Addelaine wysiadła z samochodu, a za nią reszta obecnych
osób. Zaczęła iść w stronę, gdzie widziała powoli znikającego w tłumie ludzi
Ashtona. Andre dołączył do niej i podtrzymywał jej krok. Jego twarz
czerwieniała, a na twarzy malowała się złość. Zaciskał już dłonie i czekał, aż
dorwie Irwina, by móc wymierzyć swoją sprawiedliwość. Był również zły na
prawniczkę, która powoli, spacerkowym krokiem podążała za więźniem, który
właśnie im zbiegł. Nie mógł zaakceptować jej post podejścia do sprawy.
- Długo będziesz tak wędrować? – zapytał z irytacją,
patrząc na nią wkurzony – Właśnie spieprza nam więzień.
Addelaine zaś zatrzymała się i skrzyżowała ręce,
spoglądając na mężczyznę z politowaniem.
- To będzie twój problem – odparła, wywracając oczami – O
ile wiem, to ty się nim opiekujesz – palcami pokazała cudzysłów – A ja nie
jestem mistrzynią w sportcie zwanym „Bieg w szpilkach”.
Andre zerknął na jej stopy, które faktycznie zdobiły
czarne, matowe szpilki.
- Długo będziesz czekał, idioto? – zapytała zdenerwowana –
Biegnij po niego! – nakazała, a mężczyzna ruszył w poszukiwaniu więźnia, a za
nim jego dwóch przyjaciół.
Dziesięć minut później wrócili, w towarzystwie Ashtona,
którego wyraz twarzy nie wyrażał zadowolenia, jak Addelaine się spodziewała.
Andre szybko wepchnął Ashtona do samochodu, zanim ktoś z ludzi zdążyłby
zadzwonić i poinformować media lub policję, że najgroźniejszy morderca zbiegł
służbom specjalnym.
- I?! – spytała głośno brunetka – Gdzie ona jest?
- Ja… Ja nie wiem, myślałem, że….
- No pięknie – podsumował funkcjonariusz – Nie dość, że
wypuściłaś więźnia na wolność, to okazuje się, że jest w dodatku pierdolnięty i
ma zwidy.
- Stul pysk – rozkazali zgodnie, a później spojrzeli się
na siebie. Addelaine spiorunowała swoim wzrokiem Ashtona, który mógł ugryźć się
w język, ale mimo wszystko rozumiała jego reakcję. Zwróciła się do niego
grzecznie i spokojnie, chociaż w głębi duszy serce łomotało jej ze
zdenerwowania. Umiała to po prostu dobrze ukryć.
- Nie możesz tak uciekać, Ashton – oświadczyła – Ledwo wyszedłeś,
a takie zachowania nie pomogą Ci w utrzymaniu przepustki.
- Ja po prostu.. – zająknął się, kiedy próbował
wytłumaczyć całą sytuację, ale Addelaine sprawnie przeszkodziła mu.
- Wiem – wtrąciła – Po takim czasie wyjście z więzienia
może być trudne. Mogłeś się pomylić.
Samochód jechał już drugą godzinę, a Ashton cały czas
wypatrywał za oknem znajomych miejsc, a także.. Caitlin. Ciągle jego myśli
krążyły wokół niej. Ta dziewczyna wyglądała tak znajomo, prawie identycznie.
Nie mógł wyrzucić jej ze swojej pamięci.
Nagle spostrzegł tabliczkę „Witamy w Hurstville” i szybko
zwrócił się do reszty osób.
- Jedziemy do mojego domu?
- Został sprzedany – oświadczył Calum.
- Mieszkania?
- Też już go nie masz… - odpowiedział z
zakłopotaniem Michael.
Ashton prychnął, zwracając się ponownie do okna i
mruknął cicho.
- Wow, a mam chociaż swoje konto bankowe, żeby móc
je kupić czy również jest sprzedane?
- Jakby ci to powiedzieć… - zaczął Calum, ale
Addelaine mu przerwała.
- Twoje konto zostało zamrożone – oznajmiła ze spokojem –
Pieniądze nadal się na nim znajdują, ale nie masz do nich dostępu.
- Więc kto ma? – zapytał, zerkając na nią
podejrzliwie.
Levinson uśmiechnęła się ciepło.
- Osoba, do której właśnie zmierzamy.
***
Gdy tylko wjechali w odpowiednią ulicę, Ashton rozpoznał
miejsce, w którym się znajdowali. Każdy domek jednorodzinny, który mijali
wyglądał tak, jak je zapamiętał. Nic w okolicy nie zmieniło się. Poza kilkoma
rzeczami i… osobami.
Zatrzymali się przed znajomym mu domem, w którym spędził
swoje całe dzieciństwo. Wysiadł z samochodu i nie czekając na swoich towarzyszy
przeszedł przez ogrodzenie, zanim brama zdążyła się otworzyć, jak to robił w
młodzieńczych latach. Ze schodów właśnie schodził lekko zasiwiały mężczyzna,
który nie był wcale obcy, a odpowiadał za całe to zamieszanie.
- Nie sądziłem, że w końcu normalnie cię uściskam – zawołał wuj
Ashtona, któremu wpadł w ramiona, gdy go zobaczył.
- Dziękuję – powiedział cicho – Nie sądziłem, że ktoś po
tylu latach o mnie pamięta i jest w stanie zrobić tyle, ile ty robisz teraz…
- Ashton, ja w ciebie wierzę – szepnął mu do ucha – Nie spieprz
tego.
- Postaram się – obiecał.
- A teraz zapraszam do domu, gdzie czeka na ciebie ktoś
ważniejszy niż ja – poprosił, po czym podążył do Addelaine, by przywitać się z
nią i zostawić go na moment samego, by mógł przeżyć tę chwilę sam.
Blondyn powoli wszedł po schodach, nie spodziewając się
tego, co może zaraz zobaczyć. Przeszedł przez korytarz do salonu, gdzie stała
niska postać o średniej długości siwych włosów, odwrócona do niego plecami.
Słysząc kroki, zwróciła się, by pokazać swoją twarz.
- Ma…mama? – wydusił z siebie, gdy zobaczył starszą
kobietę, która na jego widok rozpłakała się. W dłoni ściskała uchwyt laski, ale
ona nie powstrzymała jej przed szybkim podejściem do mężczyzny i wzięcia go w
swoje ramiona. Ashton również ją objął. Nie za mocno, ale z całą miłością, jaką
darzył starszą kobietę i siłą tęsknoty, którą mógł jej okazać. Nie czuł się
świadomy tego, co się właśnie wokół niego działo. Miał wrażenie, że część
życia, której został pozbawiony i odcięty od niej na kilkanaście lat, właśnie
do niego powróciła, a wręcz została mu podarowana. Addelaine oraz reszta
towarzyszy patrzyli na niego i widzieli to oszołomienie, ale i szczęście,
tęsknotę i desperację, jaka w tym momencie nad nim brała władzę. Wydawał się
być taki mały i niewinny, niczym małe dziecko. Po jego policzku spłynęło kilka
łez, które starał się ukryć i nie pokazywać nikomu, a zwłaszcza matce, która w
przeciwieństwie do niego wylewała ich morze. Gdy oderwała się od niego, a on
zdążył otrzeć łzy, głaskała go po głowie i policzkach powtarzając, że jej
malutki synek wrócił. O mały włos, a raz by się prawie przewróciła z powodu
braku sił i opuszczenia laski, która wspomagała staruszkę. Szybko Michael i
Calum ruszyli na ratunek, sadzając kobietę na kanapie. Irwin zajął miejsce tuż
obok niej, trzymając ją mocno za rękę. Addelaine siedząc naprzeciwko nie mogła
wyjść z podziwu, w jaki sposób taki człowiek jak On, mógł sobie tak spieprzyć
życie – mając kochającą, czekającą na niego rodzinę i przyjaciół; ciepły dom i
wspaniałe życie. Sama wzruszyła się na oczach wszytkich, patrząc na ten
niesamowity widok, którego zupełnie się niespodziewała. Patrząc na niego nie
mogła zrozumieć, dlaczego nie chciał wyjść z więzienia, czemu nie chciał od
niej pomocy i ucieczki od tego mroku, mając coś, czego ona nie mogła już
otrzymać?
Po dwudziestu minutach wszyscy przeszli do wspominania
poprzednich czasów. To było dla Addelaine bardzo korzystną sprawą, bo w końcu
mogła dobrze poznać Ashtona i dowiedzieć się, jaką naprawdę był osobą. Jednak
Irwin nie czuł zadowolenia, gdy jego mama mówiła o czasach szkolnych, a później
przeszła do czasów, gdy przez dziesięć lat była sama i opowiadała, jak żyła.
Wuj śmiał się z nią, Addelaine, Andre, Calum i Michael z grzeczności się
uśmiechali, ale Ashton zbladł i spoważniał, aż w pewnym momencie wstał,
rzucając cicho, iż za chwilę przyjdzie i wyszedł przez drzwi wejściowe. Andre
już ruszał za nim, by nie spuszczać go z oka, ale Levinson powstrzymała go i
sama podążyła za mężczyzną. Domyśliła się, że ostatnią rzeczą, jakiej teraz
potrzebował był natrętny funkcjonariusz.
Prawniczka znalazła mężczyznę siedzącego na schodach.
- Nie sądziłem, że to będzie takie trudne - wyznał – Stać tam i…
- Rozumiem – odparła Addelaine, siadając obok mężczyzny –
Nie tylko ty masz z tym problem, każdy ma.
- Gdyby chodziło tu tylko o mnie, ale.. wyrwałem dziesięć
lat życia z nich wszystkich – powiedział, a w jego głosie słychać było ogromne
rozczarowanie sobą i niewyobrażalny ból – To wszystko zdawało się być o wiele
łatwiejsze, kiedy…
- Caitlin była obok? – spytała, wtrącając się blondynowi
w słowo, a ten skinął.
Addelaine westchnęła.
- Nie sądzę, że poradzę sobie z tym…
- Poradzisz, Irwin – po raz kolejny weszła mu w
zdanie, nie chcąc słyszeć żadnej odmowy.
Za bardzo go teraz potrzebowała. Musiała mu udowodnić i
pokazać, że ma szansę z tego wyjść i jest w stanie walczyć, bo gdy w końcu to
zrozumie – pomoże jej w schwytaniu jedynej osoby, o której w tej chwili jest w
stanie myśleć.
- Wiesz, ile osób straciłem przez swoją własną głupotę? –
zapytał z wyrzutem – Moją rodzinę, moich najbliższych przyjaciół, przeze mnie
zginął Luke, Caitlin nie ma i och, Boże, nie mam nawet siły wymieniać ich
wszystkich.
- Hej! – brunetka krzyknęła karcącą i dotknęła jego
ramienia – Czytałam twoje akta i wiem, kto zabił Luke’a. Nie była to twoja
wina.
- Gdybym ich wszystkich nie wpakował w swoje problemy, to
wszystko nie miałoby miejsca – obwiniał się mężczyzna.
Addelaine wywróciła oczami i zabrała dłoń. Wstała i
wysunęła rękę w kierunku blondyna, czekając aż po nią sięgnie. Nie mogła dłużej
wysłuchiwać jego spowiedzi, w której zadręcza się czymś, czego powodem w ogóle
nie był.
- Musisz przestać obciążać siebie błędami, w które ktoś
inny cię wplątał. Może nie jesteś niewinny, ale nie możesz również ciągnąć za
sobą czyiś występków. Wszyscy odpowiadają za siebie, nie ma organizacji
charytatywnych, kiedy chodzi o popełnianie zbrodni. – powiedziała ostro,
wyjaśniając – Dlatego zamierzam do więzienia wsadzić Seana Fletchera.
Ashton uniósł głowę i popatrzył na nią z
niedowierzaniem.
- Uważasz, że jesteś w stanie to zrobić?
Levinson skinęła głową.
- Tylko, jeśli będę miała w tobie wsparcie – odparła, a w
jej głosie można było wyczuć nutkę nadziei. Kiedy Ashton milczał, postanowiła
ponegocjować – Ja znajdę Caitlin, a ty wsadzisz ze mną Seana do więzienia.
Wydaje mi się, że to całkiem dobry układ.
Blondyn podał kobiecie dłoń,
oddając jej również swoje zaufanie, chociaż coś mu podpowiadało, że nie
powinien tego robić w stu procentach.
By załatwić sprawy dokumentowe,
Addelaine zostawiła na godzinę Ashtona i jego przyjaciół wraz z Andre i wróciła
do miasta, a później mieszkania, żeby chwilę odpocząć. Ku jej zdziwieniu, gdy
szła przez korytarz, ujrzała uchylone drzwi mieszkania. Nie było to nic
szokującego, jeśli Charlotte była w domu i zwyczajnie ich nie zamknęła, jednak
parę rzeczy znajdowało się na wycieraczce, a to już budziło wątpliwości.
Przyśpieszyła kroku i wręcz wpadła do mieszkania, aby je sprawdzić, ale
przyjechała zdecydowanie za późno. Całe mieszkanie zostało zdemolowane.Akcesoria, naczynia i dodatki do
domu leżały popękane na ziemii. Szafa z książkami była przewrócona, kanapa
przekrywiona i rozdarta, okno balkonu wybite. Brunetka stała w korytarzu i bała
się przejść dalej, nie chcąc widzieć większych strat. To co się wydarzyło w
pierwszej części mieszkania było już dla niej wystarczające.
- Addelaine, chcesz mi powiedzieć, co tu się do cholery
wydarzyło? – zza ściany niczym zaczarowana wyłoniła się Charlotte, a wyraz jej
twarzy wyraźnie wskazywał na to, że jest zdenerwowana i przerażona tym, co
zastała zanim Addelaine udało się trafić do domu.
Addelaine przeszła obok niej, o mało po raz kolejny nie
wywracając oczami.
- A na co ci to wygląda? – burknęła pod nosem, gdy
wchodziła do salonu.
Brunetka zaczęła podnosić papiery z podłogi, a popękane
wazony oraz szklanki delikatnie i uważnie zbierać w jedno miejsce. Odnalazła w
jednej z szuflad pod telewizorem reklamówkę i zdecydowała się powrzucać tam
popękane szkło.
- To już przechodzi wszelkie pojęcie – Charlotte oburzyła
się – A wszystko przez tę cholerną sprawę…
- Przestań – warknęła Levinson, nie pozwalając
współlokatorce skończyć.
Charlotte nie wytrzymała i podeszła do kobiety, szarpiąc
ją za rękę i odwracając do siebie.
- Czy ty naprawdę jesteś aż taka ślepa, Addelaine? –
zapytała delikatnie, chociaż nadal wyczuwalna była jej złość, którą teraz
dzialiła ze swoją koleżanką – Nigdy nie było takich szurniętych sytuacji! Nikt
nie napadał na nasze mieszkanie! Raz na miesiąc przychodziły do ciebie jakieś
groźby, a teraz?
Addelaine wstrzymała powietrze, po czym spojrzała na
Charlotte z politowaniem.
- Próbuje nas zastraszyć – wyjaśniła – To nic takiego.
- Nic takiego?! – Ciemnowłosa rozłożyła ręce i rozejrzała
się dookoła – To dla ciebie jest „nic takiego”?
Adwokatka wzruszyła ramionami.
- Nie zrezygnuję z Ashtona – oświadczyła pewnym głosem i
wróciła do sprzątania całego bałaganu, jaki zastała.
Brunetka podeszła do beżowej kanapy okrytej białym
bawełnianym kocem oraz kolorowymi poduszkami i przysunęła ją bliżej telewizora,
by znów mogła stać prosto. Wazon, który jako jedyn nie zbił się, postawiła na
komodzie, tuż przy zaległych, nieodczytanych listach. Reklamówkę z
niepotrzebnym już szkłem zabrała i wrzuciła prosto do śmietnika. Próbowała
naprawić drzwi od szafy, które z niej dosłownie zwisały, jednak urwały się
zawiasy. Nie mogła już nic z nimi zrobić, nadawały się do wymiany. Zdjęła
lustro, które wisiało na ścianie w korytarzu i ustawiła je przy śmietniku.
Charlotte nie zamierzała jej pomóc, bo nie była winna tym wydarzeniom. Stała i
patrzyła, jak Addelaine cierpliwie i bez narzekań porządkuje całe mieszkanie,
jak gdyby żadne włamanie i rozruba nie miały tutaj miejsca.
- Kto nas próbuje zastrzaszyć – wydusiła z siebie w końcu
pytanie, poprzez zaciśnięte zęby.
- Dobrze wiesz – odpowiedziała Addelaine.
- Kto?! – wrzasnęła Charlotte, a Addelaine zwróciła się ku
niej.
- Sean! – również krzyknęła ostro – A myślisz, że kto
zrobiłby taki burdel? Święty Mikołaj szukając choinki!?
Charlotte schowała twarz w dłonie i zaczęła chodzić w
kółko po pokoju, powtarzając jedynie słowa „Nie wierzę”. Addelaine oglądała,
jak jej koleżanka popada w panikę i nie wiedziała co robić, ani co powiedzieć,
aby ją uspokoić. Kiedy już otwierała usta i wyciągała ręce, aby porozmawiać, za
chwilę je opuszczała, bo brak odpowiednich słów, by jakkolwiek się
usprawiedliwić ją blokował.
- Dlatego nie chcesz zrezygnować z Ashtona? – spytała – Bo
on doprowadzi cię do niego, prawda?
Addelaine nieśmiało i cicho potwierdziła jej teorię.
- Jak długo będziesz się łudzić Addelaine, że to coś
zmieni? – głos dziewczyny był pretensjonalny i sarkastyczny – Myślisz, że
nadejdą lepsze dni? Nie. Nie… - zaśmiała się przez łzy – Nie dość, że marnujesz
swoje życie, to jeszcze moje. To jest popaprane, ty jesteś popaprana, jeżeli
uważasz, że to zwróci ci twoją ukochaną przeszłość. Życie to nie pieprzona
bajka, a on nie żyje i ty nie zmienisz tego, choćbyś wsadziła za kratki Seana!
On i tak będzie martwy. Jest od dwunastu lat, był i będzie!
- Zamknij się! – wybuchła brunetka uderzając płaską dłonią
w blat stołu obok którego stała. Jej głowa była spuszczona w dół, a rozgarnięte
włosy zakrywały twarz. Oddychała ciężko, jej całe ciało unosiło się, a dłonie
błyszczały od potu. Zgarbiona, ledwo stojąca na nogach nie miała już dłużej
siły, by słuchać ataków swojej współlokatorki. Uniosła lekko głowę, a przez
kosmyki włosów można było zobaczyć jej ciemne, kipiące złością oczy. Gdy
Charlotte patrzyła na nią, była prawie pewna, że mogłaby teraz zabić. Uderzyła
w jej najgorszy czuły punkt, którego nikt nigdy nie odważył się poruszyć, bo
doskonale wiedział, co może spowodować. Ona jednak nie była tego świadoma, ale
kiedy już się przekonała, to postanowiła więcej nie próbować. A już na pewno
nie rzucać tak ostrych słów w złości. Charlotte zdecydowała ulotnić się na
jakiś czas, więc rzuciła tylko krótko:
- Pamiętaj, że ja też tu mieszkam i nie zamierzam tego
znosić.
A po chwili już jej nie było. Zostawiła Addelaine całkiem
samą.
Adwokatka powędrowała do kuchni, gdzie odnalazła całą, nie
pękniętą szklankę. Nalała do niej whisky, którą wyciągnęła wcześniej z lodówki
i upiła łyk. Ale smak nie był już taki sam, jak zawsze. Był gorzki, a zarazem
mdły. Gdy nawet tak mały detal nie był w porządku, kobietę znów ogarnęła złość.
Rzuciła szklanką o ziemię, a ta rozbiła się na drobne kawałki. Nie zamierzała
tego sprzątać. Podeszła do ściany słabym i wolnym krokiem, a potem osunęła się
na podłogę i rozpłakała, wspominając przeszłość, która chodziła za nią i przez
którą ogarniał ją mrok. Wtedy niedaleko niej spostrzegła prostokątną kartkę,
leżącą prawie że na środku mieszkania tak, by nie sposób było jej nie zauważyć.
As.
Kochana cudo! Kiedy następny?!
OdpowiedzUsuń