.
Poprawiła swoją marynarkę i sprawdziła czy aby wszystkie guziki koszuli są
zapięte. Ostatni raz zerknęła na makijaż w lustrze windy, a później na zegarek,
który wskazywał za dziesięć jedenastą. Miała dokładnie półtorej godziny czasu
do odlotu samolotu kierującego się do Sydney. W kieszeni jej płaszcza motała
się karta, którą wczoraj znalazła przy swoim samochodzie. Wyjęła ją, spojrzała
jeszcze raz na jej znak, po czym cicho westchnęła. Gdy winda zatrzymała się na
wybranym piętrze, kobieta szybko wsunęła kartę ponownie do kieszeni i z
uniesioną głową podążyła do holu, w którym czekała na nią recepcjonistka.
Widząc adwokatkę, twarz młodej dziewczyny spoważniała.
Wyprostowała się i podeszła do blatu stolika, będąc gotową obsłużyć brunetkę.
Wysiliła się na uśmiech i niechętnie przywitała obrończynię.
- Panno Levinson, czym mogę służyć? – zapytała delikatnie,
aby kobieta nie zauważyła jej niezadowolenia.
Ale Addelaine wiedziała, że dziewczyna jej nie znosi. Nikt
jej nie znosił. Była za dobra, a ludzie tego nie rozumieli i zazdrościli jej
wygranych spraw, pieniędzy i życia, chociaż wcale nie było takie kolorowe,
jakie mogłoby się wydawać. Ale poza nienawiścią, czuli również strach – Tylko
na początku kariery przegrała kilka spraw, a później.. wszystko szło tak łatwo.
Ludzie bali się – Skoro nie przegrała już od dawna, była naprawdę groźnym
zawodnikiem. Kto mógł znowu wiedzieć, jakie sztuczki chowa w rękawach i czy nie
szła do celu po samych trupach?
- Pragnę złożyć wniosek o trzydniowe zwolnienie warunkowe –
powiedziała jasno, bez zbędnych reakcji, ignorując zachowanie recepcjonistki.
Młoda dziewczyna poczerwieniała.
- A...Ale.. P..Pani Le...Levinso..n, jeśli cho...dzi.. o
pana Irwi...Irwi..na.. – jąkała się.
- Na litość Boską! – wrzasnęła Addelaine poirytowana i
uniosła ręce w górę, jakby wzywała o pomoc samego Boga – Nie chcesz mi chyba
powiedzieć...
- Spokojnie, Madison – usłyszała za swoimi plecami ciężki
męski głos – Ja porozmawiam z panią Addelaine...
Odwróciła się, a
starszy mężczyzna o siwej czuprynie i zmęczonym wzroku popatrzył na nią z
lekkim uśmiechem. Dłonią wskazał na drzwi u końcu korytarza, do których chwilę
później pokierowali się. Addelaine nie była zachwycona widokiem tego człowieka.
Liczyła, że rozmowa obejdzie się bez niego albo, że w w ogóle go nie zobaczy,
bo w wreszcie został zwolniony. Ale jednak to były tylko jej niespełnione
marzenia, chociaż uważała je także za cel – Wysłanie go na emeryturę i objęcie
tej posady.
Pokój do którego przeszli był elegancki, gustowny, ale i
przytulny. Na środku stało czarne biurko, natomiast przed nim znajdowały się
fotele, wyglądające na bardzo wygodne. Zostały skierowane w stronę dużych
okien, przez które można było zobaczyć całą panoramę miasta. Widok zapierał
dech w piersi. Podobnie, jak poczekalnia, pomieszczenie było drobiazgowo wysprzątane
i sterylnie czyste.
Addelaine zajęła miejsce na jednym z foteli i przygotowała
dokumenty, które wypełniała z samego rana.
- Co u ciebie, Addelaine? – zapytał spokojnie – Zauważyłem,
że się rozwijasz pomimo tragedii, przez którą przeszłaś.
- Pieprzony stary burak – pomyślała i zacisnęła zęby, aby
przypadkiem te słowa nie wyleciały z jej ust. Chciał ją wyprowadzić z
równowagi, aby szybciej powiedzieć jej stanowcze: NIE. Już formowała dłonie w
pięści i opierała je na ramach fotela, ledwo się powstrzymując. Powtarzała
sobie, że nie może się tak zachowywać; że to tylko prowokacja i próba
rozpalenia w niej tego ognia żalu, złości i nieopanowanego gniewu. Kontrola to
jedyna rzecz, o której teraz powinna była myśleć poza złożeniem wniosku i
otrzymaniem pozytywnej odpowiedzi.
- Fantastycznie – wypaliła w końcu – Jak widzisz, ratuję
ludzi od głupiego i chorego społeczeństwa, które tylko dba o własną dupę oraz
pieniądze.
Mężczyzna chrząknął, po czym zaczął przewracać kartki
losowych dokumentów, aby tylko czymś się zająć i na nią nie patrzeć.
- Zdążyłaś z pewnością zauważyć, że nie każdego da się
uratować – burknął złośliwie, żeby zadać kolejny cios adwokatce. Jej oczy
pociemniały, a w sali momentalnie zrobiło się gorąco. Już miała się rzucić na
mężczyznę, by raz na zawsze zamknąć mu buzię i nauczyć szacunku oraz empatii,
ale ostatni raz powstrzymała się i rzuciła jedynie na jego biurko papiery,
posyłając mu satysfakcjonujący uśmiech.
- Addelaine… Wiesz, że nie mogę wyrazić na to zgody –
powiedział oschle, nie zerkając nawet na papiery, gdyż wiedział doskonale z
czym przyszła. Odsunął je.
- Nie szkodzi – uśmiechnęła się, po czym podsunęła papier ponownie
w jego stronę – Zachowaj to, mam kopię. Addelaine wstała i skierowała się do
wyjścia. Zanim jednak jej dłoń zawisła na klamce, zwróciła się do mężczyzny.
- Widzimy się za tydzień? – spytała.
- Co takiego?
- Prawo to prawo – oświadczyła – Odrzuciłeś mój wniosek, ale
to nie znaczy, że nie mogę złożyć go jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze raz… -
wymieniała, aż wzięła głęboki wdech i dodała ponownie – Oraz jeszcze raz.
- Panno Levinson, to co Pani teraz próbuje zrobić…
- To uświadomienie Pana, jakie przysługuje mi prawo –
wtrąciła – Pan może odrzucać moje wnioski, a ja mogę je składać, dopóki Pan ich
nie przyjmie. – Była pewna swoich słów -
Proszę więc rozważyć, czyli woli Pan dać raz szansę człowiekowi, który przez
dziesięć lat nie widział niczego innego tylko cztery szare ściany, czy jednak
preferuje Pan otrzymywać dość sporą pocztę z kilkoma tymi samymi wnioskami,
zajmującymi Panu tylko czas.
Brunetka nie dając dojść do słowa mężczyźnie, opuściła
pomieszczenie, trzaskając za sobą drzwiami. Nie czuła jednak złości, a wręcz
przeciwnie. Była usatysfakcjonowana tym spotkaniem i czuła, że mimo postawy
szefa więzienia, jej postawa i zaangażowanie przyniosą upragnione efekty.
***
Mało brakowało, a Addelaine spóźniłaby się na samolot do
Sydney. Właściwie, stewardessy nie chciały jej już dopuścić do odprawy, ale
Levinson jak zwykle pozostała nieugięta i wygrała z ciężko obrażonymi
kobietami. Zajęła miejsce w samolocie i nie czekała na odlot. Zdrzemnęła się
zanim jeszcze samolot zdążył ruszyć. Podróż trwała całkiem krótko, gdyby
porównywać ją z pociągiem czy samochodem. Spod lotniska, kobieta złapała
pierwszą lepszą taksówkę, która zabrała ją pod wskazany adres. Nie sądziła, że
bar ciotki Caitlin będzie znajdował się tak blisko serca Sydney. Jechała
zaledwie czterdzieści minut na miejsce.
Po wyjściu z taksówki, rozejrzała się. Nie było trudno
odnaleźć słynny bar, jednak nie spodziwała się, że zobaczy go właśnie w takim
stanie. Ten widok stwarzał pewne problemy.
Addelaine podeszła bliżej drzwi. Były zabarykadowane
drewnianymi deskami, za którymi skrywał się napis „Zamknięte”. Trudno było
zobaczyć co znajduje się wewnątrz. Zarówno drzwi, jak i okna były zabudowane, a
przez niewielkie szpary Addelaine nie zobaczyła niczego, poza ciemnością.
Lampki przypięte do szyldu już dawno przestały działać. Obok budynku nikt się
nie kręcił. Kilkoro ludzi można było spostrzec dopiero po drugiej stronie
ulicy. Brunetka zrobiła kilka kroków w tył i spojrzała w górę, gdzie znajdowały
się mieszkania. Levinson postanowiła sprawdzić, czy ktoś mieszka w budynku, czy
pozostał opustoszały. Jedną rodzinę udało jej się zastać, jednak nie wydobyła
od nich szczegółowych informacji. Każdy mówił to samo – Niewiadomo, co stało
się z Caitlin. Addelaine zaczęła się zastanawiać, dlaczego sprawa tej
dziewczyny jest aż tak zamknięta.
- Kim jesteś? – usłyszała za sobą damski głos.
Brunetka odwróciła się nagle, a przed nią ukazała się
ciemnowłosa kobieta o dużych piwnych oczach. Była bardzo szczupła i wysoka,
przypominała anorektyczkę. Wyglądała blado, jakby źle się czuła, a może taki
właśnie był odcień jej skóry? Ubrana w zwiewną, kolorową sukienkę stała przed
Levinson, gapiąc się na nią, dosyć smutnym wzrokiem.
- Nazywam się Addelaine Levinson… - zaczęła oficjalnie, po
czym kontynuowała – I jestem obrońcą…
- Ashtona Irwina – wtrąciła kobieta.
Addelaine zastanawiała się, czy to jej umysł zwariował i
przesłyszała się, czy nieznajoma naprawdę wiedziała, kim jest Ashton, ponieważ
takie właśnie dotarło do niej odczucie. Brunetka rozejrzała się po ulicy,
sprawdzając czy na pewno nikt nie idzie. Gdy upewniła się, że mogą spokojnie
porozmawiać, dała krok w przód i zbliżyła się do ciemnowłosej. Wyglądała tak
ponuro i smutno, że Addelaine dopadły dziwne, mieszane uczucia oraz obawy.
Jakby dziewczyna samym spojrzeniem wyciągała na zewnątrz jej wszystkie lęki i
sprawiała, że nagle boli ją serce. Addelaine myślała, że współczucie jest
czymś, czego już nigdy więcej nie poczuje, ale jednak ono nie odeszło, a było uśpione.
- Znasz go? – zapytała cicho Levinson.
Nagle przestała być pewną swoich pytań. Nie bardzo
wiedziała, jak zacząć lepiej rozmowę, aby wyciągnąć z niej jak najwięcej
informacji.
- Był chłopakiem mojej przyjaciółki…
- Caitlin – wymyka się z ust Addelaine – Caitlin Teasel… Wiesz,
gdzie ona jest? Gdzie mogę ją znaleźć?
Kobieta spojrzała na prawniczkę pytająco, a jej oczy
zaszkliły się. Jej wyraz twarzy był niezrozumiały. Addelaine nie wiedziała, co
spowodowało taką reakcję.
- Cassie! – zawołał ktoś z tyłu budynku, przerywając ich
krótką rozmowę.
Lekko opalony i umięśniony mężczyzna o czarnej czuprynie
wyłonił się zza ścian budynku. Niewysoki i szczupły, ubrany był na czarno, a
swoje oczy skrył za okularami przeciwsłonecznymi. Oparł się o zabite drewnianymi
deskami drzwi baru.
- Powinnaś już iść, Cassie – powiedział łagodnie.
Czarnowłosa zmierzyła go wzrokiem, jednak posłuchała się i
odeszła, skręcając w jedną z uliczek. Brunetka zaś została sama z mężczyzną,
który właśnie spławił jej źródło informacji. Nie była tym faktem zadowolona.
- Kim ty do cholery jesteś? – zapytała Addelaine, jednak
mężczyzna zignorował jej pytanie i ruszył na zaplecze baru.
Addelaine działając impulsywnie, podążyła za nim.
Potrzebowała odpowiedzi, a jedyne źródło, jakie znalazła, odpędził dosyć
spokojnie właśnie ten chłopak, co oznaczało, że on również może mieć dużo do
powiedzenia, a ona zamierzała to z niego wyciągnąć. Pewnie weszła w zaułek, w
który wcześniej wrócił nieznajomy facet i zaczęła się za nim rozglądać. Miejsce
wyglądało paskudnie – pełne śmieci, szczurów i unoszącego się smrodu. Levinson
zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie śledziła właśnie bezdomnego, który
tak naprawdę wcale nie jest jej potrzebny.
Niespodziewianie, ciężka ręka znalazła się na szyi kobiety. Mężczyzna
przygwoździł ją do ściany, zaciskając dłoń na jej skórze, aby mogła ledwo
oddychać. Drugą dłoń trzymał jej ręce, aby nie próbowała się uwolnić. Jej nogi
trzęsły się i gdyby nie fakt, że blokował ją swoim ciałem, zapewne osunęłaby
się już na ziemię. Strach momentalnie zapanował nad jej ciałem. Pomimo, że
wiele razy pozwalała ludziom wierzyć, że nie boi się niczego, tak naprawdę obaw
miała wiele, a z pewnością największą była właśnie śmierć.
- Wydaje mi się, że to ja powinienem spytać, o to kim ty
jesteś i dlaczego wpieprzasz się w nie swoje sprawy? – warknął ostro, a jego
głos był tak głęboki, że nie sposób było go nie usłyszeć i nie zapamiętać.
Patrzył prosto na nią, czuła to, mimo że nie widziała jego wzroku poprzez
okulary. Widziała pulsujące żyły na jego umięśnionych ramionach, pot spływający
z czoła i ciężki oddech. Wyraźnie wkurzyła go swoją obecnością.
Czuła chłód ściany i mocny ucisk jego dłoni. Brakło jej tchu
i zaczynało kręcić się głowie. Zebrała swoje siły, aby uratować sytuację.
- Nie wiem.. – krztusiła się – Cz..cz..y zab..ój..stwo
adwo…ka..ta jest.. do..br..ym.. pomysłem.
Mężczyzna nagle zabrał swoją dłoń z szyi Addelaine,
odsuwając się o kilka kroków. Brunetka oparła rękę na ścianie. Przez chwilę
wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć, ale szybko odzyskała przytomność.
Ciemnowłosy zaś zdjął okulary i pokazał swoje ciemne czekoladowe oczy. Nie
potrafił ukryć zdziwienia, patrząc na nią.
- Jesteś prawniczką Ashtona? – spytał, a ona skinęła –
Przepraszam, odpędzamy każdego, kto tutaj węszy – zdawał się być zakłopotany
całą sytuacją - Wszystko w porządku?
- Ta – Burknęła brunetka, dłonią masując swoją szyję. Niepewnie
stanęła, chwiejąc się. Nie była zachwycona przebywaniem w jego towarzystwie po
takim przywitaniu. Najpierw ją zaatakował, a teraz próbował pokazać, jaki z
niego gentleman– Skoro już się przedstawiłam, czas na ciebie.
- Calum – odparł – Calum Hood.
- Przyjaciel Ashtona i Michaela, prawda?
- I Luke’a – dodał z lekkim oburzeniem.
Addelaine zdjęła swój czarny żakiet i zaczęła strzepywać
brud i kurz, który został na nim, kiedy Calum przyparł ją do ściany. Mężczyzna
zaś usiadł na jednej ze starych palet, których zapomnianio wyrzucić po
zamknięciu baru Eleanor.
- Szukam Caitlin Teasel – oświadczyła, kładąc dłonie na
biodrach – Może mógłbyś mi w tym pomóc, skoro przyjaźnicie się z Ashtonem?
- Wiem, że ciężko mi zaufać po takim chłodnym powitaniu, ale
wierz mi - - Lepiej, żeby Ashton jej po
prostu więcej nie zobaczył.
- Co masz na myśli?
- To, że nie są sobie pisani, jak myśli – powiedział ze
spokojem – Więc wybij mu to z głowy.
- To nie tak, że biorę w tym przypadku jego stronę, ale czy
nie powinni pozwolić sobie chociaż na jedno spotkanie, które wyjaśniłoby
wszystko? – zapytała – Skoro mają taką okazję..
- Nie mają – szybko skończył jej myśl – I nie będą mieć,
Addelaine.
- Dlaczego? – dopytywała wścibsko.
- Ta sprawa jest skomplikowana, zamknięta i utajniona przez
najlepsze służby – odpowiedział, jednak ton głosu Caluma zmienił się i można
było zauważyć lekką irytację w jego wypowiedziach - Nikt już nie ma dostępu do tych informacji,
ani do Caitlin.
- Sugerujesz właśnie, że została świadkiem koronnym?
- To, co sugeruję, to właśnie to, abyś ty oraz Ashton sobie
odpuścili – powiedział stanowczo ciemnowłosy.
Addelaine stała chwilę w osłupieniu, próbując poskładać
wszystkie wątki w całość, jednak niczego nie potrafiła zrozumieć. Słowa Caluma
wskazywały na to, że Caitlin przejęły specjalne służby i dostała czystą kartę,
ale z drugiej strony nie chciał się rozwodzić nad jej tematem, a to sprawiało
wrażenie osoby, która wie znacznie więcej niż mówi. Być może chciał, aby
wszyscy myśleli, że właśnie to spotkało Caitlin, a wcale tak nie było?
Odpuściła sobie, bo dokonale wiedziała, że nawet gdyby stała
tutaj kolejną godzinę, nic by nie wyciągnęła z przyjaciela Ashtona. Właśnie,
przyjaciela. Zaczęła się nad tym zastanawiać i jakim on znowu był przyjacielem,
skoro ani razu nie odwiedził go za kratkami, tylko spędzał czas tutaj? A może
to również miało drugie dno, o którym Addelaine nie pomyślała?
- Hej! – zawołała, zanim odeszła – Jednej rzeczy nie rozumiem….
Mówisz, że jesteś przyjacielem Ashtona, ale do tej pory nie widziałam cię u
niego… - zazuważyła – Chcesz w ogóle, żeby wyszedł z więzienia?
Calum popatrzył na Addelaine z wyrzutem i uniósł ręce.
- Oczywiście, że tak – odparł – Wszyscy tego chcemy.
- Więc może przestań siedzieć na dupie tutaj, tylko jedź do
niego – poradziła ostrym tonem – Sam z siebie nie znajdzie motywacji. On
potrzebuje pomocy. Potrzebuje przyjaciół. – Akcentowała mocno każde zdanie,
jakby chowała żal do Caluma, którego poznała kilkanaście minut temu, o to że
porzucił przyjaciela, ale właśnie tak było.
Addelaine miała żal, bo wiedziała jak to jest i jak bardzo
Ashton potrzebował teraz bliskich, aby odbić się od dna. Tylko oni mogli mu
pomóc, wprowadzić na dobre tory i odzyskać człowieka, którym był kiedyś. Ona
kiedyś też tego potrzebowała, ale nikt nie stanął u jej boku. Dlatego właśnie
jej życie potoczyło się w taki sposób.
Oddaliła się, w poszukiwaniu postoju taksówek. A kiedy już
odnalazła jedną – wsiadła i pokierowała się do najbliższej restauracji na
obiad. Później pozostawało już tylko lotnisko i powrót do domu.
Po zakupie biletu na podróż do Addelaide, Levinson poszła na
pokierowany przez administrację sektor i czekała na swój lot. Wyjazd był dla
niej ciężki, niezrozumiały, a w dodatku przywracający wiele dręczących
wspomnień. Chciała już zapomnieć o tym wszystkim i chociaż jeden dzień
odpocząć. Czasami miała tego dość – swojego zawodu, gry aktorskiej, która
nosiła tytuł „Jestem silną, niezależną kobietą” i tych niekończących się dni,
które zawsze wyglądały tak samo. Osób, które dbały tylko o własny biznes i
miały gdzieś uczucia innych. Tego, że zawsze musiała pozostawać niewzruszona,
bezuczuciowa i bez serca. Oraz tego, że jej życie było ciągłą walką, nie
przynoszącą efektów.
W mieście wylądowała około godziny dwudziestej. Zirytowana
dość długą odprawą, szybko ulotniła się spod sektora, w którym zbierał się tłum
ludzi witający bliskich, przyjaciół i rodzinę. Prędko popędziła na ciężkich i
niewygodnych szpilkach do wyjścia, marząc tylko o znalezieniu się w domu.
Jednak przy wyjściu z lotniska zauważyła znajomą twarz.
Michael Clifford stał i czekał na kogoś tuż przed bramą wyjściową. Przystanęła
na chwilę udając, iż poszukuje taksówki, kiedy tak naprawdę ciekawość zżerała
ją od zewnątrz.
Nagle usłyszała, jak ktoś woła Michaela i razem z nim
odwróciła się w kierunku dochodzącego głosu. Addelaine spostrzegła nikogo
innego, jak swojego towarzysza z Sydney.
- Cześć stary! – powitał go ochoczo Clifford, wyraźnie
zadowolony z jego przyjazdu.
Kiedy spojrzenia Addelaine i Caluma spotkały się, tym razem
wymienili się ciepłymi uśmiechami. Kobieta ruszyła w kierunku wyjścia,
zostawiając dwóch kolegów razem. Wiedziała, że na pewno mieli sobie dużo do
opowiedzenia i chcieli spędzić wspólnie czas. Na szczęście Michael nie zauważył
jej, więc nawet nie miał możliwości zaczepienia. Addelaine nie chciała nawet
wdawać się w szersze znajomości z przyjaciółmi swojego klienta. Zresztą, chciała
jak najszybciej wrócić do domu i zakopać się pod pościelą w łóżku, gdzie
chociaż na chwilę znalazłaby ukojenie.
Po wejściu do mieszkania zdjęła płaszcz oraz rzuciła
torebkę, wyjmując tylko najważniejsze rzeczy – telefon, dokumenty oraz
tajemniczą kartę. Rzuciła wszystko na stolik w kuchni i podeszła do szafki, w
poszukiwaniu szklanki. Tuż po wypiciu, zamierzała udać się w końcu do łóżka,
aby odpocząć, jednak złapała ją Charlotte, która najwyraźniej nie miała planów
na wieczór i została w domu, żeby się wyciszyć.
- Hej – przywitała się – Cały dzień cię nie widziałam, gdzie
się zgubiłaś?
Addelaine zaśmiała się.
- Nie uwierzyłabyś – rzuciła jej krótkie spojrzenie.
- Co to takiego? – zapytała Charlotte, a jej twarz nagle
spoważniała, kiedy na stoliku zobaczyła leżącego Asa.
- To? – Addelaine uniosła kartę – Jedna karta z talii –
wytłumaczyła.
- Addelaine, jest praktycznie noc, a tobie zachciało się w
karty grać? – zaśmiała się, ale brunetka wyczuła w jej głosie coś innego, jakby
zdenerwowanie.
Spojrzała na kartę, która wyglądała tak niewinnie i
zwyczajnie, a jednak była czymś zupełnie innym. Czymś większym, gorszym i
niebezpieczniejszym, a nikt jej sobie w ten sposób nie wyobrażał. Wiedzieli
tylko Ci, którzy ją dostali.
Addelaine wzruszyła ramionami, a Charlotte widząc jej
reakcję, nie kontynuowała rozmowy. Zabrała jabłko leżące w białej misce znajdującej
się na blacie kuchennym i wróciła do swojego pokoju, machając współlokatorce na
pożegnanie. Levinson również powędrowała do siebie, ale przed drzwiami ostatni
raz odwróciła się, by spojrzeć na kartę.
- To nie jest zwykła gra… - szepnęła.
Cieszę się że tak szybko kolejny rozdział dodałaś, kurcze, sama nie wiem od czego zacząć, bo robi się to coraz bardziej pogmatwane i moje teorie na temat i tego co będzie dalej ciągle się piętrzą. Oczywiście w to ze cait żyje to do konca bede wierzyć,ale mi szkoda tego Ashtona, nie zapomniał o cait, tęskni za nią, a ta kurde mu się odwdzięcza i też upozorowała swoją śmierć, no ale tak przez 10 lat?! No kobieto... :D zastanawia mnie fakt, pamiętam w poprzedniej części Calum gdzieś wyjechał, a teraz jest w Sydney i w ogóle chciałabym wiedzieć co robił przez ten czas, bo to jest jakoś zagadkowo niewyjaśnione, kolejne to to, że calum był z cassie! DLACZEGO?! A idąc dalej to tak bardzo się bałam że Michael albo ktoś powie addie że cait nie żyje i ona przekaże to ashtonowi, na szczęście do tego nie doszło, mam też nadzieję że ciotka cait żyje a bar jest przeniesiony w innej miejsce i tam cait pracuje :D co do tej karty to tym razem kto je rozdaje...(a może cait?) Hahaha niee wiem że nie, może sean...już się nie mogę doczekać aż się dowiem więcej,i mam nadzieję że na następny rozdział nie bedziemy musieli długo czekać :) mam tyle pytan i prawie we ogóle odpowiedzi...
OdpowiedzUsuńZapomniałam zapytać czy gra mroku to ostatnia część czy zamierzasz coś jeszcze? ;)
OdpowiedzUsuńpepe pisała kiedyś, że to ostatnia część
UsuńNie wiem czy to ja się już pogubiłam czy co, ale było coś we wcześniejszych rozdziałach o tym że Caitlyn jednak żyje? Skąd Calum i reszta o niej wiedzą ?
OdpowiedzUsuńepilog pułapki
Usuń