UWAGA! Ten rozdział zawiera treści wulgarne oraz przeznaczone dla osób pełnoletnich. Niektóre fragmenty mogą być rażące. Czytasz na własną odpowiedzialność.
<muzyka - klik>
Ashton's POV
Szedłem pośpiesznie uliczką dopalając papierosa. Spadające z nieba krople deszczu przygaszały mojego marlboro wzbudzając we mnie irytację.. Wiosna była chłodna tego roku, każdy to powtarzał. Wiatr był porywisty, niebo ciemne, a chmury nadęte bardziej niż zazwyczaj. To nie był optymistyczny, pełen koloru dzień.
Wracałem właśnie ze szkoły, którą już prawie kończyłem. Został mi miesiąc, byłem w ostatniej klasie. Nie szło mi najgorzej, jakoś zdawałem. Wystarczyło, że zjawiałem się na lekcjach. Nauczyciele nie przepadali za mną, ale znosili moje wybryki i samego mnie z myślą 'Szybciej odejdzie jak go przepuszczę'. Zdecydowanie było mi to na rękę przez co nie miałem oporów z pojawianiem się w klasie.
Drzwi od domu zamknęły się za mną z ogromnym hukiem. Z uśmiechem na twarzy wszedłem do domu, gdzie panowała cisza. Liczyłem, że chociaż matka powita mnie głupim 'cześć', ale muszę przyznać iż się zawiodłem. Rzuciłem plecak w korytarzu i pokierowałem się w stronę pokoju. Zanim jednak do niego trafiłem, zahaczyłem o salon. Kiedy uniosłem swój wzrok, ujrzałem ojca stojącego przy oknie. Stał tyłem, jakby w ogóle nie zauważył, że raczyłem zjawić się w domu. Muszę przyznać, że robiłem to rzadko nie chcąc natknąć się właśnie na niego. Każde nasze starcie kończyło się awanturą.
- Nie słyszałeś jak wchodziłem? - zapytałem zirytowany jego milczeniem.
- Oczywiście, że tak.
Popatrzyłem na niego z pogardą. Jak zwykle był wobec mnie obojętny. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek go obchodziłem? Ja, albo matka? Znikał na całe dnie, a czasem i noce tłumacząc się, że taka jest jego praca. Pieprzenie. Każdy lekarz ma czas dla swojej rodziny, tylko nie on. Połowę swojego życia, jak nie jego większą część spędził w szpitalu, jakby nie mógł bez tego żyć. Zapominał o tym, że ma mnie, matkę - rodzinę, która go potrzebuje.
Odwróciłem się i zacząłem iść w stronę pokoju. Ojciec zawołał mnie, co spowodowało moje gwałtowne zatrzymanie. Stałem do niego plecami czekając na monolog, który prawdopodobnie miał przygotowany. To weszło mu w zwyczaj. Wygłosi jeden wielki referat jakim to złym synem jestem, po czym zaczniemy się kłócić i któryś z nas po prostu wyjdzie.
- Co masz w plecaku? - spytał ze spokojem.
- Książki? - odpowiedziałem pytaniem, całkowicie rozbawiony.
Ojciec ruszył w moim kierunku, a następnie wyminął mnie i wyszedł na korytarz. Poszedłem za nim, pragnąc dowiedzieć się, czego próbuje wyszukać w moich rzeczach. Wziął do ręki mój plecak, a po chwili rozsunął go. Wsadził do środka swoją dłoń, po czym wyjął ją wraz z fiolką morfiny, którą tydzień temu zabrałem ze szpitala.
- Co to do cholery jest? - jego twarz przybrała purpurowy kolor, zaczęło się w nim gotować.
- Nie widzisz? - zapytałem - Morfina - odparłem obojętnie.
- Po co ci była morfina Ashton?
Zamilkłem. Mój wzrok przebiegał po oknie lustrując niebo, na którym zauważyłem szybujący właśnie samolot. Odbiegłem myślami od rzeczywistości przypominając sobie jak miło spędzałem czas jeszcze kilka lat temu, tutaj, w Hurstville. Moje życie było beztroskie, liczyła się tylko piłka i perkusja. Teraz wszystko się zmieniło, ja się zmieniłem...
- Ashton, kurwa! - wydarł się ojciec, a ja wróciłem na ziemię.
- Czego?!
- Słyszałeś pytanie! - mężczyzna nie zmieniał swojego tonu, cały czas był podniosły, a on sam wściekły do granic możliwości. Nie bardzo rozumiałem, co złego zrobiłem biorąc jedną fiolkę. No dobra, dwa tygodnie i trzy tygodnie temu też je wziąłem, ale co z tego? Nie okradłem całego szpitala. - Ashton.. - syknął - Wykradanie leków jest karalne. Mogą mnie za to wyrzucić z pracy. Nie rozumiesz tego? Czemu nie umiesz uszanować pewnych rzeczy?!
- A ty szanujesz? - zapytałem pretensjonalnie - Mnie? Matkę? Wiecznie cię nie ma w domu, liczy się tylko robota! Wielki pan doktor się znalazł - prychnąłem kręcac głową - Gówno cię obchodzimy! - krzyknąłem.
- Co tu się dzieje? - usłyszałem głos mamy za swoimi plecami. Nie spostrzegłem nawet kiedy weszła. Miała zdenerwowany wyraz twarzy widząc po raz kolejny nas, kłócących się. Nienawidziła tego, ale wiedziała, że jest to potrzebne. Ona nigdy nie przeciwstawiła się ojcu, zawsze bała się wyrazić swoje zdanie, ale ja byłem inny. Nie pozwolę mu zapomnieć o rodzinie, albo o poczuciu winy opuszczenia jej. Dlaczego my mamy cierpieć, a on ma być nieświadomy swych czynów? Zostawia nas, zostawia nas cały czas! Dnie i noce siedzi w tym pierdolonym szpitalu zamiast spędzać czas z rodziną. Mógłbym nawet grać w te pojebane gry planszowe, byleby moje życie było normalne. Tymczasem matka ciągle użala się nad sobą, a taty nie ma w domu. Ja tkwię w tym bagnie po środku w oczekiwaniu aż coś się zmieni, ale jak zwykle... wszystko zostaje takie samo.
- Nic - warknąłem wyszarpując ojcu fiolkę z dłoni - Właśnie wychodziłem.
Pomaszerowałem wściekły do drzwi, a potem je otworzyłem. Nie zważając na krzyki matki, proszącej abym zaczekał, ruszyłem do auta, w którym po chwili się znalazłem. Przekręciłem kluczyk w stacyjce, a ryk silnika wydobył się z pod maski maszyny. Z piskiem opon wyjechałem na jezdnię moim czarnym range roverem. Dociskałem pedał gazu do samego końca. Prędkość nie miała dla mnie znaczenia, byłem bardzo dobrym kierowcą. Może to dar, albo coś w tym guście, ale umiałem kontrolować każde auto.
Postanowiłem się zatrzymać, kiedy zauważyłem czerwone światło. Rzadko mi się to zdarzało, ale potrzebowałem zadzwonić. Wyciągnąłem komórkę ze spodni, a następnie wykręciłem numer mojego kumpla - Logan'a. Nie musiałem długo czekać, bo chłopak odebrał po dwóch sygnałach.
- Stary, mamy problem - oznajmiłem z zaciśniętymi zębami.
- Co jest mordo? - zapytał Fletcher.
- Ojciec się skapnął, że zwijam pieprzone tabletki, zrobił mi niezłą awanturę, musimy znaleźć inny sposób na pigułki - powiedziałem z irytacją w głosie.
- Cholera - zaklął - Dobra, Irwin, coś wymyślimy - stwierdził po chwili milczenia - jedź do Connor'a, jest impreza, ja już tam jadę.
- Będę za godzinę - poinformowałem, a następnie rozłączyłem się.
Do Ticks'a było jakieś pięćdziesiąt minut. Resztę czasu poświęciłem na zakupienie alkoholu. Szczerze mówiąc nie miałem nastroju na jakiekolwiek świętowanie, ale nie zamierzałem również wrócić do domu. Wolałem oszczędzić sobie kolejnej awantury ze strony wiecznie nadąsanego ojca, którego nie obchodzi nic poza pracą.
Jak zwykle. Nie było dnia, gdzie poświęciłby pracę dla rodziny. Zawsze działało to na odwrót. Nie miałem pretensji co do jego zawodu, był dość szlachetny. Ratowanie życia innym ludziom, do tego trzeba nadzwyczaj wielkiego serca, dobrego nastawienia i chęci. Tu chodziło o coś innego, o jego brak kontroli nad sobą. Zaczął nadmiernie pracować, skupiać się jedynie na byciu lekarzem, uważał to za chore powołanie. Wracał do domu zmęczony, poirytowany, a do tego wyżywał się na matce lub na mnie. Nie jestem osobą, która przejęłaby się szczególnie jego komentarzami, ale ona była inna.
Była kobietą w średnim wieku. Niska, przy tuszy blondynka o spokojnym wyrazie twarzy, który mówił każdemu, że nie skrzywdziłaby nawet muchy. Blask w jej niebieskich oczach pojawiający się, kiedy tylko wracałem cały i zdrowy do domu przynosił mi ukojenie. Kilka zmarszczek na jej czole wskazywało tylko na to, ile pracy włożyła w zapewnienie normalnej atmosfery między nami. Gdy tylko sprzeczałem się z ojcem, ona nas rozdzielała i próbowała załagodzić sytuację. Czasami wyglądała na zmęczoną... mną... ojcem... wszystkim. Miałem przez to wyrzuty sumienia, więc nie robiłem większej awantury niż była, po prostu wychodziłem. Nie sądzę, żeby można to było nazwać ucieczką od problemu, raczej jego załagodzeniem, nieprawdaż?
Zaparkowałem auto tuż przed domem Conor'a. Siedziałem w nim około dziesięciu minut zastanawiając się, czy na pewno powinienem tam iść. Cholera, nie cierpię tego gościa. Nie przypadł mi do gustu już przy naszym pierwszym spotkaniu. Typowy frajer, który więcej gada niż robi. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego Logan tak go wielbi, ale cóż... jego przyjaciele to moi przyjaciele...
Nie zdążyłem przejść przez korytarz. Przy samym wejściu stały piękne, długonogie dziewczyny, które swoimi krótkimi spódniczkami przyciągały uwagę. Miałem ogromną ochotę zabrać je na górę i zerżnąć jedną po drugiej, aby ulżyć swoim emocjom, jednak powstrzymałem się od swoich zapędów i podążyłem dalej w poszukiwaniu Logan'a.
Minęło jakieś dwadzieścia minut, a ja zrezygnowałem z poszukiwań. Tego dupka nigdzie nie było, a ja nie zamierzałem na niego czekać. Skoro jestem na imprezie, to czemu mam się nie zabawić? Zmieniłem zdanie. Właśnie to zrobię. Zaleję się w trupa i będę robił to, na co tylko mam kurwa ochotę.
Znalazłem jedynie Calum'a i razem ruszyliśmy na podryw. Wokół nas lał się alkohol, rozbrzmiewała dobra muzyka i wszędzie było słychać śmiechy i krzyki. Dziewczyny zachowywały się jak szmaty, co oczywiście podobało się większości facetów zgromadzonych w tym domu. Nie wyrażałem większego zainteresowania, dopóki nie przysiadła się do mnie jedna z ładniejszych brunetek. Młoda amerykanka, która przyjechała na wakacje do Hurstville. Początkowo zgrywała niedostępną, ale szybko uległa memu urokowi. Bo w końcu.. która amerykanka nie chciałaby mieć w sobie australijczyka? Zabrałem ją do pierwszego, lepszego pokoju i zrobiłem to, co moim zdaniem wychodzi mi najlepiej. Delektowałem się jej ciałem, składając pocałunki na delikatnej skórze. Brunetka wsunęła swoje chłodne dłonie pod moją koszulkę, pieszcząc opuszkami palców klatkę piersiową. Szybko zdjąłem jej koszulkę, a także stanik. Miałem wprawę. Jęki, które wydawała, kiedy sprawiałem jej przyjemność tylko udowadniały, że jestem w tym mistrzem. Powolnie wchodziłem w jej wnętrze słuchając sprzyjających mi krzyków. Uwielbiałem to uczucie rozchodzące się po całym moim ciele. Prądy i dreszcze przebiegające po mojej skórze wymalowały uśmiech na mojej twarzy. Przyśpieszyłem, abyśmy się zbytnio nie zanudzili. Czułem jak paznokcie wbite przez dziewczynę w moje plecy, zjeżdżają coraz niżej. Mimo, że dzisiaj nie dopisywał mi humor, ta laska nie narzekała. Właściwie ja również nie mogłem doszukać się jakiś wad. Była całkiem dobra. Gdy tylko oboje doznaliśmy orgazmu, wyszedłem z niej i zdjąłem wcześniej założoną prezerwatywę. Ubrałem się, a potem opuściłem pokój kulturalnie dziękując brunetce za udany stosunek. Wyglądała na zawiedzioną, prawdopodobnie liczyła na coś więcej.
- Tu jesteś stary - usłyszałem za swoimi plecami, gdy znalazłem się tuż przy schodach.
Odwróciłem się, a w przejściu stał roześmiany Logan. Zgaduję, że był zjarany.
- Cześć, sorry za te pigułki, to już ostatnie - powiedziałem wyjmując z kieszeni spodni fiolkę i rzucając przyjacielowi prosto do rąk.
- Spoko, znajdziemy inne wyjście - odparł poklepując mnie po ramieniu - Mamy swoje sposoby, prawda? Cień jest niezawodny, tak słyszałem.
- I dobrze słyszałeś - obok mnie pojawił się Ticks, zarzucając swoją rękę na moje barki - Bo mi również się obiło o uszy - chłopak rzucił wesoło - Irwin, podobno już skorzystałeś z atrakcji wieczoru?
- No proszę, jak odnalazłeś naszego Cienia?
- Czasem jestem o krok do przodu - mruknął Conor.
Zirytowany, zdjąłem gwałtownie jego dłoń, posyłając mu piorunujące spojrzenie. O krok do przodu? Nikt, nigdy nie jest o krok do przodu przede mną. Życzyłem im udanej zabawy i udałem się na dół, gdzie od razu w moje oczy rzucił się pijany Luke. Znajdował się na stole, wykonując różne dziwne ruchy. Michael, do którego podszedłem chwilę po występie Hemmings'a stwierdził, że chłopak próbował tańczyć. Jestem przekonany, że swoimi akrobacjami nie wyrwał ani jednej dziewczyny. Grunt, że nadrabiał swoją głupotę wyglądem.
Tak właśnie spędziłem wieczór. Na piciu, pieprzeniu i nabijaniu się z pijanego Luke'a Hemmings'a wraz z moimi przyjaciółmi. Przynajmniej na chwilę zapomniałem o przykrej rzeczywistości, która mnie otaczała. Odbieganie od niej w taki, a nie inny sposób sprawiało mi ogromną przyjemność. Niestety, musiałem do niej wrócić z samego rana.
Obudziłem się z bólem głowy. W moim łóżku nie było nikogo, co wskazuje na to, że nikt mnie nie wykorzystał podczas nieprzytomności, albo zmył się szybciej niż spodziewałem. Moje spodnie były zapięte, więc wydaje mi się, że ktoś mógł mieć dobry plan lub naprawdę nic poza jednym stosunkiem się nie wydarzyło. Ponadto nie czułem się jakoś obolały.
Była godzina piąta trzydzieści. Wszyscy spali. Postanowiłem ulotnić się zanim ktokolwiek by mnie zatrzymał na after. Byłem pewny, że alkohol ciągle tkwi w moim organiźmie, ale nie chciało mi się czekać, aż do końca wytrzeźwieję, a na pewno nie tutaj. Ojciec i tak już był w szpitalu, mogłem więc spokojnie wrócić do domu bez myśli o kolejnej kłótni.
Nie czekając ani chwili dłużej, pokierowałem się samochodem do domu. Byłem zaspany, ale jakimś cudem kontrolowałem wszystko co działo się na ulicy. Udało mi się kilka razy wyminąć parę samochodów, które jechały zbyt wolno. Zastanawiam się, kto niektórym ludziom dał prawo jazdy, zwłaszcza tym, którzy jeżdżą jak żółwie. Rozumiem, że chcą prowadzić zapewniając sobie i reszcie bezpieczeństwo, ale kurwa... jechać czterdzieści na godzinę? Poważnie? Po pustej ulicy? To jest grzech.
Zaparkowałem swoje auto za domem. Przejeżdżając widziałem mieniące się czerwono-niebieskie światła. Znając życie u sąsiadów znów była ogromna awantura i któreś z tych alkoholików rzuciło się na drugie. Oczywiście, albo moja matka nie wytrzymała, albo ktoś inny z sąsiedztwa i zadzwonili po policję. Idiotyzm.
Wyciągnąłem radio z panelu po czym schowałem je do plecaka. Zabrałem go ze sobą i po włączeniu autoalarmu ruszyłem na przód posiadłości. Nie mogłem się doczekać, kiedy wejdę do łóżka, aby zapaść w głęboki sen. O niczym innym nie marzyłem. Moje nogi plątały się, a powieki powolnie zamykały. Dziwiłem się, że zdołałem dojechać do domu. Byłem naprawdę zmęczony tą nocą. Musiałem się nieźle zabawić.
Gdy tylko wyszedłem z zakrętu, zamarłem, a jednocześnie całkowicie otrzeźwiałem. Nie spostrzegłem, kiedy moje usta otwarły się z wrażenia.Trzy policyjne radiowozy oraz jeden ambulans stały pod moim domem, na moim podjeździe, przy moich drzwiach.
- Cholera.. - zakląłem po cichu, podchodząc bliżej.
Drzwi otworzyły się, a dwóch mężczyzn w czerwonych kombinezonach podążyło w kierunku ambulansu z noszami. Biała płachta, którą przykryta była osoba na noszach unosiła się i opadała pod wpływem wiatru. Po chwili jednak spadła, a ja ujrzałem twarz mojego ojca. Jego oczy były zamknięte, a na podartej, błękitnej koszuli widniała duża plama krwi. Nie mogłem w to uwierzyć. On... on nie żył. Stałem nieruchomo patrząc jak wnoszą go do furgonetki, a potem tylko zamykają tylne drzwi. Gdy mój rodzic zniknął z pola widzenia wbiegłem do domu, aby jak najszybciej znaleźć mamę. Chciałem wiedzieć, co takiego się tutaj wydarzyło i czy na pewno ojciec jest martwy. Miałem cień nadzieji, że może ktoś go po prostu postrzelił, a teraz stracił przytomność.
Moja mama siedziała zapłakana w salonie, na kanapie. Obok niej stało dwóch oficerów, jeden z notesem. Na podłodze widniała czerwona substancja, którą okrążały żółte, policyjne taśmy. Jedna lampa leżała na ziemii, a jej klosz był zbity. Co tutaj się działo do cholery?
- Mamo... - powiedziałem cicho będąc wciąż zszokowanym.
Matka uniosła głowę obdarowując mnie spojrzeniem. W jej oczach pojawiło się coś, czego nigdy nie widziałem. Pociemniały, przestały być wesołe. Blask, który widziałem w nich wcześniej przepadł, a zastąpiła go złość, wręcz nienawiść. Nie rozumiałem dlaczego tak na mnie patrzy.
- Ty... - warknęła wstając - NIGDY CI TEGO NIE WYBACZĘ! - wydarła się wciąż szlochając.
Moje oczy stały się szersze. Nie wiedziałem, czemu tak reaguje. Jeden z oficerów zatrzymał ją, gdy ta chciała pędzić na mnie. Zachowywała się, jakby chciała mnie zabić. Czułem się jak w jakimś pieprzonym filmie, albo wariatkowie, sam nie wiem.
- O co ci chodzi? - spytałem.
Jeden z komendantów podszedł do mnie, mierząc mnie wzrokiem.
- Ashton Irwin? - zapytał, a ja skinąłem - Pójdzie pan z nami - oznajmił, a po chwili wyjął kajdanki i założył je na moje dłonie.
- Ale jak to? Dlaczego? - zacząłem zadawać pytania, a mężczyzna poprowadził mnie do wyjścia.
- Jest pan podejrzany o zabójstwo ojca - zawiadomił, a ja zamilkłem.
Jechałem samochodem słuchając muzyki i przypominając sobie wszystko. Wspomnienia nigdy nie dadzą mi spokoju. Minęło tak dużo czasu, a ja wciąż widzę pogardliwy wzrok matki w swojej głowie. Nie potrafię zrozumieć, jak mogła uwierzyć, że skrzywdziłem ojca. Nigdy nie podniosłem na niego ręki, a co dopiero miałbym go zabić. Jej słowa określające mnie jako człowieka na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Potwór... morderca... tak właśnie się do mnie zwracała, gdy wsiadałem do policyjnego radiowozu.
Musiałem wybić sobie to zdarzenie chociaż na chwilę, aby powrócić do teraźniejszości. Miałem tyle spraw do załatwienia. Zostawiłem Caitlin z Michael'em i Cal'em mając nadzieję, że dopilnują dziewczyny i nie pozwolą jej zwiać po raz drugi. Sądzę, że tym razem nie byłaby na tyle głupia skoro postanowiłem spełnić jej prośbę i znaleźć tego idiotę George'a. Nie trudno zgadnąć, gdzie mógłby się znajdować.
Zaparkowałem swoje auto pod ogromnym, opuszczonym hangarem. Przeskanowałem całe otoczenie. Budynek wyglądał na stary, widocznie zbudowany przed laty. Zarejestrowałem same drzewa oraz krzewy wokół niego, nic poza tym. Miejsce nie robiło wrażenia, bo niby czemu miało je robić? W końcu o to chodziło. Ci, którzy w nim pomieszkiwali nie chcieli zostać znalezieni. Zamknąłem drzwi od samochodu i podążyłem w kierunku wejścia. Dźwięk moich kroków obijał się echem, odkąd wszedłem do środka. Z oddali dochodziła dobrze znana mi muzyka. Tak... ostry rock... to przypominało mi stare czasy, do których niekoniecznie bym wrócił. Zapach był identyczny jak w Hurstvill. Wnętrze pachniało... gównem. Jednym, wielkim, dobrze mi znanym gównem w którym jeszcze kilka miesięcy temu tkwiłem. Ściany były koloru ciemnego, wszędzie było pełno zacieków. To miejsce nie miało okien, zamiast nich widniały tektury mające służyć za pewnego rodzaju zasłony. Zwykła, obrzydliwa nora. Zastanawiałem się, jak można tutaj żyć, ale z drugiej strony... niczego lepszego nie mogłem się spodziewać.
Wspiąłem się po schodach na drugie piętro hangaru, skąd dochodziły śmiechy i zapach zielska. Nienawidziłem tej ohydnej woni, która powodowała u mnie mdłości. Obrzydliwość. Chciałem jak najszybciej odzyskać George'a i się wynosić. Nie wytrzymałbym tu dnia, a co dopiero godziny.
Siedzieli przy kartonie, który miał najwyraźniej służyć za stolik. Kilka szklanek stało na jego powierzchni, a obok nich znalazła się butelka Jack'a Danielsa. Typowe.
Z pewnością siebie podchodziłem bliżej. Moje kroki stawały się coraz silniejsze, co zauważyli "domownicy" hangaru. Ich głowy skierowały się w moją stronę.
- Niewiarygodne.. - mruknął jeden z nich, a reszta otworzyła jedynie usta.
Zdjąłem kaptur z głowy i zająłem miejsce przy domniemanym stole siadając ze swobodą. Kąciki moich ust powędrowały w górę. Czułem się jak jakaś cholerna, żywa legenda, kiedy widziałem jak ci ludzie na mnie reagowali.
Sięgnąłem po whisky i przelałem ją do pustej szklanki. Niski blondyn szybko pobiegł po swojego szefa, który chwilę później stanął przede mną również zaskoczony. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek mnie zobaczy.
- Ashton Cień Irwin - powiedział głośno i klasnął w dłonie - Co za niespodzianka.
- Logan Fletcher - odparłem - Można uznać, że to spotkanie po latach, nieprawdaż?
Nic się nie zmienił. Stary, dobry Logan. Krótkie włosy, postawione jak zazwyczaj na żel. Mroczne, pełne nienawiści spojrzenie mrożące krew w żyłach nie jednego człowieka. Atrakcyjny uśmiech, którym przyciągał dziewczyny, identyczne jak sprzed kilku miesięcy ruchy, gdy odgarniał włosy. Ta sama postawna budowa ciała i wyraźnie widoczne mięśnie. Budził grozę u każdego swojego celu, jednak nie taką jak ja, co zawsze godziło w jego dumę. Nie potrafił być gorszy chociażby w jednej dziedzinie ode mnie, czuł potrzebę bycia lepszym. Nigdy mu to nie wychodziło.
- Owszem, aż nie mogę uwierzyć, że Cień stoi przede mną we własnej osobie.
- Widzę, że macie godną siebie imprezę.
- Dołączysz? - zapytał Ticks, który zatrzymał się tuż za swoim przyjacielem.
- Nie moje klimaty - pokręciłem głową obojętnie - Wpadłem jedynie na chwilę... Fletcher, masz coś mojego - wymamrotałem popijając moją whisky i mierząc znacząco wzrokiem Logan'a.
- Wybacz Ash, ale odkąd uciekłeś jak pies z podkulonym ogonem, to miasto nie należy do ciebie - szczeniacko się uśmiechnął wzruszając przy tym ramionami.
- Logan, Logan, Logan... - zacząłem również podśmiechując - A do ciebie nadal nie dociera, że nie obchodzi mnie Sydney? Oddałem ci je, żebyś w końcu mógł być chociaż raz lepszy.
- Niczego mi nie oddałeś! - warknął uderzając pięścią w stół co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. Nic nie sprawiało mi więcej przyjemności jak rozwścieczanie Logan'a.
- Przejdźmy do rzeczy - pochyliłem się nad stołem. Oparłem łokcie na kolanach, a dłońmi podtrzymywałem głowę - George - urwałem.
- A więc o niego ci chodzi - Logan rozluźnił się zdając sobie sprawę, że nie chciałem niczego innego poza tym chłopakiem - Fakt, jest tutaj.
- Bardzo mnie to cieszy, gdyż mam dziś dobry dzień i chętnie odwiozę go do domu.
- Cień fajerzy, słyszycie to? - podniósł głos mówiąc do swojej grupy. Kilka osób podśmiewało się, a kilka milczało jakby czuło respekt. Nie przed nim... przede mną. Jednak moja cierpliwość dobiegała końca. Nigdy nie dawałem po sobie tego poznać, dlatego każdy zawsze mówił to, co pchało mu się na język. Było to dla mnie plusem, bo nikomu nie było łatwo zrozumieć jakie emocje towarzyszą mi w danej chwili i na ile może sobie pozwolić. Nie zmieniało to faktu, że nie przepadałem za toczeniem głupich dyskusji z Logan'em. To mnie nudziło. Szczeniackie zachowanie bruneta nie było godne mojego poziomu, zawsze musiałem zniżać się do jego. - A więc chcesz go odwieźć, skąd ta dobroć? - spytał Logan chrząkając.
- Wszystko się zmieniło - rzuciłem ze spokojem, jak tylko potrafiłem.
- Po tym jak nas zdradziłeś - dodał Conor, a ja spiorunowałem go spojrzeniem przez co usiadł z wrażenia.
- Dokonałem wyboru - odpowiedziałem na jego docinek.
- Nie wiem stary ile wtedy brałeś, ale pozwolę ci wrócić do grupy i razem być postrachem Sydney - Logan zaśmiał się nerwowo wypowiadając całe zdanie.
- Jesteś idiotą - prychnąłem kręcąc zrezygnowany głową - Uważasz, że po to wróciłem do Sydney? - spytałem patrząc na kumpla pogardliwie.
- A niby po co innego Ashton?
- Po to, żeby żyć. Chcę być normalnym człowiekiem. - odparłem, a w hangarze rozległ się grupowy śmiech. Krew w moich żyłach zaczynała się gotować, przez co powoli zaczynałem tracić panowanie nad sobą. Nie jestem cierpliwy, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy, które łączą mnie z Loganem i resztą.
- W jakim ty świecie żyjesz Irwin? - zapytał rozbawiony - Raz do tego wchodzisz i na zawsze w tym zostajesz.
- Hm... - westchnąłem - Chyba czas na mnie i George'a.
- Masz na myśli wtyczkę? - Logan wstał ze swojego miejsca, a następnie pstryknął palcami patrząc na swoich "podwładnych" znacząco. Ci zaś ruszyli na tyły hangaru. - On jest dowodem, że nie skończyłeś z byciem Cieniem, nic się nie zmieniło.
- Oh, jak już zdążyłeś kilkakrotnie zauważyć, bardzo lubię swoje sztuczki - również opuściłem swoje miejsce mówiąc.
- Sądzę, że możesz mi się jakoś odpłacić za nie wszystkie oddając mi to, co należy do mnie.
- Nie przypominam sobie, żebym był w posiadaniu czegoś twojego Fletcher.
- Caitlin Teasel - powiedział Logan, a ja zatrzymałem swój wzrok na jego roześmianych oczach. Wypowiadając jej imię i nazwisko każdy mięsień w moim ciele na chwilę zastygł, a krew płynąca w moich żyłach jakby zaczęła pulsować szybciej i szybciej. W tym samym czasie ludzie mojego byłego przyjaciela przyprowadziły George'a. Na jego buzi widniał wielki siniak pod okiem, a warga, którą non stop oblizywał była rozcięta. Mogłem się spodziewać, że nie wyjdzie z tego cały i zdrowy. Postarałem się jednak, żeby wyszedł żywy.
- Ticks cię nie poinformował? - zapytałem z nutką zaskoczenia w głosie - Przykro mi, ale dziewczyna jest już naznaczona, nie poruchasz.
- Cóż, Irwin... - rozpoczął swój kolejny wywód Logan - Wyprzedziłem cię, a raczej ona to zrobiła. Widziała wszystko, sama wydała na siebie wyrok. Znasz zasady, kto widział działanie musi zostać usunięty.
- Zapomniałeś o zasadzie, którą sam określiłem - wtrąciłem się w jego monolog - Jeśli któryś z nas - zacząłem głośno, tak, aby każdy z nich słyszał - oznaczy kogokolwiek nietykalnością - kontynuowałem - ta osoba należy tylko i wyłącznie do niego.
- Twoje zasady zostały anulowane w dniu twojego wyjazdu Irwin - syknął wierny pies Logan'a, Conor.
- Mówisz? - spytałem, a na mojej twarzy pojawił się niewielki uśmiech - W związku z tym, zasada pod tytułem ' Nie krzywdź swoich ' również została anulowana? Świetnie, bo zaczynałem się nudzić.
Nie wahając się wyciągnąłem zza spodni niewielki pistolet, po czym wycelowałem go w pierwszą lepszą osobę po mojej lewej stronie. Nie patrząc na chłopaka, który właśnie tam stał, pociągnąłem za spust, a pocisk wylądował w jego ramieniu. Jego krzyk rozległ się po całym hangarze, tak jak strzał. Brunet zaczął zwijać się z bólu, a dwóch jego kolegów zareagowało i pomogło mu osunąć się na ziemię. Zaczęli tamować wylewającą się krew z dziury, którą zrobiła mu kula. Ogromna, czerwona plama pojawiła się na jego gustownej białej koszuli w czarną kratę. W jego oczach ujrzałem przerażenie, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Nie miałem wyrzutów sumienia, bo gdybym je kiedykolwiek miał, prawdopodobnie wylądowałbym w szpitalu psychiatrycznym dawno temu. Jego widok był przykry, ale też nudny. Moje oczy były już do tego przyzwyczajone. Nie raz byłem świadkiem takich sytuacji, ale także nie raz takowe aranżowałem. Miałem ochotę ziewać.
Kilka kosmyków włosów opadło na moją twarz, kiedy pociągnąłem ją w dół, aby schować broń. Wciąż jednak każdy z obecnych w tym miejscu osób widział mój triumfalny uśmiech. Gdy podniosłem swoją głowę, obdarzyłem spojrzeniem Fletcher'a, a tuż po nim Ticks'a. Wszyscy milczeli. Panowała chwilowa cisza. Nikt nie miał odwagi odezwać się chociaż słowem, nawet wielki, szanowany przez swoich ludzi Logan. Przewaga - to właśnie w tej chwili osiągnąłem.
- Fletcher, zaufaj mi - przerwałem ciszę, a mój głos niósł się echem. Każdy z nich był wpatrzony we mnie jak w jakiś obrazek - Nie chcesz mieć we mnie wroga.
Odwróciłem się, a następnie wziąłem poobijanego George'a pod ramię. Ruszyliśmy w stronę wyjścia, kiedy usłyszałem za swoimi plecami wołającego mnie Logan'a.
- Irwin! - warknął wściekły - Ty też nie chcesz mieć go we mnie.
- Właśnie dlatego trzymaj się od moich ludzi z daleka - powiedziałem patrząc prosto w jego ciemne, przepełnione nienawiścią oczy. Miałem wrażenie, że najchętniej zastrzeliłby mnie na miejscu, jednak wiedział że nawet to by mu się nie udało. Nie chciał ryzykować, bo gdyby mu to nie wyszło zostałby wyśmiany. A tak właśnie by się stało - Oh, Logan - zatrzymałem się jeszcze raz zabierając głos - Radziłbym ci zmienić ekipę, Ticks miał tyle okazji do poderżnięcia gardła Caitlin, a żadnej z nich nie wykorzystał - dałem mu poradę, chcąc go bardziej rozdrażnić - Miło było cię znowu zobaczyć.
Razem z Georgem opuściliśmy hangar. Chłopak oparł się o auto łapiąc pośpiesznie oddech, jakby już dawno nie miał dostępu do świeżego powietrza. Musieli trzymać go w jakiejś piwnicy, albo podziemiach, jak to w ich zwyczaju. Sprawdziłem jego puls, który był słaby. Wiedziałem jednak, że się unormuje w najbliższym czasie, więc nie czułem potrzeby wiezienia go do szpitala. Miałem kilka takich przypadków, jestem obeznany w tych sprawach.
Zarzuciłem kaptur na głowę i rozejrzałem się po otaczających nas krzakach. Byłem ciekaw, czy Logan podstawił swoje wtyczki. Nie zauważyłem nikogo podejrzanego, co mnie w zupełności nie zdziwiło. Był idiotą, to jasne. Żaden jego ruch nie był dobrze przemyślany. Popełniał tak podstawowe błędy...
- Jak długo tu byłeś? - spytałem, kiedy brunet się uspokoił.
- Około trzech dni - prychnął - Mogłeś się pośpieszyć do cholery.
- Uważasz, że mam tylko ciebie na głowie młody? Dzisiaj dopiero zabrałem twoją koleżaneczkę do roboty, a ta zauważyła, że cię nie ma.
- Caitlin? Jest cała i zdrowa?
- Oczywiście, że tak - odparłem oburzony. Czego się spodziewał? Że ją skrzywdzę? Dobrze wie, że zależy mi jedynie na jej bezpieczeństwie. Jest moim najlepszym pionkiem w tej grze, dzięki niej mogę bawić się Logan'em ile tylko chcę.
- Zabierzesz mnie do niej? - zapytał, a ja skinąłem.
Podążyłem na przód samochodu, do drzwi kierowcy, które po chwili otworzyłem. Chłopak zrobił to samo po stronie pasażera. Zajęliśmy miejsca i przygotowaliśmy się do odjazdu. Zanim jednak zapaliłem silnik spojrzałem w stronę George'a, który już prawie zasypiał ze zmęczenia.
- Posłuchaj... - rozpocząłem - Zadzwoniłeś do niej bo cię do tego zmusiłem. Nic nas nie łączy. Nie wiesz kim jestem i co robię. Ticks porwał cię od razu po całym incydencie, ponieważ mi pomogłeś. Nie masz z tym nic wspólnego, jasne?
- Co? - spytał prawie piszcząc - Dlaczego mam kłamać? Dlaczego nie chcesz jej powiedzieć prawdy?
- Prawda jest zbyt bolesna, to ją zniszczy... - westchnąłem, po czym przekręciłem kluczyk w stacyjce.
----------------------------------
Dzisiaj dzień podziękowań!
Dziękuję po pierwsze za:
GŁOSY NA SPISIE! LUDZIE, CIEŃ MIAŁ PRZEWAGĘ PRAWIE 300-TU GŁOSOWĄ OMG JESTEŚCIE NAJWSPANIALSI NA ŚWIECIE NIE WIEM JAK TO ZROBILIŚCIE (CZY TYLE OSÓB CZYTA CZY CO ALE JESTEM WNIEBOWZIĘTA, W SKOWRONKACH I MY FEELS >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>)
po drugie:
5 seconds of summer Polska! Przybijam wielką piątkę administratorkom, które czytają i polecają Cienia na fanpejdżu. Ja, Ashton, jego spółka, mop, Eminem, Rihanna i wszyscy inni jesteśmy meeeeeeega wdzięczni!
po trzecie:
Jakbym mogła nie podziękować wam, moim najwspanialszym czytelnikom? Nie ma dnia, żebym o was nie myślała ! Stay fab, cool i w ogóle! KOCHAM WAS! Dziękuję, że zmotywowaliście się i dodaliście komentarze pod rozdziałem. Bardzo przyjemnie było mi je czytać, mam nadzieję, że pod tym również ich nie zabraknie.
po czwarte:
Wklejając rozdział rozwaliła mi się myszka. Dzięki Bogu zdążyłam go wkleić. Mój touchpad jest rozwalony, myszka aktualnie też. więc... OGROMNIE PODZIĘKOWANIA DLA KOCHANEJ MARTY (@horansplash) KTÓRA Z MOJEGO KONTA POINFORMOWAŁA WAS O ROZDZIALE :) Moja prawa rączka hihi.
To chyba tyle, stay fab pamiętajcie.
Mam nadzieję, że perspektywa Ashton'a przypadnie wam do gustu. I... dowiecie się czegoś więcej! :)