muzyka: klik
Jak bardzo musiałam być nienormalna, skoro czekałam w samochodzie
naprzeciwko komisariatu na wyjście Willa, aby go śledzić? Czy w ogóle robiłam
coś legalnego? Wątpię. Do dyplomowanego detektywa było mi naprawdę daleko.
Właściwie nie powinnam się tak tym przejmować. Moja karta w wydziale zapewne
nie należy do czystych, więc jeśli dodadzą mi kolejny występek… niczego to nie
zmieni. Poza tym, działałam w dobrej wierze. Tępiłam kłamstwo, dążyłam do
prawdy. Jeżeli robiłam coś złego, to niech mnie diabli poniosą! Miałam dość
bycia wiecznie skrzywdzoną dziewczynką, musiałam wziąć sprawy w swoje ręce,
nawet jeżeli miałabym za moje działania pójść do więzienia, co było niemożliwe.
W moich dokumentach na pewno znajdowało się nazwisko Ashtona – poszukiwanego
listem gończym przestępcy, a za niego nie groziło mi zupełnie nic, więc mogłam
myśleć pozytywnie.
Przestraszyłam się, gdy ktoś otworzył drzwi mojego
samochodu. Theresa zajęła miejsce pasażera. Wyjęła ze swojej teczki kilka
papierów. Od razu zabrała się za ich analizę, podczas gdy ja skoncentrowałam
się na frontowych drzwiach komisariatu. Zachowanie Willa już od dawna wydawało
się niepokojące, ale minęło sporo czasu i przestało mnie to interesować, dopóki
nie odkryłyśmy, że może być zamieszany w porwanie Cassie. Nie dbałam o to, kim
dokładnie jest. Kłamstwa zniszczyły naszą relację, co uświadomiłam sobie dzień
wcześniej zanim wpadłam na pomysł wieczornego śledztwa. Dzięki informacji
Theresy, wyrzuty sumienia przestały mnie dręczyć. Wręcz przeciwnie,
determinacja zastąpiła poczucie winy. Nie mogłam doczekać się zdemaskowania
tego łajdaka, który oszukiwał mnie dzień w dzień.
- Jest tutaj parę luk w życiorysie – mówiła Theresa, oglądając dokumenty
dotyczące Willa – Dziwne, byłam przekonana, że pracodawcy dbają o takie rzeczy,
dlatego moja biografia zawiera wszystko.
- Nawet to, że jadłaś dziś pączka na drugie śniadanie? – spytałam
rozbawiona jej oburzeniem.
- Zastanawiałam się nad wpisaniem mojego harmonogramu dnia, jeśli
o to właśnie ci chodzi – odpowiedziała.
- Włącznie z załatwianiem potrzeb fizycznych? – drążyłam temat
wydający się co najmniej śmieszny w okolicznościach, w których właśnie byłyśmy.
- Jeśli byłoby to wymagane.
- Jesteś dziwna, Theresa!
- Mówi to laska, która umawiała się z gangsterem, a teraz zabawia
się w detektywa – prychnęła, uśmiechając się.
- Więc czemu mi pomagasz?
- Cóż, powiedzmy, że lubię adrenalinę, której pracownicy
komisariatu mi nie dostarczają - wytłumaczyła blondynka - Powinien wyjść za
dokładnie piętnaście minut. Obserwuj teren, a ja skoczę po fajki.
Theresa otworzyła drzwi ciemnego BMW, które pozwoliła mi
poprowadzić. Wyjaśniła, że dostała auto od swojego szefa. Obiecała korzystać z
samochodu w sytuacjach bez wyjścia, ale
nie do końca stosowała się do swej przysięgi. Stwierdziła, że wiele
sytuacji można uznać za awaryjne, więc musi mieć auto pod ręką. Dlatego
jeździła nim dosłownie wszędzie.
- Palisz? - zapytałam zaskoczona.
- Każdy funkcjonariusz pali! Musimy grać twardzieli, wiesz jak to
jest. - zaśmiała się. Po chwili już jej nie było.
Oparłam się o fotel, po czym przymknęłam powieki. Westchnęłam
głęboko, chcąc odejść do krainy snu. Nie pamiętam, kiedy dokładnie spałam
spokojnie, a w dodatku nad ranem obudziłam się całkiem wyspana. Zjadały mnie
nerwy, które nie pozwalały mi na odpoczynek.
Odkręciłam głowę w kierunku komisariatu i leniwie spoglądałam na
wejście, które nadal wyglądało tak samo. Drzwi się nie otwarły, nikt nie
wyszedł, żadnego funkcjonariusza palącego papierosa w ramach przerwy. Cisza,
spokój, ani jednej żywej duszy oprócz mnie.
Ale nareszcie ktoś się zjawił, chociaż nie tej osoby oczekiwałam.
Drgnęłam, gdy ktoś pociągnął za klamkę w drzwiach auta. W przeciągu kilku
sekund na miejscu pasażera, gdzie przedtem siedziała Theresa, rozłożył się
Ashton. Uśmiechnięty od ucha do ucha, usadowił się wygodnie na fotelu. W ręku
trzymał paczkę czipsów. Rozkoszował się przekąską, oglądając miejsce, w które
wcześniej wbijałam swój wzrok. Mlaskał, jak prostak, zachowując się w dodatku
jakby był u siebie w domu.
Zacisnęłam dłonie na kierownicy, żeby pohamować swoją złość, co
sprawiało mi ogromną trudność. Theresa miała wrócić za chwilę, ale on wcale nie
przejmował się tym, że jest policjantką. Nie liczył się z niczym.
Powiedziałabym, że nie mogłam uwierzyć, iż jest tak wielkim idiotą, ale
zdążyłam się przyzwyczaić. Niestety nadal mnie irytował swoim postępowaniem.
- Szpiegujemy policjancika, no nie ładnie… - zawołał melodyjnie,
zerkając na moją czerwoną twarz. Nie znałam powodu nagłej zmiany koloru mojej
twarzy, ale były dwie opcje: Ashton mnie onieśmielał lub Ashton mnie wkurzał.
Obie mogłam uznać za prawdopodobne.
- Czego. Chcesz. – zaakcentowałam każdy wyraz, mówiąc przez
zaciśnięte zęby.
Ashton popatrzył na mnie zdziwiony. Otworzył szerzej oczy, a także
usta. Na jego języku wciąż znajdowały się resztki czipsów. Ohyda. Powstrzymał
się od jedzenia. Opuścił paczkę, otrzepał o spodnie brudną dłoń i jeszcze raz
zerknął na mnie niepewnie. Czekałam, aż nareszcie wydobędzie ze swojego gardła
jakieś słowo, które pozwoli mi rozszyfrować jego akt zaskoczenia, bo kompletnie
nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.
- To… to… - zająknął się – To nie jest randka?! – zapytał, a jego
twarz posmutniała – Szlag, a ja załatwiłem nam obiad… - mruknął, ale potem
znowu się uśmiechnął i podniósł paczkę z czipsami, kierując ją w moją stronę –
Chcesz? Mało romantyczne, ale zawsze coś.
- Dość tych twoich gierek! - wrzasnęłam, uderzając dłonią o
paczkę. Przekąska spadła na podłogę, a zawartość rozsypała się po całym miejscu
pasażera. - Masz pięć sekund, aby zabrać stąd swój tyłek, albo poznasz mnie od
zupełnie innej strony.
Irwin roześmiał się głośno.
- O, skarbie... Luke mówił mi, że brałaś leki uspokajające podczas
mojej nieobecności, ale chyba zapomniał wspomnieć o tym, że przestałaś...
- WYNOŚ SIĘ! - krzyknęłam, bo kończyła mi się cierpliwość.
Zagotowałam się od wewnątrz.
- Uspokój się - powiedział normalnym tonem - Zachowujesz się,
jakbyś mnie nie znała - prychnął - Nie będziesz go śledzić sama. Może być
groźny.
- Po pierwsze: Doszłam do wniosku, że nawet w małym stopniu cię
nie znam, a po drugie: Nie potrzebuję niańki, jadę z funkcjonariuszką.
- Sięgająca mi do łokcia, świetna ochrona! - ironizował - Pewnie
zastosuje dźwignię na dwumetrowym napakowanym gościu, który będzie celował do
niej z gnata cięższego niż ona.
Zmierzyłam chłopaka wzrokiem. Napięłam każdy możliwy mięsień,
mając nadzieję, że poprzez utrzymywanie z nim kontaktu wzrokowego nie stanę się
miękka i łagodna, co miałam w zwyczaju.
- Mówię poważnie – syknęłam - Spróbujcie mnie śledzić, a poślę
waszą czwórkę do więzienia.
Ashton podniósł ręce w geście mojej wygranej.
- W porządku - odpuścił - Nie będziemy cię śledzić.
- Naprawdę? - spytałam niedowierzając.
- Nie – rzucił gburowato - Oczywiście że sobie żartuję – wywrócił
oczami – Ale za buziaka postaramy się nie wychylać.
- Prędzej dam się obsmarować błotem.
- Jeśli będziesz nago, mogę ci pomóc, bezpłatnie!
- Zniknij z moich oczu.
Burknęłam, praktycznie wypychając blondyna z samochodu. Mało nie
upadł, wychodząc na zewnątrz, ale nie było mi go żal. Chciałam, żeby sobie
poszedł, bo nie mogłam znieść jego obecności.
Po piętnastu minutach wróciła Theresa. Pytała mnie, czy z kimś
rozmawiałam, ponieważ słyszała mój krzyk, ale zaprzeczyłam. Na szczęście
dziewczyna z łatwością mi uwierzyła i nie musiałam się tłumaczyć, bo wtedy
wpadłabym po uszy. Kłamstwo ma krótkie nogi, a ja się od niego wzbraniam.
Czasami tylko naginam prawdę, dla dobra moich bliskich.
Drzwi komisariatu otwarły się, a Will szybkim krokiem udał się w
stronę pasażu, zamiast parkingu, gdzie zostawił swoje auto. Rozglądał się co
chwilę, jakby nie chciał, aby ktokolwiek go zauważył. W pewnym momencie
zarzucił na głowę kaptur, dłonie ukrył w kieszeniach spodni i zgarbiony szedł w
najgorsze zaułki dzielnicy. Ze zgaszonymi światłami, podjechałyśmy do ostatniej
uliczki, w którą skręcił Brytyjczyk. Nie znajdowało się tam nic poza
kontenerami i opuszczonym domkiem. Jedna latarnia migotała, oświetlając co
kilka sekund ulicę, którą przysłaniał mrok. Wysiadłyśmy z auta, po czym
podeszłyśmy do muru. Wychyliłam się delikatnie, żeby widzieć co dzieje się w
ulicy. Z daleka dostrzegłam posturę Willa oraz część jego twarzy, którą
oświetlała lampa.
Nagle zjawił się drugi mężczyzna. Wysoki i umięśniony, na jego
ramionach spostrzegłam liczne tatuaże. Wyraz twarzy wskazywał na brak
jakiegokolwiek nastroju. Wymienił kilka zdań z Willem, a później przekazał mu
kopertę. Will natomiast wyjął z kieszeni portfel, wybrał około pięciu banknotów
i podarował je nieznajomemu facetowi. Szybko się rozeszli. Will zniknął w
ciemnościach, wychodząc drugą stroną ulicy, a mięśniak powędrował do auta.
Wymieniłam spojrzenia z Theresą. Dziewczyna doskonale wiedziała,
co chodziło po mojej głowie. Kręciła przecząco głową, ale nie potrafiła mnie
przekonać. Niespodziewanie reflektory
ogromnego jeep’a rozświetliły całą uliczkę. Tajemniczy mężczyzna wyjechał na
główną uliczkę, kierując się na autostradę. Pociągnęłam blondynkę za sobą, do
samochodu. Ruszyłyśmy za nim.
Minęły dwie godziny zanim dotarłyśmy na miejsce do którego
zaprowadził nas podejrzany, bo chyba właśnie tak powinnam go określać.
Znalazłyśmy się na obrzeżach Sydney. Mogłam nawet powiedzieć, że było to
kompletne pustkowie. Otaczały nas lasy oraz pola; nie zauważyłyśmy żadnych
domów jednorodzinnych, sklepów spożywczych, a nawet stacji benzynowych. Mieścił
się tutaj tylko jeden bar, z którego dochodziły męskie okrzyki, tłukące się
szkło i głośna muzyka rockowa. To tam wszedł nasz punkt obserwacji nazwany
przez Theresę celem. Sądzę, że to sformułowanie przyszło jej do głowy dzięki policyjnej
duszy. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o tożsamości tego mężczyzny, więc
namówiłam swoją towarzyszkę na wejście. Właściwie, nie mogła odmówić. Miała do
wyboru samotność na pustkowiu lub bar. Po dziesięciu minutach udało nam się
znaleźć miejsce do zaparkowania, gdyż wszystko pozastawiane było motorami,
najwyższej rangi.
Theresa od początku marudziła, że mój pomysł jest beznadziejny i
cóż… po wejściu do tego pubu nie mogłam się nie zgodzić. Wewnątrz było pełno
facetów. Starych, młodych, atrakcyjnych i nie atrakcyjnych. Panował chaos.
Każdy z nich zachowywał się, jakby nie dosłyszał. Przekrzykiwali się wzajemnie.
Kieliszkami i kubłami piwa uderzali o drewniane stoły, nie martwiąc się, że
mogą coś zepsuć lub stłuc. Kolejki szły za kolejkami. Wlewali w siebie tonę
alkoholu. Dochodziła dwudziesta pierwsza, a niektórzy ledwo trzymali się na
nogach. Zapewne dla mężczyzn było to siódme niebo, a już zwłaszcza wtedy, kiedy
dwie laski stanęły w progu. Wszyscy obecni zamilkli na nasz widok. Dali nam do
zrozumienia, że kobiety rzadko tu przebywały, a jeśli już to robiły - wpadały z
zapowiedzią.
Theresa pociągnęła rękaw mojej bluzki, przyciągając mnie do siebie.
- Masz broń? – spytała pół szeptem.
Spojrzałam na nią prawie jak na wariatkę.
- Oczywiście, że nie – odparłam – Nie noszę broni.
Theresa skinęła głową. Wzrokiem pośpiesznie szukałam osoby, za
którą tutaj przyjechałam, bo nie zamierzałam wychodzić dlatego, że kilku
facetów pożerało nas spojrzeniem. W ostatnim momencie, gdy Theresa już
zawracała do wyjścia, mój wzrok zatrzymał się na mężczyźnie sączącym piwo
prosto z butelki. Siedział po drugiej stronie baru, w kącie. Przecisnęłam się
przez grono spoconych i owłosionych typów, podziwiających mnie niczym najlepsze
mięso. Theresa nie chcąc zostać w tyle, ruszyła za mną. Nagle zatrzymałam się i
odwróciłam się do dziewczyny.
- Czekaj – zarządziłam, zatrzymując ją płaską dłonią – A ty?
- Co ja?
- Broń… - wzrokiem sunęłam po kieszeniach jej spodni.
- Noszę – odpowiedziała dumnie, a później na jej twarzy zagościł
grymas – Ale nie mam.
Zaklęłam w myślach. Liczyłam głęboko w duszy na Ashtona. Jeśli
jechał za nami, nie zgubił naszego auta, ani nie odpuścił sobie w połowie
podróżny, byłyśmy bezpieczne. Ale Ashton nie miał prawa się ujawnić, a co za
tym idzie nie wszedłby do baru. W ciągu pięciu sekund ktoś mógł odstrzelić
nasze głowy. Okazało się, że jednak pojawił się problem.
Dosiadłyśmy się do naszego celu, a rozmowy reszty klientów
wznowiły się, jakby zainteresowanie nami zmalało w momencie wybrania kolegi na
dzisiejszą noc.
- Hej – rzuciłam, aczkolwiek nie zwróciłam uwagi mężczyzny –
Widziałam cię dziś z Willem – mruknęłam, a on uniósł głowę, obdarowując mnie
swoim przenikliwym spojrzeniem. Wydał się zaintrygowany informacją, która przed
chwilą dotarła do jego uszu.
- Nie znam – uciął, a kąciki jego ust delikatnie uniosły się.
- Oh, doprawdy? – spytałam smutnym głosem – Wysoki, brytyjski
akcent, lekko kręcone włosy, nic ci to nie mówi? – uniosłam brew.
- Jakim cudem tutaj weszłyście? Kobiety mają z tym wielki kłopot -
rozpoczął nowy temat, ale nie pozwoliłam mu na kontynuację. Rzuciłam na stół
kilka dolarów.
- Wygląda na to, że jesteśmy niezwykłymi kobietami – wyjaśniłam.
- Will...hmm... coś mi świta… - wsunął pieniądze do kieszeni
swojej koszuli, a potem napił się piwa, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Co było w kopercie, którą mu przekazałeś? – zadałam kolejne pytanie.
- W jakiej kopercie? – skrzyżował ręce, szczerząc się głupio.
Rzuciłam kolejny banknot.
- Były w niej dokumenty – odpowiedział grzecznie.
- Dotyczące? – wtrąciła Theresa, ponaglając faceta.
- Jego tożsamości – odparł.
- Dałeś mu fałszywe dokumenty? – zapytałam zdziwiona, prawie
piszcząc i pobudzając na nowo tłum. Spodziewałam się pieniędzy za morderstwo,
informacje lub cokolwiek innego! W życiu nie przyszedł mi do głowy fałszywy
dowód. Zaczęłam stawiać sobie pytania, dlaczego Will mógłby chcieć podrobione
dokumenty. Zależało mi na dojściu do sedna sprawy. Wpadłam na pewien pomysł.
Być może Will pragnął oczyścić konto ojcu, o ile był w więzieniu, bo zdaniem
Theresy, stary poczciwy John odpoczywał w Nowym Jorku. Kombinowałam dalej,
kontynuując dyskusję z moim informatorem.
- Może? – figlarny uśmieszek znów rozbłysnął na jego twarzy.
Westchnęłam, wyjmując kolejne dolary.
- Zbankrutuję przez te zdawkowe wypowiedzi – wymamrotałam, z bólem
serca szykując następne pieniądze.
- Wtedy zapłacisz mi w naturze, czym nie pogardzę, mała – puścił
mi oczko, a ja doznałam mdłości.
- Dokumenty – przypomniałam mu temat.
- Tak, dałem mu dokumenty dotyczące jego tożsamości.
- Jego? – zapytała zszokowana Theresa, otwierając szerzej oczy –
Czyli Will tak naprawdę nie jest Willem?
- Nie – prychnął – To Jack, Jack Peters.
Theresa przełknęła nerwowo ślinę. Szklanka, którą obracała w
dłoni, mało jej nie wypadła, gdy mężczyzna powiedział, że Will nie jest tym, za
kogo go uważamy. Przeszył mnie ból w okolicach klatki piersiowej. Przez moment
wydawało mi się, że tracę kontakt ze światem, ale szybko wybudziłam się z
szoku, który nagle mną zawładnął. Zachowałam zimną krew, w porównaniu do
Theresy, bo ta była bliska zrobienia awantury w barze. Zacisnęłam dłoń na jej
ramieniu i pohamowałam jej oburzenie.
- Blefujesz - rzuciłam, opierając się na krześle, aby udać
wyluzowaną. - Dlaczego Will miałby wstydzić się swojego pochodzenia? -
zapytałam, marszcząc brwi.
- On się nie wstydzi swojego pochodzenia, głupiutka blondyneczko -
odparł z figlarnym uśmiechem wymalowanym na tej obrzydliwej, pokrytej zarostem
twarzy.
- Więc po co mu inna tożsamość? - dopytywałam, ale facet wzruszył
ramionami.
Sięgnęłam do portfela, w którym nie znalazłam już banknotów.
Zerknęłam na Theresę, która pokręciła tylko głową. Ugryzłam się w język,
rezygnując z rozmowy. Tyle informacji musiało mi wystarczyć, chociaż na teraz.
Resztę mogłam wyciągnąć od Willa... znaczy Jacka... lub od razu sprzedać
wiadomości Ashtonowi w akcie małej zemsty. Skoro policjant mnie okłamywał, a
gang nie znalazł informacji na ten temat poczułabym podwójną satysfakcję.
Pierwszą, bo ukarałabym kłamcę, a drugą, bo byłabym szybsza niż źródła Irwina.
Korzyść z obu stron, tylko dla mnie.
Nie wiedziałam, czemu wtedy nie przejęłam się tym, że Will mnie wykorzystał,
żeby podobierać się do mnie i moich osobistych spraw. Wolałam postawić na
chytrość i przebiegłość; chociaż raz postawić na coś innego, niż uczucia, które
przez ten cały czas mnie wyniszczały. Dość przepłakałam nocy, dość żalu
wylałam. Przyszedł czas na taktykę i grę.
- W porządku - zamknęłam portfel, chowając go do torby - Dzięki za
pomoc, wystarczy.
Wstałam od stołu nie spoglądając nawet na mężczyznę. Przepchałyśmy
się wraz z Theresą przez ludzi, po czym opuściłyśmy miejsce pełne chaosu i
gwaru. Blondynka ruszyła do samochodu, chwiejnym krokiem, głośno oddychając.
- Theresa.. - zawołałam, idąc za nią - Theresa, stój! -
krzyknęłam.
- Pracowałam z nim! - odkrzyknęła, odwracając się. Zobaczyłam łzy
w jej oczach. Twarz ukazywała rozpacz i żal. - Miał dostęp do każdej kartoteki,
mógł robić co chciał, a ja jeszcze podstawiałam mu to pod nos, niczego nie
podejrzewając, Caitlin! - wyrzuciła z siebie wszystko, co ją trapiło - Ja
stracę pracę... - wyszeptała - Wyrzucą mnie za to...
Podeszłam do dziewczyny, a następnie złapałam ją za rękę. Była
zimna, prawie jak lód.
- Will oszukał nas obie - powiedziałam - I zapłaci za to,
rozumiesz?
Potarłam dłonią jej ramię, aby dodać skórze trochę ciepła, a samej
dziewczynie otuchy. Wiedziałam, jak musiała się czuć. Oszukana, zdradzona,
smutna, zła. Will był jej partnerem; a to oznaczało, że spędzali ze sobą wiele
czasu. Musieli się poznać, mieć dobre relacje, ponieważ to powodowało, że praca
stawała się łatwiejsza. Ufała mu; bezgranicznie. On jednak okazał się być kimś
innym, a to uderzyło w nią tak samo, jak we mnie fakt, że Ashton był żywy.
- Nie jest ci przykro? - zapytała - Byłaś jego dziewczyną.
- Zbyt wiele razy zostałam okłamana, żeby móc okazać znowu jakiekolwiek
uczucia - odpowiedziałam, siląc się na sztuczny uśmiech.
Rozmowę przerwał nam trzask drzwi. Nasze głowy zwróciły się ku
wejściu do baru, przed którym stało trzech mężczyzn, a na czele nasz
dotychczasowy towarzysz. Mierzył nas wzrokiem, uśmiechając się cwaniacko.
- Jak już mówiłem, kobiety mają kłopot z wejściem, ale jeszcze
większy mają z wyjściem - burknął, odsuwając swoją kurtkę. Wiedziałam, co kryło
się za materiałem.
-------
Niespodzianka! Mam nadzieję, że umiliłam Wam chociaż trochę wieczór. :) Rozpoczęłam współpracę z grupą AILES. Jestem niesamowicie wdzięczna za to, że dali mi szansę i wzięli Cienia oraz The most wanted pod swoje skrzydełka. Zobaczymy co z tego wyjdzie! :)