Addelaine Levinson - adwokat, prawnik, urzędnik państwowy - nigdy nie odczuła większego wyścigu z czasem niż dwudziestego trzeciego września o godzinie dziewiętnastej. Ale to nie tylko presja jej towarzyszyła, ale także strach, stres i niepohamowany gniew.
- Chce mieć wszystko! - wrzasnęła do ludzi siedzących wokół niej przy komputerach. Stała na środku ogromnej sali, w której jej głos rozchodził się echem do informatyków wystukujących na klawiszach różne nieznane jej kody w celu poszukiwań - Lokalizację z opaski, zdjęcia z kamer, zeznania jakichkolwiek świadków!
Siwy mężczyzna trzasnął teczką o stolik, powodując u Addelaine wzdrygnięcie. Tym gestem spowodował, że zamilkła i zwróciła ku niemu swoją uwagę.
- Panno Levinson, proszę pozwolić mi działać - powiedział oschle dyrektor - Odpowiednie środki zostały już zastosowane. Nie jest pani ani policjantką, ani agentką.
- Co ma pan na myśli mówiąc o odpowiednich środkach?
- Mówi o nas - usłyszała za swoimi plecami znajomy głos - I o tym, że spieprzyłaś sprawę, Addelaine.
Nie minęło pięć minut, a brunetka siedziała ze skrzyżowanymi rękoma na krześle gapiąc się morderczym wzrokiem na Andre, gdy dyrektor sił specjalnych odczytywał jej zeznania policjantowi. Mężczyzna zajął miejsce naprzeciwko niej, również od czasu do czasu na nią zerkając, jednak wzrok, jakim go obdarowywała nie pozwalał mu na dłuższe spojrzenie. Widział, jaką nienawiścią do niego napawa, a ona nie zamierzała się z tym kryć. Zastanawiała się, co tym razem wymyślił, żeby stanowić przeszkodę w jej działaniach. Czemu po raz kolejny musi się wtrącać w coś co go nie dotyczyło. O ile go nie dotyczyło.
Addelaine miała wyjątkowy dar podzielnej uwagi tamtego wieczoru. Potrafiła swoimi oczami skierować cały gniew na Andre, w myślach go przeklinając, a jednocześnie słuchać jednym uchem dyrektora powtarzającego jej słowa i sprawdzać, czy na pewno się zgadzają. Właśnie mówił o tym, jak Sean podszedł do niej z zaskoczenia i w tym samym czasie poczuła przy swojej głowie lufę pistoletu. Uniosła ręce w geście poddania się, kiedy Ashton chciał już wycelować pistolet w niego. Fletcher szybko nakazał mu opuścić broń i odrzucić ją w kąt. Jack z uśmiechem na ustach, a później już przypomniwszy sobie o bólu z grymasem na twarzy podniósł się i zmierzył Irwina wzrokiem.
- Zabiorę go na małą przejażdżkę - powiedział zachęcająco do niegdyś swojego kolegi - Jack - wypowiedział jego imię rozkazująco, a mężczyzna niczym w hipnozie podszedł do Irwina i gestem głowy wskazał kierunek. Co wzbudziło ciekawość, a także podejrzenia Addelaine, Ashton w ogóle nie oparł się nakazom obu zbirów. Potulnie i cierpliwie poszedł, w wyznaczoną przez nich stronę, zostawiając Seana i Addelaine w samotności, bo nie liczyła nieprzytomnego funkcjonariusza, którego zdążyli wcześniej obezwładnić.
- Lubię cię, Addelaine Levinson - szepnął do jej ucha, gdy zbliżył swoją twarz do jej twarzy - Jesteś taka… zawzięta, mściwa i pełna ciemności…
- Szkoda, że te uczucia nie są odwzajemnione - warknęła ostro - Zabicie ciebie będzie dla mnie przyjemnością.
- Chciałabyś spróbować? - spytał, przechodząc obok niej i stając tuż na wprost.
Jeszcze nigdy nie była tak blisko Seana Fletchera - zabójcy, którego ścigała latami. Widziała wtedy wszystko - jego bladą nieskazitelną twarz, którą przysłaniały opadające na czoło i lewe oko gęste, czarne niczym smoła loki. Patrzyła w te puste, ciemne oczy, które budziły ogromny strach. Zerkała na szyderczy uśmiech, co chwila pojawiający się na jego buzi z podniecenia, bo czuł jej złość i tętniącą nienawiść zmieszaną z obrzydzeniem.
- Chciałabyś mnie zabić? - powtórzył pytanie kręcąc głową i oglądając jej przerażony wyraz twarzy. Kąciki jego ust kolejny raz uniosły się. - To śmieszne.
Brunetka odpuściła sobie wspomnienia tych wydarzeń, kiedy po jej ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wtedy też dyrektor zamknął teczkę, z której recytował oświadczenie, szybko podsumowując zdarzenie, jakie było kluczowe dla kolejnych działań.
- Fletcher skomentował krótko pani reakcję, cytuję: “Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz”, a następnie obudziła się pani na ziemi, na tym samym parkingu, ocucona przez funkcjonariuszy, którzy dotarli na miejsce kilka minut po braku raportu. Irwina już nie było.
- Zgadza się - przyznała, po czym dodała - Dlatego istotne jest, abyśmy przestali tutaj debatować, a w końcu zaczęli szukać Ashtona!
- Już go znaleźliśmy - wtrącił się w dyskusję Andre - Mamy jego lokalizację i zaraz wyruszamy na miejsce - wyjaśnił ze spokojem - Czekamy tylko, aż oddział specjalny oraz moi ludzie się przygotują.
- Twoi ludzie? - prychnęła adwokatka, wywracając oczami i wróciła do tematu - Kiedy ruszamy?
- MY ruszamy - zaakcentował, pochylając się nad stołem, aby Addelaine łatwiej przyszło czytanie z jego ust i zrozumienie jasnego komunikatu - Ty tutaj zostajesz.
Levinson próbowała zachować jak najwięcej godności i nie wdawać się w żadną kolejną kłótnie ze swoim po części współpracownikiem przy dyrektorze. Przełknęła ślinę dosyć ciężko, a w jej głowie przemknęła myśl przemilczenia, aczkolwiek serce miało odmienne zdanie w tym temacie.
- Zgodnie z przepisami, jako adwokat mojego klienta, który stanowi w tej akcji kluczową rolę, mam pełne prawo przebywać na terenie działań, jakie odbywają się z jego udziałem, aby mieć jak najszybszy dostęp do informacji - wyrecytowała bez żadnego zająknięcia, czym wprawiła Andre w niemałe zakłopotanie. Spotkał się ze spojrzeniem dyrektora, a także i jej triumfalnym uśmiechem.
Nie mógł odmówić, a Addelaine dobrze to wykorzystała. Odsunęła krzeslo i wstała od stołu, zmierzając do wyjścia ku przygotowaniu się na najbardziej niebezpieczny dzień w jej życiu.
~*~
Addelaine wsiadła do czarnego busa, zaparkowanego kilka metrów od ich celu. Po wejściu na tak zwane zaplecze auta, ujrzała mnóstwo równo zawieszonych monitorów na bok wozu, rozstawione komputery na wszelkich możliwych miejscach i czterech mężczyzn, siedzących w słuchawkach i zajmujących się badaniem całego obiektu. Najbliżej ściany od strony kierowcy zajmował miejsce Andre. Z jednego ucha zdjął słuchawkę i odsunął mikrofon, który miał przy ustach, gdy zobaczył Levinson. Przystawił krzesło tuż obok siebie i poklepał siedzenie, zachęcając kobietę do spoczynku.
- Niecodzienny widok - podsumował, oglądając ją.
Miała na sobie zwykły t-shirt i dresowe spodnie. Wygodne adidasy zastąpiły eleganckie szpilki, a zazwyczaj rozpuszczone kasztanowe włosy, tym razem były spięte w niesfornego kucyka. Na jej twarzy zabrakło spokojnego i lekkiego makijażu, bez którego nigdy nie wyszłaby z domu.
- A więc tak wyglądają wozy służbowe - zagadała, zmieniając szybko temat.
Rozejrzała się jeszcze raz po wypełnionym elektroniką samochodzie. Co chwila jakieś urządzenie pikało, a przez słuchawki niektórych pracowników dało się słyszeć komunikaty idących do celu funkcjonariuszy.
- Wersja mini - sprostował mężczyzna, uśmiechając się lekko - Te większe mają o wiele ciekawsze rzeczy.
- Jakieś informacje o Ashtonie? - spytała prędko, widząc jak na jednym z ekranów pędzą funkcjonariusze, którzy zostali wypuszczeni w teren.
Andre pokręcił przecząco głową.
- Wciąż szukamy - wytłumaczył - Addelaine, nie liczyłbym jednak na porwanie… on raczej wykorzystał okazję.
- Dlaczego miałby to zrobić?! - zapytała oburzona.
Wypuściła z ust powietrze, z którym uciekła ogromna ilość wyzwisk i przekleństw, jaką chciała z siebie wyrzucić.Wtedy zaczynała rozumieć, co robi tutaj on wraz ze swoimi kompanami. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że nie jest to akcja mająca na celu schwytania Seana. I mimo że głęboko w duszy chciała wierzyć, że jej przemyślenia są mylne, coś podpowiadało jej, że jednak tak nie jest. W pewnym sensie żałowała, że wstrzymywała się do tego stopnia, że jej ręce zaczynały się pocić z nerwów, ale jej serce chciało wierzyć, że Andre by jej nie oszukał, nie w taki sposób. Nie pogrzebałby po raz drugi czegoś, na czym jej zależało, za co walczyła i co miałoby ją wyzwolić. Umysł jednak myślał inaczej, a on jeszcze nigdy jej nie zawiódł.
Wchodzimy - usłyszała zza pleców informację jednego z …
Jej wzrok skupił się na obrazie z pierwszego monitora, który pokazywał ujęcia kamery mężczyzny wchodzącego do budynku. W momencie otwarcia drzwi, nagle ekran zgasł, a obraz zastąpiła ciemność.
- Co się dzieje? - zapytał Andre swoich kolegów, którzy pośpiesznie zaczęli wystukiwać w klawiaturę palcami i nawoływać do mikrofonu różne komendy.
Addelaine siedziała spokojnie, gdy powtarzała pytanie Andre.
- Co się dzieje?
- Straciliśmy kontakt.
- Z facetem, który szedł szukać mojego współpracownika? - szybko rzuciła, a jej głos nawet nie zadrżał.
- Współpracownikiem? A nie przypadkiem klientem? - odbił piłeczkę mężczyzna, dając tym samym sygnał adwokatce, że jest to gra na czas.
Levinson uśmiechnęła się pod nosem, gdy dotarło do niej, co właściwie się dzieje.
- On wcale nie miał wrócić z tej akcji, prawda? - zapytała wprost, patrząc na niego pogardliwie - Australijska policja chce go zatrzymać, twój szef podpisał za twoją namową oświadczenie.
- Szef musi być również na akcji.
- Oczywiście - prychnęła, kręcąc głową z dezaprobatą - Jak mogłam być tak głupia? - spytała, jakby sama siebie, jednak patrzyła wciąż na niego - Awansowałeś, bo ten pajac odszedł na emeryturę - wyjaśniła sama sobie - I pierwszą rzeczą, jaką zrobiłeś, było wydanie oświadczenia. Czy naprawdę myślisz, że możesz go odebrać służbom specjalnym?
- Mogę opóźnić jego zwolnienie - odpowiedział - Przykro mi, Addie. Dobro ogółu jest dla mnie ważniejsze, niż jednej osoby. W takich sytuacjach nie ma miejsca na sentymenty czy przyjaciół.
- Tak… - mruknęła - Mi również jest przykro.
Addelaine wstała z miejsca i już miała ruszyć prosto do wyjścia, kiedy wpadła na pomysł, którego nie mogła nie zrealizować. Z uśmiechem na twarzy odwróciła się do Andre i pochyliła się nad nim, by jego twarz znajdowała się tuż przed jej. Delikatnym gestem, dotknęła dłonią jego policzka, patrząc mu głęboko w oczy.
- Masz rację - powiedziała, wzdychając - W takich sytuacjach nie ma miejsca na sentymenty czy przyjaciół - powtórzyła jego słowa.
Twarz kobiety spoważniała, a lekki dotyk zmienił się w uścisk, który pchnął z impetem głowę mężczyzny prosto w stół. Andre ryknął z bólu, a spojrzenia wszystkich mężczyzn zwróciły się ku dwójce. Addelaine nie miała zbyt wiele czasu, zanim cała czwórka rzuciłaby się, by ją powstrzymać lub skuć. Na jej szczęście, na stoliku leżała broń, w zasięgu jej ręki. Sięgnęła po nią, odbezpieczyła i wymierzyła w stronę swojego dotychczasowego kolegi.
- No..no.. - pokiwała palcem wskazującym w stronę jednego powoli wstającego faceta, który chwilę później ponownie usiadł - Chyba nikt nie chce, żebym zrobiła krzywdę szefowi?
- Addelaine, rozumiem że jesteś wściekła… - Andre uniósł ręce w geście poddania i powoli ruszał w stronę kobiety. Z jego skroni spływała krew.
- Zapomniałam! - krzyknęła - Ja w sumie nie mam nic przeciwko, żeby trochę mu się oberwało.
Brunetka wykorzystując rozkojarzenie Andre, który zaczął pocierać swoją brew, szybko podeszła bliżej i wymierzyła kolejny cios kolbą pistoletu prosto w jego twarz. Nie tracąc więcej czasu na dyskusję, ruszyła do wyjścia, biorąc ze sobą pistolet i w ostatniej chwili ściągając z wieszaka kamizelkę kuloodporną. Wybiegła z wozu, kierując się prosto w docelowe miejsce, w którym Ashton razem z Seanem za chwilę mieli spotkać antyterrorystów.
Levinson w drodze odszukała swój telefon i wybrała numer Michaela, czekając na nawiązanie połączenia.
- Plan B - rzuciła jasno, po czym podała chłopakowi adres i rozłączyła się.
Podążyła wydeptaną ścieżką, prosto do opuszczonego magazynu