Nie miałam pojęcia, jakim cudem zarówno Connor jak i Ashton
w towarzystwie Seana mogli się rozpłynąć w tak szybkim tempie. Poszliśmy z
Calumem przeciwnym korytarzem, ale gdy znaleźliśmy się na tym samym, którym
powinna kroczyć cała trójka, zastała nas cisza.
Osunęłam się na podłogę, wzdychając ciężko. Powoli traciłam
kontakt ze światem. Calum widząc moje osłabienie natychmiast przykucnął. Pomimo
moich protestów, podniósł koszulkę, pod którą znajdowała się rana. Zerknęłam na
niego słabo, a on odpowiedział mi troskliwym spojrzeniem. Wiedziałam co chce
powiedzieć. Powinnaś była iść do samochodu, w którym czekał na ciebie Michael.
Zawiózłby cię do szpitala i twojemu życiu nie zagrażałoby żadne
niebezpieczeństwo. Ale Calum milczał i pozwalał mi na chwilę odpoczynku.
- Wątpię, żeby pocisk przeszedł na wylot.. – mruknął –
Tracisz dużo krwi i możliwe, że masz zmiażdżoną kość, ale w końcu… nie jestem
lekarzem więc nie powiem ci za wiele.
- Nic mi nie jest – odparłam.
- Pewnie, tylko wykrwawiasz się na śmierć – burknął i
zadrwił – Nic wielkiego.
Calum rozerwał materiał swojej koszulki i zawinął go w
kłębek. Podał mi, a następnie poprosił, abym mocno uciskała ranę. Pomógł mi
wstać. Ręką objęłam go i razem podążyliśmy korytarzem, z nadzieją na
znalezienie Ashtona.
Nie minęło piętnaście minut, a doszliśmy do większego
pomieszczenia, skąd dochodziły głosy. W międzyczasie zdążyłam opowiedzieć
Calumowi o śmierci George’a, pułapce jaką zastawił na mnie Connor, Theresie i
całej grze, jaką zaaranżował Ticks. Zdawało mi się, że teraz byliśmy bardziej
uważni i ubezpieczeni, chociaż to mogło być jedynie złudzenie.
Schowaliśmy się za dużymi sprzętami operacyjnymi, które
zostały wywiezione w miejsce przypominające hol. Calum posadził mnie na
podłodze tak, abym widziała co dzieje się na polu bitwy. Poprosił, żebym
nigdzie nie odchodziła i sam poszedł na drugą stronę ocenić sytuację.
Obserwowałam go, a także nadzworowałam przebieg wydarzeń.
- Uznajmy więc, że jestem wróżbitą i właśnie
przepowiedziałem wam przyszłość – Connor rzucił bez większego zainteresowania,
ale potem spoważniał i zaczął mówić do rzeczy – Wy idioci! Sądzicie, że kiedy
zginę to gra dobiegnie końca? Nie… Ona wciąż się toczy i idzie zgodnie z moim
planem…
- Jesteś popieprzony, Ticks – stwierdził Irwin bez ogródek –
Zawsze byłeś. Masz jakąś cholerną manię.
- A w dodatku ta mania sięgnęła zenitu – dodał Fletcher –
Zapłacisz za to, co spotkało mojego brata.
- Prędzej wy zapłacicie za to, co spotkało mnie.
Kątem oka spostrzegłam kolejny cień za idącym Hoodem. Kiedy
zobaczyłam, kto się zbliża do przyjaciela Ashtona, trzymając pistolet w dłoni i
celując w niego, mało nie pisnęłam. Theresa miała go na muszce i właśnie
usiłowała go zabić.
Czym prędzej dłońmi przeszukałam swoje spodnie. Odnalazłam
małą spluwę, którą dał mi Irwin i wyjęłam ją. Palce drżały, jakbym dłonie
trzymała w lodowatej wodzie przez około godzinę czasu. Nie mogłam ustabilizować
rąk. Starałam się znaleźć swój cel, namierzyć dziewczynę i wystrzelić pocisk
prosto w drugi pistolet tak, jak robili to chłopcy, aczkolwiek oni mieli po
prostu talent, którego mi zbrakło, bo kiedy wystrzeliłam… kula nie trafiła w
broń, a w Theresę.
Głowy obecnych zwróciły się w kierunku ostatniego jęku, jaki
wydała postrzelona dziewczyna. Ostatnimi siłami wstałam i wyłoniłam się zza maszyn.
Kulejąc wyszłam na środek, do trójki chłopaków. Connor szybko podbiegł do
Theresy, natomiast Calum znalazł się przy nas. Nigdy nie byłam w większym
szoku, niż w tamtym momencie. Po raz pierwszy strzelałam z pistoletu, ale to
nie było największym problemem.
Zabiłam człowieka.
Upadłam na kolana, gapiąc się w stronę Connora siedzącego
przy Theresie, która nie oddychała. Zabiłam ją jednym strzałem.
- Caitlin… - Ashton pochylił się nade mną, nawołując –
Caitlin, dlaczego? Cait, słyszysz?
Nie umiałam się wysłowić. Majaczyłam, dukałam, jąkałam się.
- Ce…ce..celo..wa..ła w Ca..Caluma i ja.. po prostu.. po
prostu ja… zabiłam ją… Mój Boże…
Doprowadziłam Ticksa do furii, stanu, w jakim nigdy nikt go
nie widział. Najwyraźniej Theresa nie była tylko jego wspólniczką, a kimś
więcej, o czym żadne z nas nie miało pojęcia, ale zdążyło się przekonać.
- Ty suko… zginiesz w cierpie…
Wszyscy usłyszeli huk dochodzący z korytarza. Tuż po nim,
tajemniczy tupot ciężkiego obuwia, jakby wojskowego dał się we znaki. Patrzyliśmy
na siebie, obserwując cienie poruszające się po ścianie, które były coraz
mniejsze. Connor uśmiechnął się cwaniacko, po czym biegiem ruszył do wyjścia
ewakuacyjnego. Ashton widząc jego reakcje, skinął w kierunku Caluma, a ten
rzucił się do pościgu. Sean powoli cofał się, nie spuszczając z oka ludzi
idących dosłownie na nas. Po kilku sekundach zniknął w ciemnościach korytarza
prowadzącego w drugą stronę. My zaś zostaliśmy. Uciskałam swoje biodro leżąc na
podłodze. Ciężko oddychałam i miałam wrażenie, że umieram chociaż Ashton
zapewniał, że wyjdę z tego bez szwanku.
Siedział przy mnie, trzymając moją dłoń i oglądając moje cierpienie, bo
nic innego mu nie pozostało.
- Idź.. – szepnęłam – Musisz iść.
- Nie zostawię cię, Caitlin – odparł.
- Nic mi nie będzie.
- Poza tym, że będziesz główną podejrzaną o zabójstwo
funkcjonariuszki? Pewnie nic.
- Ale to ty jesteś poszukiwany, Ash.. – mruknęłam, patrząc
na niego błagalnie.
Irwin westchnął ciężko, spuszczając wzrok. Policjanci byli
już blisko. Ponaglałam blondyna, ale ten nie reagował. Milczał, jakby bił się w
tym momencie z myślami, chociaż wybrał naprawdę najmniej odpowiednią chwilę.
Prosiłam, aby uciekał, jednak on został.
- Może przyszedł czas, żeby nareszcie mnie znaleźli –
odpowiedział cicho, jakby sam był rozczarowany swoją odpowiedzią, bardziej niż
ja.
Otworzyłam szeroko oczy, próbując zrozumieć co chłopak ma na
myśli. Już chciałam cokolwiek powiedzieć, gdy wbiegło około dziesięciu
antyterrorystów z bronią w ręku, wymierzoną w naszą dwójkę. Ashton popatrzył na
nich ze skruchą, a ja na niego.. z niedowierzaniem.
- Nie możesz.. Ash… Nie..
- Cień musi raz na zawsze zniknąć – rzucił.
- Ashton – szepnęłam, ciągnąc go za rękę, aby nie wstawał –
Wiem, że załujesz wszystkiego co zrobiłeś, ale to nie jest wyjście. Nie możesz
mnie zostawić, nie teraz!
Ale on nie słuchał. Miał swój plan, którego się trzymał i za
nic nie zamierzał go zmienić, bo wydawał mu się dobry. Chciał zmienić swoje
życie, chciał wyrzucić przeszłość ze swojej pamięci i zacząć od nowa, ale nie
mógł mnie również wyrzucać, jak piłkę przez okno. Potrzebowałam go, a on potrzebował
mnie. Czym się kierował podejmując taką decyzję i dlaczego o niczym mnie nie
poinformował, a trzymał się jedynie na uboczu? Myślałam, że wszystko
ustaliliśmy i nasze relacje zostały wyjaśnione, a tymczasem nastąpił nieoczekiwany
zwrot akcji, którego nikt się nie spodziewał, a już na pewno nie ja. Nagle
pojawiła się między nami bariera; mur który wyrósł dosłownie znikąd. Przepaść,
która widziałam tylko ja, mur który nas rozdzielił sprawił że znów się
różniliśmy, przestaliśmy mieć te same zdania, a obietnice, które sobie
oświadczyliśmy zniknęły jakby nigdy nie istniały. Nie mogłam, nie potrafiłam i
nie chciałam tego zaakceptować.
I wtedy bajka zamieniła się w najgorszy z możliwych
koszmarów. Ashton dobrowolnie uniósł ręce mierząc wzrokiem policjantów
stojących przed nim. Siedziałam na ziemi przyglądając się całemu wydarzeniu.
- Co ty wyprawiasz?!
Ashton patrzył na mnie obojętnie. Dałabym słowo, że gdyby
mógł, wzruszyłby teraz ramionami i wysilił się na sztuczny uśmiech.
- Wybieram dobro – powiedział nie wydając z siebie dźwięku.
Poruszył jedynie ustami patrząc na mnie i z lekkim uśmiechem, który miał mi dać
nadzieję.
Dobrowolnie pozwolił skuć się policjantom, którym jego
posłuszeństwo nie wystarczyło. Powalili go na ziemię, a potem założyli
kajdanki, pokazując swoją wyższość i status.
Ashton Cień Irwin. Ten sam, który walczył zawsze z policją poddał
się, aby oczyścić swoje imię chociażby u Boga, ponieważ ja już dawno go
rozgrzeszyłam, ale to nie było wystarczające. Nie dla niego.
Cały świat ucichł. Szklana kula znowu mnie złapała w swe
sidła i uwięziła. Przestałam słuchać i rozumieć. Tylko patrzyłam.
Patrzyłam na niego, miłość mojego życia, którą ode mnie
zabierano. Jego twarz powoli znikała z zasięgu mojego wzroku. Podniósł się z
pomocą mundurowych i szedł w stronę wyjścia z pokoją, nie wyrywając się, nie
wrzeszcząc, bez żadnego sprzeciwu.
To uczucie, które mnie dopadło tamtego dnia było najgorszym
ze wszystkich, jakie doświadczyłam. Osoba o którą walczyłam tak długo poddała
się na moich oczach. Takiego bólu nie życzyłabym nawet wrogowi. Moje serce
rozpadało się na milion kawałków. Myślałam, że po tym starciu nareszcie nasze
drogi spotkają się na dłuższą chwilę, bądź na zawsze. Umawialiśmy się, że jego
domniemana śmierć była ostatnią rozłąką. A teraz? Ashton zostawiał mnie samą
znowu, wbijając kolejny nóż w plecy,
Zamknęłam oczy pozwalając łzom płynąć. Policjanci podnieśli
mnie, bo sama nie zamierzałam ruszyć się z miejsca. Nie miałam sił. Oni zaś nie
dbali o moje samopoczucie czy zdrowie. Wyciagnęli mnie z budynku popychając i
szarpiąc mną, niczym nic nie wartą osobą. Być może tak właśnie było.
Zaprowadzono mnie prosto do karetki.
Szłam obok skutego Ashtona, patrząc na niego i starając się
zapamiętać każdy szczegół, bo nie wiedziałam, kiedy jeszcze go zobaczę. Kątem
oka zobaczyłam schowany między drzewami samochód, który na pewno należał do
Michaela bądź Caluma. Z drugiej strony widziałam chowającego się Seana. Ten
także patrzył na nas z szeroko otwartymi ustami.
Ashton odwrócił swoją twarz w moją stronę. Pochylony był do
przodu, idąc w niewygodnej pozycji, ale bezpiecznej dla funkcjonariuszy, którzy
wciąż uważali, że może wywinąć im numer. On zaś potulnie kroczył do radiowozu,
poddając się.
- Dlaczego? – szepnęłam.
- Bo jeśli… - powoli ruszał wargami, abym nadążyła – Kogoś
kochasz – mówił utrzymując ze mną kontakt wzrokowy – To chcesz jego szczęścia,
nawet jeśli nie ma w nim ciebie – przypomniał mi słowa które już kiedyś
wypowiedział.
Rozkleiłam się. Beczałam jak małe dziecko. Czułam, jak
rozpadam się od środka, umieram w każdym procencie. Świat runął, a ja stałam po środku,
nieruchomo. Chciałam go objąć, wykrzyczeć jak bardzo go kocham i nie chcę się z
nim rozstawać. Pragnęłam wyznać mu, jak wdzięczna jestem za poznanie go, za
zmiany, jakie dokonał w moim życiu. Chciałam myśleć, że to nie był jeszcze
koniec, jednak…
Niestety był.
Auto ruszyło, a Ashton odjechał. Już więcej go nie
zobaczyłam. To smutne, ale tak toczyły się nasze losy. Byliśmy niczym gwiazdy
leżące blisko siebie, ale jednocześnie oddalone na tyle, że nigdy nie mogły się
spotkać.
Wspominałam poprzedni tydzień, leżąc niczym przykuta do szpitalnego
łóżka. Obok mnie siedział funkcjonariusz Royze, a przynajmniej takie nazwisko
miał wpisane na plakietce. Codziennie musiałam go oglądać. Rozsiadał się na
fotelu tuż obok łóżka, zostawiał swój sprzęt na stoliku i spędzał czas w moim
towarzystwie, co musiało być katorgą, ponieważ ani razu w ciągu tych siedmiu
dni nie odezwałam się do niego słowem.
W końcu nadszedł wyczekiwany przez wszystkich mieszkańców
Sydney poniedziałek. Poniedziałek stał się ważnym dniem tygodnia, ze względu na
proces nareszcie złapanego przez policję Ashtona Cienia Irwina oskarżonego o
kilkanaście zabójstw, kilkadziesiąt kradzieży, a także liczne włamania, bójki i
groźby. Ludzie siedzieli w domach, barach lub pracy, głównie przed
telewizorami. Nigdy przedtem nie widzieli Irwina na własne oczy, a tym razem
mieli okazję. W końcu telewizja na wieść o schwytaniu zbrodniarza postanowiła
transmitować przebieg procesu, aby nabić sobie oglądalność, bo wiele osób
zrezygnowała tego dnia z obowiązków, aby tylko dowiedzieć się ile lat ten
bandyta dostanie od sędziny.
Pokazano, jak Ashton wchodził na salę. Ból, który widziałam w jego oczach był ogromny, nie do zniesienia.
Dzieliłam go z nim, bo wszystko co dotyczyło Ashtona, dotyczyło także mnie.
Upadałam pod ciężarem tych negatywnych emocji, jakie się we mnie zebrały. Myśl,
że straciłam go na zawsze zabijała mnie od środka. Nigdy więcej miałam go nie
zobaczyć, nie poczuć jego dotyku, nie słyszeć go przez najbliższe miesiące. A
ja go potrzebowałam, pragnęłam i musiałam mieć przy sobie, bo cały świat zwalał
się na moją głowę i tylko on mógł pomóc mi przejść przez największe piekło. Był
jak narkotyk, od którego się uzależniłam; jak powietrze niezbędne to życia; jak
piosenka, od której nie potrafiłam się uwolnić. Wciąż czułam zapach jego perfum
zmieszanych z wonią Marlboro,w głowie słyszałam irytujący śmiech, a przed
oczami widziałam tą uradowaną twarz zawsze, gdy patrzył na mnie. Bez Ashtona
byłam nikim, zupełnie nikim i nikim miałam pozostać. Miałam stąpać sama po ziemi,
iść przez życie bez niego u boku, a to było niewykonalne. On był jedyną osobą,
dla której chciałam w ogóle postawić krok do przodu, więc jakim sposobem miałam
ruszyć samotna?
- Proszę usiąść – przemówił wysoki sąd
tuż po swoim wejściu i rozpoczął całą tę farsę, którą zmuszona byłam oglądać z
moim opiekunem. Słuchaliśmy w zaparte każdego słowa, które padło z ust prokuratora,
Ashtona, adwokata.
- Co stało się z funkcjonariuszką
- Zabiłem ją – wzruszył ramionami, a ja
poczułam wyrzuty sumienia.
Przez większość czasu zdawało mi się myśleć, że on mnie nie
kocha, a przynajmniej nie tak, jak ja jego. Tą silna, napiętą i namiętną
miłością, która wypełniała moje ciało nawet wtedy, gdy go przy mnie nie było.
Wydawało mi się, że on nie czuje tego samego lub po prostu nie odczuwa miłości
w tak intensywny sposób jak ja. Ale on mnie kochał. Kochał mnie o wiele
bardziej niż ja jego i widocznie musiało dojść do tragedii, to dostrzegła.
Nie rozumiałam miłości, teraz to wiem. Od zawsze sądziłam,
że zakochanie następuje wtedy, kiedy druga osoba staje się dla ciebie całym
światem i w żadnym wypadku z niej nie rezygnujesz. Ale to zła definicja
miłości. Prawdziwą jest ta, w której glówna mowa dotyczy szczęścia. Bo to jest
miłość – gdy przestajesz myśleć o sobie, a najważniejszy jest uśmiech na ustach
twojej drugiej połówki. Właśnie tego chciał dla mnie Ashton, żebym była
szczęśliwa i wolna od wszelkich niebezpieczeństw. Dla mnie chciał się zmienić,
dla mnie zrezygnował z ucieczki, dla mnie walczył i dla mnie się poddał.
Popełniłam błąd. Mój egoizm wyrządził nam wszystkim krzywdę.
Czy nie powinno się kochać „pomimo” zamiast „za”? Czy nie powinno się
akceptować wad, jeżeli się kocha? Niszczyłam Ashtona od samego początku i tylko
ja jestem winna sytuacji w jakiej się znaleźliśmy.
- Panno Teasel, mój przełożony tu jest – oznajmił Royze
wyrywając mnie z rozmyśleń – Za chwilę wrócę, zapewne ma do pani sprawę.
Skinęłam głową, nie odwracając swojego wzroku od telewizora.
Czekałam tylko na jedno. Na koniec, który nadchodził. Nastąpiła przerwa, narada
ławy przysięgłych, a tuż potem miało być ogłoszenie werdyktu. Gdy reklamy się
skończyły, a znów pojawiła się transmisja z rozprawy, popatrzyłam na stolik.
Royze znów zostawił swoje rzeczy, w tym jedną, która szczególnie mnie
interesowała.
- Proszę wstać – Sędzina znów zabrała głos.
Cholera, to
wszystko było takie skomplikowane. Tak długo walczyłam z przeciwnościami losu,
a teraz on rzucił mi najcięższą kłodę pod nogi, której nie mogłam usunąć, ani
przeskoczyć, ponieważ zabrakło mi sił i chęci. Przecież cała moja motywacja
odeszła w niepamięć, a dokładniej zniknęła w czeluściach więzienia, aby odbyć
karę. A ja mogłam jedynie żyć z tą myślą, albo oszczęścić sobie cierpienia,
które w ciągu mojego życia pojawiało się nazbyt często.
Podsumowując,
postanowiłam odejść. Po dłuższym przemyśleniu dostrzegłam nawet tego plusy.
Czułam się spełniona, właśnie dzięki Ashtonowi. Zafundował mi przejażdkę,, o
której nie śmiałabym zapomnieć. Obudził we mnie wszystkie możliwe emocje,
uczucia i doznania, których posiadania nie byłam świadoma. To była jak jazda
rollercoasterem. Z początku spokojna, potem niebezpieczna, ale nadal przyjemna
z odrobiną adrenaliny, a zbliżając się ku końcowi smutna. Patrząc na to, co
mnie spotkało z biegiem czasu, nie jestem zła.
Jestem
szczęśliwa.
Spotkałam
miłość mojego życia, przeżyłam niezwykłe przygody, rodem z filmu akcji,
straciłam i zyskałam bliskie osoby, robiłam szalone i przerażające rzeczy, ale
żyłam pełnią życia. Nie żałuję niczego. A już na pewno nie żałuję, że
zakochałam się w Ashtonie.
Przyszedł
najwyższy czas, by pożegnać się i nie gnać dalej w zaparte, skoro nie ma
najmniejszego sensu. Gry skończone. Taka historia została nam wszystkim
przypisana i chcąc nie chcąc musiałam na nią przystać bo nie było innego
wyjścia. Potrzebowałam jedynie ogłoszenia decyzji sądu, która dodałaby mi
odwagi, bo mimo wszystko trzymałam się nadziei, że on jakoś z tego wyjdzie. Jak
to mawiał „jak zwykle bez szwanku”.
Ale tym
razem taka możliwość nie istniała.
- Wysoki sąd skazuje Ashtona Irwina zwanego jako Cień na… -
z głośników telewizora dobiegała przemowa sędziny.
Sięgnęłam po broń leżącą na stoliku i odbezpieczyłam ją. Zaciągnęłam
nosem i zamknęłam oczy. Po wzięciu głębokiego wdechu, przyłożyłam lufę do
skroni. Otworzyłam oczy i spojrzałam w ekran telewizora, zamieniając się w
słuch.
- Dożywocie.
Po moim policzku popłynęła łza. Miałam świadomość, że
właśnie takie stanowisko sądu usłyszę, jednak nie potrafiłam dopuścić do siebie
myśli, że jest ono prawdziwe. Ale gdy wszystko było już jasne i wyraźnie
oznajmione.. nic nie trzymało mnie na świecie.
- Żegnaj… na zawsze… - wyszeptałam.
Klamka opadła, a do pokoju wszedł zagadany z
funkcjonariuszem detektyw Smith. Widząc mnie, pobladł i chciał szybko
zareagować, ale nie wiedział jak się zachować. Złapał się za głowę, zrobił krok
w przód i wrzasnął.
- Panno Teasel, nie! – poprosił – Niech pani tego nie robi!
Mam dla pani propozycję, proszę!
Pozwoliłam powiekom opaść i…