Mijały trzy godziny, a operacja wciąż trwała. Addelaine
siedziała na plastikowym krześle szpitalnym, czekając, aż lekarz w końcu
wyjdzie i poinformuje ich o stanie Ashtona. Dave spacerował po szpitalu, o ile
szybkie i ciężkie kroki od ściany do ściany można było nazwać spacerem. W ręku
ściskał telefon i toczył ze sobą wewnętrzną bitwę związaną z poinfomorwaniem
matki Irwina o wypadku.
Nagle usłyszeli świst przesuwanych drzwi. Lekarz w
poplamionym krwią białym fartuchu wyszedł z Sali operacyjnej, zdjął z twarzy
maskę i skierował się w stronę stojącej nieopodal pielęgniarki. Poinstruował ją
cicho, aby nikt z obecnych nie usłyszał jego słów. Zdjął fartuch, szybko
przekazał go kobiecie, po czym wyszedł do poczekalni, gdzie czekali na niego
wszyscy. Gdy tylko pojawił się w pomieszczeniu, Addelaine, Dave i reszta
towarzyszy wstali, a następnie podeszli do niego. Jako pierwsza z pytaniami
ruszyła Levinson.
- Czy on żyje? –
rzuciła szybko, patrząc na starszego mężczyznę oczami pełnymi nadziei.
- Stan pacjenta jest stabilny – oznajmił doktor, a wtedy
wszyscy odetchnęli z ulgą – Obecnie śpi, odpoczywa. Będzie można go odwiedzić
za około godzinę.
- Czy stało mu się coś poważniejszego? – dopytywał Dave.
- Jest parę spraw, które powinniśmy omówić – powiedział, a w
jego głosie Addelaine wyczuła niepokój – Zapraszam do mojego gabinetu.
Dave powędrował wraz z lekarzem, a Addelaine ponownie zajęła
miejsce na krześle, cierpliwie czekając, aż wybije odpowiednia godzina, w
której zobaczy się z Ashtonem. Wpatrywała się niczym zahipnotyzowana w zegar,
licząc czas. Gdy pielęgniarka się zjawiła, oznajmiając dobrą nowinę, szybko
pobiegła jako pierwsza, zobaczyć się z Ashtonem.
Weszła do białego pokoju, w którym znajdowało się łóżko,
szpitalne aparatury oraz drewniany stolik i krzesło, tak naprawdę dla młodego
dziecka. Szpital nie należał do eksluzywnych, czy bardzo zadbanych. W sali
pozabiegowej znajdowały się tylko najbardziej przydatne przedmioty, które miały
pacjenta badać, utrzymywać przy życiu oraz pozwolić odpocząć. Oczywiście wszystkie
trzy rzeczy się wykluczały, ponieważ narzędzia do badania pulsu były na tyle
głośne, że w normalnym stanie pacjenci nie umieli przy nich spać, chyba że
dosłownie padali ze zmęczenia lub byli po zabiegu, jeszcze pod utrzymującą się
narkozą.
Ashton leżał, wyglądając całkiem spokojnie, jednak gdy
podeszła bliżej, dostrzegła liczne siniaki na jego twarzy. Łuk brwiowy był
nawet zszywany. Jego skóra zdawała się być bledsza niż zwykle. Nie widziała
jego ciała, ale miała pewność, że znajdowało się na nim najwięcej ran. Poczuła dziwny żal i kłucie w sercu. Męczyło
ją delikatne poczucie winy spowodowane całym wypadkiem. Gdyby była bardziej
zdecydowana, postawiła na swoim i nie dopuściła do wyjazdu z miasta, może inaczej
potoczyłyby się ich losy. Tymczasem leżał tutaj, na szpitalnym łóżku,
spotykając się o włos ze śmiercią. Nie tak to miało wyglądac.
Brunetka usiadła przy łóżku i chwilę patrzyła na mężczyznę.
Wydawał się taki spokojny i niewinny. Przez chwilę wierzyła nawet, że nie jest
żadnym mordercą, że to wszystko jest jedną wielką farsą, w którą został
wplątany, ale logiczne myślenie szybko sprowadzało ją na ziemię.
Niespodziewanie Irwin otworzył oczy i uśmiechnął się na
widok Addelaine.
- Jak się czujesz? – zapytała nieśmiało.
- Jakbym był na koncercie w pierwszym rzędzie, tańczył pogo,
potem stracił rytm i znalazł się na ziemi, gdzie ludzie zgniataliby mnie swoimi
ciężkimi butami – stwierdził, po czym słabo się zaśmiał – Wyliżę się z tego?
- Oczywiście – Addelaine odpowiedziała śmiało – Przecież
musisz jeszcze pojawić się na rozprawie i wyjść na wolność, prawda? – rzuciła
całkiem poważnie, ale Ashton zareagował dosyć obojętnie na jej stwierdzenie i
odwrócił wzrok, zaczynając oglądać cały pokój.
Wszystko pamiętał, jak przez mgłę. Starał się sobie przypomnieć
całe wydarzenie, jednak w jego głowie przebiegało tylko kilka obrazów – widok
Caitlin, ciemne auto, strzały, barierka i ciemność. A kiedy zapętlony film w
jego myślach dobiegał końca i pojawiał się mrok, nachodziła go silna migrena i
natychmiastowo zamykał oczy, jakby chciał wymazać wszystko ze wspomnień i
otwierał je licząc, iż wraca do normy. Czuł się omamiony, oszołomiony. Oglądał
śnieżnobiałe pomieszczenie, starając się odpowiadać na swoje pytania. Nie
widział jeszcze dobrze, ledwo rozpoznał Addelaine. Cały czas zbierało mu się na
wymioty i nie był pewny, czy to dobry efekt po zabiegu, czy powinien
skonsultować się ponownie z lekarzem. Nie miał też za bardzo ochoty rozmawiać,
brakło mu tchu i czuł suchość w gardle, ale kiedy Levinson zaczynała temat i
swoje pytania, próbował mówić. Nie po to, żeby się od niego wreszcie odczepiła,
a żeby ją uspokoić.
- Oni nam nie wierzą, Ashton – mruknęła – Nie wierzą, że to
był atak…
Zwrócił swoją uwagę ku kobiecie, która wydawała się
zmartwiona zaistniała sytuacją. Stawiał sobie pytanie, czym bardziej się martwi
– wiarygodnością, czy jego stanem. Już wcześniej zauważył, że Sean stanowił dla
niej istotną rolę. Była pewna, że to on ich zaatakował, mimo że nikogo nie
widziała. A to oznaczało, że Sean grał istotną rolę w jej życiu, co nie
przynosiło żadnych dobrych wieści. Dlatego wolał tę sprawę zostawić.
- W porządku, Addelaine – odparł, ledwo znajdując siłę na
wypowiadanie słów.
- Nie! – wrzasnęła – To nie jest w porządku, nie możemy tego
tak zostawić.
- Addelaine… - zawołał prosząco.
- Mogliśmy zginąć, a wszystko spada na nas…
- Addelaine… - wtrącił ponownie.
- Musimy coś z tym zro…
- Addelaine – warknął ostro, krztusząc się, a gdy zamilkła i
spojrzała na niego, a on dotknął jej dłoni leżącej na łóżku – Nie wiem, jak
bardzo Sean musiał zaleźć ci za skórę, ale ja znam go lepiej i wiem, że
brnięcie w jego grę spowoduje tylko większe straty, niż jest to warte. Dlatego
właśnie nigdy nie śpieszyłem się do wyjścia z więzienia.
- Jaką grę?
- Sądzę, że dowiesz się o niej w swoim czasie… - szepnął i
ponownie zwrócił się do ściany, szybko zamykając oczy, by zblokować wspomnienia
związane z Fletcherem. Cały czas w pamięci Ashtona widniała groźba przekazana
przez kolegę Seana, w więzieniu.
- Ashton, razem możemy coś w tym kierunku zrobić – starała
się go nakłonić – Samo twoje wyjście jest już sukcesem, na pewno znajdziemy
rozwiązanie, które…
- Wszędzie jest
haczyk, Addelaine – wtrącił – W każdym rozwiązaniu.
Addelaine chciała się już z nim kłócić i przekonywać do
walki, chociaż w pewnym stopniu wiedziała, że Irwin ma rację. Zdążyła się
poznać na Seanie, wystarczyło jej ponad dziesięć lat udręki i cierpień, jakie
wywołał. I chociaż Ashton miał rację, jej silna wola była o wiele większa.
Konwersację przerwało im jednak pukanie do drzwi, a potem wejścia lekarza,
który wcześniej prowadził operację Irwina.
- Panno Levinson, Pani dziesięć minut już minęło – oznajmił
lekarz – Za chwilę musimy podać kolejną dawkę leków.
Po krótkiej informacji doktor wyszedł, a brunetka również
zaczęła się zbierać. Westchnęła cicho, ostatni raz rzucając spojrzenie pełne
troski Ashtonowi. Przełknęła ślinę, by żadne niechciane słowa nie wypadły z jej
ust. Szybko zabrała bluzę, którą wcześniej otrzymała od Dave’a i którą trzymała
na swoich kolanach. Cicho pożegnała się z Ashtonem i skierowała się do wyjścia
z pokoju, by zostawić go samego. Już
miała ciągnąć za klamkę, ale powstrzymała się. Długą chwilę walczyła ze sobą i
powstrzymywała się, jednak w końcu nie wytrzymała.
- Przez Seana Fletchera zginął ktoś bardzo mi bliski –
wydusiła z siebie przed opuszczeniem pokoju – Nie pozwolę, żeby chodził
bezkarnie po tym świecie, panie Irwin.
Sydney, Australia.
Godzina pierwsza w nocy.
(…)
Mijałam już ostatni
zakręt, podskakując jak zwariowana. Nie zwracałam na nic uwagi, dopóki nie
usłyszałam przerażonego, męskiego głosu z uliczki naprzeciwko.
- Proszę nie. Nie rób
mi tego, mam dziewczynę, ona tego nie przeżyje - zatrzymałam się, gdy moje uszy
zarejestrowały te słowa.
Widziałam jedynie
kontury. Mój wzrok w tym stanie był bardzo słaby i wciąż nie mogłam ruszyć do
przodu, jakby moje nogi przywarły do asfaltu. Cały czas stałam przyglądając się
całej sytuacji. Próbowałam wytężyć swój wzrok i skupić się, aby dostrzec jak
najwięcej. Prawdopodobnie było tam pięciu mężczyzn. Jeden z nich klęczał przed
drugim, wysokim gościem. Dwóch stało po obu stronach , a trzeci siedział obok,
śmiejąc się. Nie widziałam ich twarzy, byli zbyt daleko.
- Masz rację. Nie przeżyje, bo ją zabiję, tak
samo jak Ciebie. - wszyscy parsknęli śmiechem, a po chwili było słychać tylko
strzał i niosące jego dźwięk echo.
(…)
Cień, prolog.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz