muzyka: klik
Właśnie kończyła wypisywać oświadczenie, kiedy wybiła
godzina dwunasta. Został ostatni punkt i nawet się nie zawachała, aby złożyć na
papierze podpis wraz z datą. Odłożyła długopis i przesunęła kartkę dłonią po
blacie w stronę sekretarki. Dziewczyna niechętnie wzięła dokument i podbiła go
pieczątką kancelarii.
- Po prostu muszę – wypaliła w końcu – Jesteś tego pewna,
Addelaine?
Brunetka popatrzyła na nią, ciepło się uśmiechając. Chwilę
później, poczuła na swoim ramieniu dotyk. Odwróciła się i spojrzała na Dave’a
stojącego tuż za nią.
- Jak niczego innego w życiu – odparła, patrząc prosto w
jego oczy.
Sekretarka przekazała teczkę z pozostałymi papierami
Levinson.
- Dziękuję Ci za współpracę – powiedział, wysuwając do niej
dłoń, którą chwilę później uścisnęła.
- Ja również, Dave – kiwnęła głową pewnie, posyłajjąc mu
kolejny uśmiech. Zerknęła na zegarek i pożegnała się prędko, aby zdążyć ze
wszystkim na czas. Zabrała dokumenty wraz ze swoją torbą, a potem pokierowała
się do windy. Jej twarz była rozpromieniona, a w oczach widać było szczęście –
nawet głupi by to spostrzegł. Nikt nie widział wcześniej takiej Addelaine -
innej, wyjątkowej, radosnej.
Po raz ostatni w kancelarii słychać było tupot jej szpilek.
Zbiegła po schodach prowadzących do wyjścia. Otworzyła pewnie drzwi i chwilę
później wiatr muskał jej twarz. Rozpięła pierwszy guzik koszuli, tuż przy
kołnierzyku. Oddychała świeżym powietrzem, jednak dla niej to było coś więcej.
Jakby ktoś odwiązał linę, która wcześniej zaciskała się na jej gardle.
Czarny duży suv z przyciemnionymi szybami zatrzymał się
przed budynkiem kancelarii. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się, a z
samochodu wysiadł Ashton. Wyglądał trochę inaczej. Zamiast czarnego t-shirtu,
miał na sobie luźną kolorową koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami. Włosy
spiął w kucyk, a brodę ogolił. Jego oczy nie były już podkrążone, ani sine.
Zdawał się być w dobrej kondycji – takiej, w jakiej Addelaine jeszcze nie
zdążyła go zobaczyć.
Irwin stanął przed brunetką i rozłożył ręce.
- Nie boisz się, że za chwilę zjedzie się tutaj policja? –
zapytała, a w jej głosie wyczuć się dało przejęcie.
- Chyba nie sądziłaś, że nasze drogi rozejdą się bez
pożegnania? – zapytał, unosząc brwi i uśmiechając się szeroko.
Addelaine odpowiedziała uśmiechem i rzuciła się w ramiona
Ashtona, który mocno przycisnął ją do siebie.
- Dziękuję – szepnął, całując jej dłoń.
- Nie, to ja Ci dziękuję, Ashton – odparła.
- Nie masz za co, po prostu to powiedz, Levinson – poprosił i
ujął jej twarz dłońmi, dodając – Chcę usłyszeć, jak to mówisz.
Kąciki ust Addelaine uniosły się, a oczy rozbłysły.
- Jestem szczęśliwa – wypowiedziała dwa magiczne słowa,
które wywołały uśmiech na twarzy Ashtona i nieopisaną radość. Nigdy wcześniej
nie cieszył się ze szczęścia drugiej osoby, jak w przypadku Addelaine. Czuł
ulgę oraz satysfakcję. – Wolna i szczęśliwa – dodała brunetka, a Irwin
przytulił ją ponownie.
- Będzie mi Ciebie brakować, Levinson – westchnął –
Cholernie brakować.
Addelaine zacisnęła dłonie na jego koszulce. Jej oczy
załzawiły się.
- I wiem, że powinienem żałować tego wszystkiego, ale nie
żałuję – wyznał – Bo czasami złe wybory prowadzą do dobrych miejsc, a ja lepiej
nie mogłem trafić – popatrzył na brunetkę - Dzięki Tobie jestem wolny.
- Teoretycznie – zauważyła złośliwie – Bo ASIS chciało mieć
was obu, więc z pewnością będzie szukało powodu, dla którego...
- Oboje wiemy, że świata, w którym żyje nie da się opuścić –
wtrącił – Na pewno nie będąc żywym.
Po jego słowach, Addelaine przytaknęła ze smutkiem
wymalowanym na twarzy, bo przypomniał jej o zmarłym bracie. Ashton zauważył jej
przejęcie i dłonią sięgnął do jej podbródka, by unieść głowę. Chciał jeszcze
raz spojrzeć w jej oczy.
- Ale można go zmienić – dodał z uśmiechem, na który
Levinson odpowiedziała tym samym.
Addelaine ponownie objęła Ashtona.
- Żegnaj, Ashtonie Irwinie.
Podeszła do samochodu i otworzyła drzwi od strony kierowcy.
Rzuciła swoje rzeczy na siedzenie. W Wzięła głęboki wdech i wypuściła
powietrze, jakby pozwalała uciec ciężkiemu brzemieniu, które do tej pory
nosiła. Następnie zdjęła żakiet i podwinęła rękawy koszuli. Sięgnęła do
reklamówki, z której wyciągnęła stare trampki. Założyła je, chowając do siatki
piękne klasyczne szpilki. Schowała tam również żakiet. Już miała wsiadać, ale
zerknęła na teczkę, którą otrzymała od sekretarki. Sięgnęła po nią i chwilę
patrzyła. Uśmiechnęła się pewnie i wrzuciła papiery do reklamówki, którą
zabrała z samochodu i podeszła do ławki, obok której znajdował się śmietnik.
Miała chwilę zawahania, ze względu na mały sentyment, jaki wciąż jej
towarzyszył. Ale wyrzuciła wszystko i wróciła do auta. Ashton posłał jej
szeroki uśmiech i już miał puścić ją wolno, po czym odejść, ale została jedna
nierozwikłana zagadka, która nie dawała mu spokoju.
- Addelaine – zawołał, a ona odwróciła się – Ani ty, ani moi
przyjaciele nie mówiliście mi, jak to się stało – powiedział z delikatnym
wyrzutem.
Brunetka wzięła głęboki wdech, a następnie zamknęła drzwi
SUV’a i wróciła do Ashtona, by uporządkować ostatnią – najbardziej bolesną ze
spraw.
- To była tragedia i cud w jednym – rozpoczęła ciężko,
starając się nie patrzeć na wyraz twarzy blondyna – Chciała popełnić
samobójstwo, ale kula, jaką sobie wstrzeliła ominęła lewą półkulę, a w tym
najważniejsze partie mózgu odpowiadające za takie funkcje, jak oddychanie czy
bicie serca. Niestety, ale w tym przypadku nie było szans na odratowanie po
odkryciu prawdy, a szanse były małe nawet przed. Nie mogli nadstawiać pewnego
życia nad wątpliwe.
- Czy… czy ona wie? – Irwin niepewnie rzucił to pytanie, a
była adwokatka cicho przytaknęła.
Ashton skinął głową, ale Addelaine widziała pojawiający się
w jego oczach ból – ten sam, z jakim spotkała się, kiedy wyznała mu po raz
pierwszy, co stało się z Caitlin. Dłonią dotknęła jego ramienia i spojrzała na
niego ze współczuciem. Wiedziała, że to nie jest dla niego łatwe do
zaakceptowania, ale była mimo wszystko pewna, że sobie z tym poradzi. Na swój
sposób.
- Musisz jechać, Ash – ponagliła mężczyznę – To twoja
szansa, wykorzystaj ją.
Jeszcze raz pożegnali się, a potem poszli w swoje strony. Addelaine
zajęła miejsce w nowoczesnym BMW, a on w swoim ulubionym kilka lat starszym SUVie.
Już miała włączać nawigację, która prowadziła na lotnisko, jednak zatrzymała
swój wzrok na wystającym papierze w schowku nowego samochodu. Otworzyła go, po
czym wzięła do rąk zamieszczoną kopertę. Wyjęła z niej kartkę, na której
napisano: „Pomyślałem, że powinno Ci towarzyszyć…”. Ponownie sięgnęła do
koperty, z której wyjęła fotografię – jej i brata. Uśmiechnęła się, a jedna
samotna łza spłynęła po jej policzku. Spojrzała w stronę ciemnego auta, w
którym szyba od strony kierowcy zsuwała się. Zobaczyła w odbiciu lusterka twarz
Ashtona i ruch jego ust, które wyraźnie szeptały.
- Bądź wolna, Addelaine Levinson.
Ryk silnika jego Toyoty RAV 4 rozbrzmiał, jak tylko zobaczył
Addelaine mówiącą nieme „Dziękuję” i ruszyli. Odprowadziła wzrokiem
odjeżdżający samochód, po czym sama odpaliła silnik swojego wozu. Wyjechała z parkingu,
kierując się na najbliższe lotnisko.
~*~
Calum przemierzył
prawie godzinę drogi, by dotrzeć do znajomego już mu doskonale cmentarza. Jego
ręce znów zaczęły się pocić, a bicie serca przyśpieszać. Nienawidził tego
uczucia, które było spotęgowane, ponieważ ten dzień nie należał do tych samych,
co wcześniej. Przyszły zmiany, których się obawiał, a w tym – sama prawda. Nie
było już kłamstw, oszustw czy niedokończonych historii. To miał być koniec, a
jednocześnie początek, a to było bardzo stresujące.
Zaparkował tuż przy
cmentarzu. Widział, że kilka metrów dalej czeka Michael. Stał swobodnie, jak gdyby nic nie miało się
zdarzyć. Ubrany w ciemne spodnie i białą dla odmiany bluzę wyglądał tak
naturalnie i niewinnie. Gdyby tylko ludzie wiedzieli, że za paskiem od spodni
spoczywa zapewne pistolet dobrze przykryty koszulką.
Hood na jego
widok, pośpiesznie opuścił samochód i pobiegł do drzwi od strony pasażera.
Otworzył drzwi, a potem rozpiął pas i sięgnął po mniejszą od niego o ponad
połowę dłoń, która natychmiast została uściśnięta.
Na ziemię
skoczyła ochoczo młoda dziewczynka o jasnych, błyszczących w słońcu włosach i
bladej twarzy. Miała piękne błękitne oczy i słodkie, pulchne policzki. Na jej
ciele widniała bordowa, jesienna sukienka, a ramiona okryte były kurtką. Nosiła
czarne kalosze na wypadek, gdyby miał spaść deszcz. Kurczowo ściskała rękę
Caluma, jednak gdy spostrzegła Michaela, prędko pobiegła w jego stronę nie
bacząc na Hooda, a także wysiadającego z tylnej części samochodu opiekuna,
który prosił, by się zachowywała odpowiednio.
- Niesforna, jak
co dzień – skomentował krótko starszy mężczyzna, który towarzyszył tej dwójce.
Kiedy znaleźli
się tuż obok Clifforda, ściskającego w ramionach blondwłosą, przypisany jej
opiekun szybko ją skarcił, mimo że nawet go nie słuchała. Szybko ciągnęła
mężczyzn na cmentarz, pędząc między alejami, które perfekcyjnie znała.
Potrafiła rzucać nazwiskami wyrytymi na nagrobkach zamiast nazwami uliczek, w
które powinna była skręcić. Uznawali to za zabawne, a jednocześnie nieco
przerażające, ale ten sposób zapamiętywania udowadniał im, że jest podobna do
swojego ojca. Mimo że nie chcieli, by szła w jego ślady.
Zanim dotarli do
odpowiedniego miejsca, ona już tam była. Siedziała na ławce, trzymając w
dłoniach różę, którą zabrała z samochodu. Mówiła, cały czas - nawet, kiedy do
niej podeszli. O wszystkim; szkole, znajomych, opiekunie, pogodzie, jedzeniu. A
gdy wreszcie skończyła, wstała i odłożyła różę, po czym uklękła i zaczęła się
modlić. Calum i Michael czuli kłucie w sercach, gdy ją oglądali. Może były to
rutynowe spotkania, do których zarówno oni, jak i ona się przyzwyczaili, to
cierpienie ich nie opuszczało. Ale dziś był dzień, w którym mogli je
zmniejszyć.
Dziewczynka
przeżegnała się i wstała, otrzepując szybko kolana. Popatrzyła na Caluma, a
później skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i zatupała nogą.
- Co? – spytał Hood,
śmiejąc się.
- Co?! – odparła
z poirytowaniem – Wujku! Zawsze przywozisz mi niespodzianki! Nie udawaj! –
powiedziała oburzona, mierząc go wzrokiem.
Ciemnowłosy
podszedł i przykucnął przy niej, a następnie dłonią potargał jej włosy
spotykając się tym samym z głośnym piskiem.
- Ellie, Ellie –
zawołał – Nigdy nie odpuszczasz, co?
- Jak tata! –
krzyknęła od razu.
Michael
uśmiechnął się, wtrącając do konwersacji kilka swoich słów.
- A skoro już o
tacie mowa…
- Pamiętasz, jak
mówiłem, że przyjdzie czas, kiedy go w końcu zobaczysz? – zapytał Calum,
unosząc brew chcąc pobudzić jej zainteresowanie.
Mała
blondyneczka rozszerzyła oczy i otworzyła usta w geście ekscytacji.
- Czy to dziś!?
Czy to dziś?!
Michael spojrzał
w przestrzeń i wtedy kąciki jego ust uniosły się. Wrócił wzrokiem do
dziewczynki, która od razu zauważyła szczęście wymalowane na jego twarzy i
zaczęła błagać, by coś powiedział.
- Po prostu się
odwróć, Ellie – poprosił Clifford, a wtedy spojrzała za siebie.
Ujrzała
blondwłosego mężczyznę, ze łzami w oczach. Okryty licznymi tatuażami aż po
szyję, które starał się ukryć pod elegancką koszulą chociaż na to spotkanie, by
przedstawić się jak najlepiej. Klęczał przed nią, lekko zgarbiony, nie mogąc
oderwać od niej wzroku. Oglądał wzrokiem każdy jej szczegół – była tak bardzo
podobna, prawie identyczna.
Gdy obdarowała
go tym swoim czarującym uśmiechem, jakiego jeszcze do tej pory nie dano mu było
ujrzeć, jego serce nigdy wcześniej nie bvło tak miękkie i delikatne. Nawet nie
wiedział, kiedy rozszerzył ręce by chwilę później po jej przybiegnięciu,
chwycić ją w ramiona i już nigdy nie wypuścić.
Jego życie znowu
miało sens.
Niespodziewanie
z jego kieszeni wypadła koperta, którą Ellie szybko podniosła. Zerknęła na
swojego ojca niepewnie, ale gdy skinął w stronę nagrobka, wiedziała już, co
należy zrobić. Podeszła do płyty nagrobnej, gdzie widniała inskrypcja i wcisnęła
białą kopertę do szarej skrzyneczki, jaka znajdowała się pod opisem osoby
zmarłej, jaką zorganizował lata temu Michael.
Na jej środku widniał duży pochyły napis „Dla Caitlin”. List, który był
zamieszczony w kopercie nigdy nie został odczytany.
Szkoda że to już koniec ale zakończenie jest świetne. Wszystkie 3 części były świetne.
OdpowiedzUsuń