czwartek, 7 czerwca 2018

Rozdział 35

Kobieta przetarła twarz dłońmi, po czym zwróciła wzrok w stronę policjanta.
- Daj mi swoje kluczyki - zażądała, momentalnie zbierając swoje rzeczy i cofając się do drzwi wejściowych.
- Zwariowałaś?! - wrzasnął panicznie Andre - Spójrz na siebie - wskazał rękoma na jej ciało - To samobójstwo.
Addelaine zignorowała jego słowa i już sięgała po klamkę, kiedy mężczyzna płaską dłonią uderzył w drzwi i zablokował je swoim ciężarem.
- Addelaine, kurwa! - krzyknął wyraźnie wkurzony - Nie wierzę, jak możesz brać udział w tak chorej sprawie!
- Tej chorej sprawy by nie było, gdyby nie Ty! - odparła równie głośną złością - Gdybyś tego dnia go uratował, gdybyś zrobił cokolwiek.. nie bylibyśmy w tym miejscu, w jakim jesteśmy teraz.
- Jak wiele razy mam cię jeszcze za to przepraszać, do jasnej cholery?! - spytał z wyrzutem - Przepraszam, po raz kolejny, że przyszłość nie jest taka jaką ją sobie wymarzyłaś! Że nie ma w niej twojego brata, bo poszedł niewłaściwymi torami.
- Byłeś jego pieprzonym przyjacielem! - mówiła rozżalona, a jej dłonie formowały się w pięści - Kto niby miał go postawić na właściwe tory, wiedząc co się dzieje, jak nie ty?!
Andre rozłożył ręce, uśmiechając się sarkastycznie.
- Ty? - spytał, ale było to bardziej stwierdzenie - Łatwo jest obwiniać wszystkich wokół, ale nigdy nie dostrzegłaś tego, że może to ty jako siostra powinnaś była się zainteresować bratem? Może gdybyś to zrobiła, jeszcze by żył.
Addelaine nie wytrzymała. Prawa ręka impulsywnie uniosła się i zamachnęła, a potem z okrzykiem pełnym żalu i goryczy, kobieta wymierzyła nią cios, prosto w twarz funkcjonariusza, oddając solidne uderzenie. Słychać było szybki trzask, przypominający złamanie kawałka drewna. Andre zaklął z bólu i pod wpływem prawie że nadnaturalnej siły w rękach brunetki odsunął się na ścianę. Męzczyzna złapał się za nos, ale po chwili odsunął dłoń, gdy odczuł silny ból. Spojrzał na palce, z których spływała krew. Zaciągnął nosem, po czym chrząknął, jakby czymś się krztusił. Syknął, przecierając rękawem twarz i dopiero wtedy odważył się spojrzeć na Addelaine, która także stała oparta o przeciwną ścianę i pocierała knykcie dłoni, jaka zdecydowała się rozpocząć walkę fizyczną. Kobieta cała się trzęsła i dyszała, prawie jak po przebiegnięciu maratonu. Jej serce waliło niesamowicie szybko oraz głośno, podobnie do perkusyjnych bębnów. Była lekko oszołomiona, działała w impulsie, a gdy było już po wszystkim, próbowała dotrzeć do siebie i zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Zupełnie, jak Andre - nie spodziewała się, że ta kłótnia doprowadzi do rękoczynów.
Andre prychnął, wywracając oczami, a potem popatrzył na nią z pogardą.
- Niesamowite, że jeszcze niedawno byłaś dla mnie właściwą osobą - skomentował krótko - Nie sądziłem, że będę musiał szukać kogoś, kto jednak naprawdę nią jest.
Addelaine przez moment żałowała emocji, które nią szarpnęły i popchnęły do takiego, a nie innego czynu. Ale tylko przez moment.
Wreszcie zrozumiała, w czym tkwił problem Andre. Darzył ją dziwnym, chorym i niezrozumiałym dla niej uczuciem, którego nawet gdyby mogła, nie chciałaby odwzajemniać. Przeszłość nie pozwalała jej go lubić, a co dopiero żywić głębszą sympatię, na którą najwyraźniej liczył. Szczerze mówiąc, nie była w stanie pojąć, jakim cudem mógł robić sobie nadzieję i myśleć, że kiedykolwiek ich relacja się zmieni.
I z tego względu nie czuła wyrzutów sumienia względem uderzenia i prawdopodobnego złamania mu nosa. Bo może dzięki temu dotarło do niego, że między nimi nigdy nie iskrzyło i nie będzie iskrzeć.
Nawet nie starała się udawać, że jego słowa ją dotknęły, ponieważ nie znaczyły dla niej nic specjalnego. Może czasami ją wspierał, współpracował, ratował czy pomagał, jak tego dnia, ale nie przychodziła do niego dlatego, że potrzebowała przyjaciela. Wybierała go, bo te wszystkie czynności stały się jego obowiązkiem w dniu, gdy zwrócił się przeciwko jej bratu i stał się współwinnym jego tragedii. Nie mówiła mu tego wprost, ale jego przysługi były dla niej jedynie rekompensatą. Niczym więcej.
Addelaine odkaszlnęła, po czym spojrzała w górę, na sufit, by wziąć głęboki wdech i zebrać swoje myśli. Następnie, popatrzyła beznamiętnie na swojego towarzysza i postanowiła nie marnować dłużej czasu na ich rozmowę.
- Cóż, moim zdaniem szukanie właściwych osób jest przereklamowane - powiedziała, wyrywając z jego rąk kluczyki do samochodu - Lepiej będzie, jak znajdziesz sobie psa.
Zanim Andre zdążył cokolwiek z siebie wydusić, brunetka zniknęła za drzwiami mieszkania i ruszyła schodami na parter, kierując się na parking, gdzie odnalazła starego Forda Mondeo, którym zamierzała ruszyć na ratunek Ashtonowi i jego przyjaciołom.
Wsadziła kluczyki do stacyjki i uruchomiła silnik samochodu. Jedną dłonią wciąż ściskała swój brzuch i w głębi duszy dziękowała Bogu, że nie potrzebowała wrzucać wstecznego biegu i wykręcać autem z miejsca parkingowego, ponieważ był on zaparkowany tyłem, a w dodatku po przeciwnej stronie znajdował się wyjazd, co oznaczało ułatwienie zadania. Wyjechała na ulicę, po drodze próbując dodzwonić się do bazy tajnych służb, by uzyskać dokładną lokalizację terenu, na który pojechał jej klient.
Na miejscu pasażera znajdowały się zapakowane w białą teczkę dokumenty. Addelaine zauważyła je kątem oka, jednak wystarczającą trudność sprawiało jej prowadzenie samochodu głównie jedną ręką i z tego względu postanowiła zignorować informacje, jakie mogą być zawarte wewnątrz dokumentów. Uznała, że nie ma tam nic specjalnego, zwłaszcza, jeśli dotyczyły Andre i jego pracy. A właśnie jego nazwisko widniało na papierach.
W połowie drogi, na wyświetlaczu jej telefonu pojawił się numer. Nie potrzebowała zastanawiać się, czy zgadywać, kto próbował się z nią kontaktować, mimo że gdzieś w jej umyśle tkwiła nadzieja, że będzie to Ashton. Płynnie przesunęła palcem po wyświetlaczu i kliknęła głośnik, by włączyć głośnomówiący tryb.
- Dlaczego? - spytała od razu - Dlaczego to zrobiłeś?
Usłyszała głośny, szyderczy śmiech.
- Każdy z nas ma pragnienia, Addelaine - odparł - Wszyscy czegoś chcemy.
- A ty czego właściwie chcesz, Sean? Czego chciałeś od Ashtona?
- Chciałem patrzeć, jak płonie - wyznał, a w jego głosie Levinson wyczuła ogromną nienawiść - Widzieć, jak jego ciało staje w płomieniach.
- Ale nie udało się, prawda? - rzuciła z nutą satysfakcji.
- Skąd ta pewność?
- Inaczej nie dzwoniłbyś do mnie nawet, by pogratulować - stwierdziła.
- Został ktoś jeszcze, panno Levinson.
- Calum - wypowiedziała jego imię ze strachem.
- Spotkajmy się, Addelaine - rzucił - Za pół godziny, w miejscu, do którego właśnie otrzymałaś dane lokalizacyjne - dodał, po tym jak zawibrował jej telefon.
- Czemu uważasz, że to zrobię? - zapytała, starając się udać pewną siebie ignorantkę.
- Bo nie jesteś morderczynią - stwierdził - Jesteś schematem, mądrą adwokatką, którą szkolili również w negocjacjach z przestępcami takimi jak ja i kobietą, która doskonale wie, że nie żartuję i zabiję w tej sytuacji niewinnego Caluma, jeśli nie zdecydujesz się przyjechać i oddać mi dokumentów, które zamierzałaś złożyć, by zadziałały na moją niekorzyść.
- Nie rozumiem cię, Fletcher - wyznała - Skąd ta nienawiść? To mną może ona targać, ze względu na to, że twój cholerny brat zabił mojego.
- Nie oczekuję od ciebie zrozumienia, kochana - powiedział spokojnym głosem - Kiedy dostaniesz nauczkę, pojmiesz w końcu, że wybrałaś złą stronę. Masz dwadzieścia osiem minut.
Sean zakończył rozmowę, a wtedy Addelaine przełączyła szybko okienko głównego menu na nawigację. Ucieszyła się widząc zamalowaną trasę na zielono, bo oznaczało to brak korków. Szybko skręciła kierownicą maksymalnie w lewą stronę i z piskiem opon wjechała na skrzyżowanie, zawracając na czerwonym świetle i spotykając się z kilkoma długimi trąbnięciami. Miała szczęście, że jechała samochodem Andre. Ze schowka wyciągnęła małą, niebieską kulkę. Chwilę zajęło jej przymocowanie tego małego ustrojstwa na dachu auta, ale gdy tylko się to udało, szybko podłączyła kabel pod prąd wozu i uruchomiła sygnalizację policyjną. Przestała zwracać uwagę na przepisy. Przycisnęła pedał gazu do samej podłogi i skierowała się na ratunek Calumowi, mając nadzieję, że jej przeświadczenie o bezpieczeństwie Ashtona i Michaela było prawdziwe.
W przeciągu dwudziestu minut dojechała na wyznaczone przez Fletchera miejsce. Był to opuszczony budynek zrobiony z cegieł, które zdobiło stare, trochę rozmazane graffitti. Ewidentnie widać było, że nikt nie spędzał na co dzień tutaj czasu, a była to jedynie zachcianka Seana. Ruiny otaczał gęsty las, oddalony o około kilometr od głównej drogi. Addelaine przez chwilę zastanawiała się, czy podejmować ryzyko i iść na misję samobójczą bez żadnego narzędzia do obrony. Przeszukała cały samochód Andre, ale nigdzie nie było śladu pistoletu lub noża. Możliwą, a w dodatku opcją było tylko towarzystwo klucza do kół. Pomimo słabego pomysłu, na wszelki wypadek Addelaine wolała go zabrać. Jak to pomyślała - lepsze to niż nic.
Przeszła przez drzwi wejściowe i znalazła się na długim korytarzu, przypominającym pomieszczenie ze szkolnymi szafkami i szatnią. Po prawej stronie znajdowały się mini szufladki na kluczyk - niektóre drzwiczki były powyłamywane, inne wgniecione lub porysowane. Z lewej strony natomiast były boksy, w których mieściły się drewniane ławki, a na ściankach krat zamontowane były wieszaki. Panowała błoga cisza, która wręcz potęgowała strach Addelaine i sprawiała, że jej dłonie pociły się od ściskania klucza. Szła niepewnie, powoli i ostrożnie. Oczy miała szeroko otwarte, a zmysł słuchu wyostrzony. Nawet delikatny szmer wywołany wiatrem wpadającym przez wybite okno powodował, że momentalnie przyjmowała obronną pozycję.
Dotarła do schodów prowadzących na pierwsze piętro. Zanim wspięła się po nich, spojrzała w górę, czy na pewno nikt tam na nią nie czyhał. Gdy uznała, że jest “czysto”, ruszyła prędko, przechodząc do kolejnego korytarza, tym razem pełnego drzwi prowadzących do kolejnych pomieszczeń.
Zerknęła w kąt jednej ze ścian - widniała tam kamera, co zdawało się być zaskakujące, gdy przez chwilę nad tym się zastanowiła. Skoro była to dawno opuszczona szkoła, skąd wzięły się w niej kamery, wyglądające na dosyć nowe? Sean miał wszystko zaplanowane już wcześniej.
Addelaine zdecydowała się otworzyć każde z napotkanych drzwi. Wiedziała, że i tak o to w tym chodzi. Miała sama przyjść do Seana, a ta zabawa była częścią jej gry. Postanowiła więc, dać mu tą satysfakcję. Większość z nich koniec końców była zamknięta lub pusta. W niektórych pokojach leżały losowo wywrócone stoliki oraz krzesła, natomiast w innych - zbite tablice, zniszczone ściany i latające w powietrzu kartki. Tylko jedno pomieszczenie szczególnie się wyróżniało - na końcu korytarza jedne drzwi były delikatnie uchylone. Levinson popchnęła je i wtem wydała z siebie niepohamowany krzyk.
- Mój Boże, Calum! - zawołała, gdy zobaczyła leżącego na stole mężczyznę.
Brunetka rzuciła się do biegu, chociaż nie miała wystarczająco sił na sprint o wadze życia lub śmierci. Ciągnęła zranioną nogę za całym ciałem, dopóki nie dotarła do przyjaciela Ashtona. Oparła się o stary, kamienny stół. Calum leżał nieprzytomny, bez koszulki, a jego ciało zdobiło kilka świeżych blizn przypominających długie paski, wyglądające na pozostałości po uderzeniach biczem lub podobnym narzędziem. Oddychał, co uspokoiło adwokatkę, jednak nie zareagował na jej głos. Delikatnie palcami przebiegła po ranach, by wydedukować, kiedy mogły zostać one zrobione. Jej wzrok powędrował na ramiona, a potem na nadgarstki, które były skute metalowymi kajdankami, przymocowanymi do stołu. Addelaine zmarszczyła brwi, analizując miejsce oraz stolik, na jakim znalazł się Calum. Zaczęła dokładnie go oglądać i przebiegać dłońmi nietypowy mebel. W połowie stołu znajdowała się wnęka. Gdy ją zobaczyła, zrozumiała, do czego zostało stworzone to urządzenie. - Nie powinnaś była przychodzić - wyszeptał niespodziewanie Hood, łapiąc ją za rękę.
Kobieta już chciała coś odpowiedzieć, ale zanim zdążyła wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, usłyszała ciężki, męski głos za swoimi plecami.
- Witaj, Addelaine. Nie mogłem doczekać się naszego spotkania.

1 komentarz:

  1. Jak czytam te rozdziały to czuję jakby były one pisane na siłę :/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Szablon
Fantazja
zxvzxvz