Addelaine przykucnęła i schowała twarz w dłonie, cicho
wzdychając. Miała głęboką nadzieję, że to co się dzieje, to tylko głupi sen lub
jej wyobraźnia. Ale gdy tylko odkrywała oczy i patrzyła przed siebie, już
wiedziała, że to straszna i bolesna rzeczywistość, która wystawia ją na kolejną
próbę.
- Jak długo to trwa? – zapytała Caluma, nawet nie zerkając w
jego stronę.
Levinson nie chciała widzieć tego smutnego spojrzenia,
któremu towarzyszył wstyd i ogromne rozczarowanie. Starała się ułożyć wszystko
w głowie, a przede wszystkim zrozumieć sytuację, w jakiej znaleźli się ona, a
również i przyjaciela Ashtona, nie mówiąc już o nim samym.
- Dziewięć lat – odparł Hood cicho, ledwie słyszalnie.
Dziewięć? Dlaczego dziewięć, a nie dziesięć? – zastanawiała się
adwokatka, lecz bała się o to zapytać. Strach był na tyle ogromny, że nie
umiała nawet wypowiedzieć na głos swoich pytań. Nie miała pewności, czy
zniosłaby kolejne odpowiedzi i wyjaśnienia tej chorej sprawy. Wszystko zdawało
się być takie proste – miała jedynie wyciągnąć Ashtona Cienia Irwina z
więzienia i dać drugą szansę od losu, a tymczasem… sytuacja toczyła się
zupełnie inaczej.
- Czemu Sean chciał, żebyś mnie tu przywiózł? – spytała, starając
się odciąć od wiadomości, które do tej pory otrzymała i jakie ją wyniszczały.
Miała o wiele więcej pytań – ważniejszych, większej wagi, potrzebnych, ale nie mogła
skupić się na nich właśnie teraz.
Calum wzruszył ramionami, patrząc w przestrzen, chociaż
Addelaine widziała, że kątem oka zerka w zupełnie innym kierunku. W tę samą
stronę, w którą patrzyła obecnie ona. Zaciskał usta, przygryzając dolną wargę
zębami, jakby powstrzymywał się od słów, które wręcz pchały mu się na język.
Potrzebował wydusić z siebie wszystko, w końcu trzymał to od prawie dziesięciu
lat. Addelaine zobaczyła, jak do jego oczu napływają łzy, kiedy patrzył w ten
sam punkt, co ona. Jego wzrok był pełen rozpaczy. Dłonią zakrył usta, jakby za
chwilę miał z nich uciec niepohamowany szloch. Odwrócił się, by prawniczka nie
ujrzała jego stanu.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak popieprzone to wszystko
jest… - szepnął, po czym zaciągnął nosem.
Levinson wstała i zaczęła powolnie chodzić wzdłuż drogi, a
potem zawracać. Starała się zebrać myśli, a jednocześnie uciec od problemów
mimo że nic w tej chwili nie mogło jej pomóc.
- Ashton nie wie – powiedziała trochę pytająco, ale miało to
być zwykłym, prostym stwierdzeniem – Wiesz, że on musi…
- Myślsz, że nie próbowaliśmy? – zapytał z wyrzutem
ciemnowłosy, po czym siegnął do kieszeni spodni, z której wyjął paczkę
papierosów. Wyciągnął jednego i podpalił, zachłannie zaciągając się.
Addelaine zamilkła. To nie było łatwe i nie chciała nawet
atakować Caluma, czy mieć do niego pretensji w tym przypadku. Chciała zrozumieć
ich decyzję oraz zachowanie, przypominając sobie, jak wielkim uczuciem Ashton
darzy tę dziewczynę. Próbowała ich usprawiedliwić tak, jak zawsze
usprawiedliwiała siebie.
- Nie byliście tym zmęczeni? Tą farsą? – dopytywała.
- To nie był i nadal nie jest dobry czas…
- Proszę, nie obwiniaj tutaj czasu, Calum – wtrąciła ostro –
To najsłabsze wytłumaczenie.
- Za każdym razem słyszeliśmy te same słowa.. to samo imię –
powiedział ze złością – Tylko ona się dla niego liczyła. Tylko dla niej chce
walczyć i nie może doczekać się, aż ją zobaczy. Gdyby dowiedział się, jak
potoczyło się jej życie po jego zamknięciu, nigdy by sobie nie wybaczył.
- To nie jest jego winą – odparła szybko.
- I wszyscy są w stanie to przyznać – rzucił krótko – Tylko nie
Ashton.
Calum pociągnął kolejnego bucha, po czym wypuścił dym w
powietrze. Nagle dźwięk w jego telefonie rozbrzmiał. Wyciągnął komórkę i
sprawdził powiadomienie.
- Dostałem wiadomość – odezwał się Calum – Mali jest
bezpieczna – powiedzial ze spokojem, biorąc głęboki wdech.
- To dobrze – w głosie Addelaine można było wyczuć ulgę, a
także troskę – Jeśli twoje zadanie miało zagwarantować jej życie, to w
porządku, nic się nie stało – pocieszała mężczyznę, odwracając się w stronę
miejsca, które jej pokazał – Może nawet lepiej, że wiem. Pomogę wam przez to
przebrnąć i znaleźć sposób, w jaki powiemy o tym wszystkim bałaganie Ashtonowi.
Nie będzie to łatwe, ale w końcu ma was, prawda? I mnie, w sumie też mnie..
- Addelaine.. – kobieta usłyszała zza pleców.
Brunetka odwróciła się, a Calum stał, ale tym razem w
towarzystwie. Jack, którego miała okazję spotkać w swoim biurze trzymał broń
tuż przy jego głowie.
- Znów się spotykamy – zauważył, z uśmiechem – Pora wyrównać
rachunki.
- Uciekaj – wyczytała z ruchu warg Caluma i z początku nie
zrozumiała tego sygnału.
Niespodziewanie ciemnowłosy złapał za rękę Jacka i pchnął ją
do góry w razie wystrzału. Następnie kolanem uderzył go w brzuch, by zyskać
trochę przewagi. Jeszcze raz zwrócił się do Addelaine, by ją ponaglić, a potem
sam przyjął cios w twarz.
Levinson rzuciła się do ucieczki. Ruszyła przez ulicę,
prosto w las. Strzały zaczęły padać tuż po tym, jak znalazła się po drugiej
stronie. Z daleka nadjeżdżał kolejny czarny VAN. Spodziewała się kto w nim
będzie. Odwróciła się, tylko na chwilę. Calum siłował się z mężczyzną na pistolety, by zagwarantować jej więcej czasu.
Przez moment wahała się, czy na pewno uciekać. Tak nakazał
jej Hood, ale nie umiała go zostawić, nie w takiej sytuacji. Widząc jednak, jak
krzyczy i ponagla ją, impulsywnie zaczęła biec do lasu, by skryć się pomiędzy
drzewami. Sił jej nie brakowało, przeszkadzały jej tylko buty. Przystanęła za
jednym z drzew i zdjęła szpilki, które zatapiały się w miękkiej ziemi podczas
biegu. Wzięła je w ręce i słysząc męskie głosy, już miała kontynuować ucieczkę,
gdy nagle jej skórę przetarł pocisk. Wrzasnęła z bólu, patrząc na swoje ramię,
z którego zaczęła płynąć krew. Zaczęła szybko oddychać. Czym prędzej zacisnęła
dłoń na ranie i podążyła w głąb lasu, starając się zgubić goniących ją
mężczyzn. Szelest liści, o które wciąż się obijała wcale nie pomagał jej w
kamuflażu, ale nie zwalniała tempa. Im lepiej ich słyszała lub strzały zdawały
się być wyraźniejsze, tym szybciej biegła. Próbowała wyciągnąć z kieszeni
telefon, ale brakowało jej czasu i spokoju. Jej dłonie drżaly, jakby wypiła
pięć kaw w ciągu dnia. Ledwo utrzymywała buty w ręce, a drugą dłonią ramię. Nie
miała możliwości, ani dyspozycji.
Powoli zaczynało się ściemniać. Las nie był duży. Po
przebiegnięciu około sześciu kilometrów, Addelaine przedostała się na jego
drugi koniec i znalazła się na ulicy. Rozejrzała się dookoła. Było pusto.
Żadnego samochodu, żadnych ludzi. Zeszła z drogi, zanim ktokolwiek mógłby ją
dostrzec i schowała się w niewielkim rowie, tuż przy ściekach. Rana wciąż
krwawiła, bardzo. Kobiecie ciężko było powstrzymać się od krzyku z bólu.
Levinson wyjęła telefon i szybko wybrała numer, który znała
na pamięć. Po trzech sygnałach połączenia, Andre odebrał, a ona wyrecytowała mu
adres. Był około pół godziny drogi od miejsca, w którym się znajdowała, natomiast
pobliskie patrole około godziny. Wsunęła się w mało widoczny dół i cierpliwie
czekała, aż pomoc nadejzie, modląc się, żeby nikt jej nie znalazł. Wokół całego
lasu było cicho. Dostrzegała tylko odgłosy szumiących liści oraz świerszczy i
innych owadów. Żaden samochód w międzyczasie nie przejeżdżał tą drogą. Jednak w
końcu po około trzydziestu minutach jeden wóz nadjechał i zatrzymał się
niedaleko niej. Wtedy jej serce zabiło szybciej mając nadzieję, że to tylko
Andre, a nie nocna zmora, która zabierze ją do grobu.
- Addelaine! – krzyknął znajomy głos – Addelaine, gdzie
jesteś?!
Brunetka wyczołgała się z dołu, a następnie zaczęła się
wspinać, by wyjść z rowu. W ostatniej chwili Andre chwycił jej dłoń, gdy noga
ześlizgnęła się i pociągnęła za sobą całe ciało. Dzięki policyjnym treningom i
sile, wyciągnął kobietę w kilka sekund.
Kiedy spojrzał na jej przerażoną twarz i poranioną rękę,
przyciągnął ją do siebie.
- Już w porządku, wszystko w porządku – szepnął, pocierając
jej głowę i prowadząc do auta.
Addelaine zajęła miejsce pasażera, a Andre zamknął za nią
drzwi i usiadł na miejscu kierowcy. Przez chwilę patrzył na kobietę, która
próbowała unormować swój oddech. Zerknęła na niego i już miała powiedzieć pewne
ważne słowa, kiedy za jego plecami, na tle lasu spostrzegła wyłaniającą się
postać. Szedł pewnie, prosto na nich. Na jego głowie widniała burza czarnych
loków. W dłoni znajdował się pistolet. Widziala jego spojrzenie. Patrzył na nią
gniewnie, mrocznie. Nagle wzbudził w niej panikę.
- Jedź – nakazała – Jedź, jedź, jedź!- zaczęła wrzeszczeć,
kiedy mężczyzna zaczynał celować.
Andre wdepnął nogą w gaz i ruszył. Z piskiem opon odjechali
z pobocza, a w tylnym lusterku oglądali, jak Sean Fletcher wychodzi na środek
ulicy i mierzy do nich z broni. Strzelił, jednak chybił.
Tym razem.
wygląda na to, że Calum zawiózł Addelaine na cmentarz, ale to wydaje się zbyt proste. może trafiła do psychiatryka? mam nadzieję, że nie i że jak najszybciej się o tym przekonamy! chcę szczęśliwego Ashtona:(
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że psychiatryk ��
OdpowiedzUsuńnawet jeżeli calum zawiózł ją na cmentarz to nie znaczy, że ona nie żyje. bo może żyć, tylko po prostu oni o tym nie wiedzą
OdpowiedzUsuń