Mijały dni, noce, aż w końcu minął tydzień...
Addelaine nie wychodziła ze swojego pokoju, szukając setek wskazówek, kruczków prawnych oraz możliwości, które pozwoliłyby wrócić jej do sprawy Ashtona. Zbliżał się proces, a ona spadła ze stołka adwokata, co kompletnie zniszczyło jej wszystkie plany. Musiała zmienić decyzję Dave'a tak, jak zmieniła Ashtona, który nagle, na łożu szpitalnym, tydzień temu, zdecydował się walczyć o swoją wolność. Być może spowodowane było to ich zaprzyjaźnieniem i wzajemnym zaufaniem, jakim się obdarzyli oraz szczerymi konwersacjami, jakie odbywali podczas gdy Addelaine odwiedzała Ashtona w szpitalu. Największe znaczenie miała dla nich rozmowa, która odbyła się kilka dni temu.
- Panie Irwin... - mruknęła niepewnie Levinson, siedząc tuż obok jego łóżka – Nigdy nie spytałam o jedną rzecz... Blondyn skinął lekko głową. - Jakie to uczucie... - zaczęła nieśmiało, spoglądając w okno – zabić kogoś...
- Żadne – odparł obojętnie, ale zacieśnił swój uścisk na białej kołdrze – Przy zabijaniu nie towarzyszy ci uczucie. Ono pojawia się tylko przed i po.
- Jak to?
- Kiedy celujesz w kogoś z broni, czujesz gniew przeszywający cię od stóp po głowę. Czasami pojawia się strach, który poniekąd chce powstrzymać cię przed głupotą. Pokazuje ci twoje życie. Nagle widzisz w swoim umyśle ludzi, których kochasz, rodzinny dom i wydarzenia, które przyniosły ci szczęście. Jednak złość zabija strach, rzadko jest w stanie z nim wygrać. Strzelasz, a wtedy wszystko umiera. Świat staje się cichy, braknie dźwięku, czas leci wolniej. Po kilku minutach lub nawet i godzinach, gdy wracasz do domu i siadasz na kanapie, zaczynasz zastanawiać się, co niedawno miało miejsce. Dopada cię najgorsze z możliwych uczuć. Wyrzuty sumienia.
- Udaje ci się z tym żyć?
- Po swoim pierwszym zabójstwie wmawiałem sobie, że to tylko przejściowe. Z czasem będzie mi łatwiej, ale kiedy drugi raz wymierzyłem karę śmierci na człowieku, wszystko zaczęło mnie przerastać. Nie potrafiłem znieść ciężaru, jaki dźwigałem. Wtedy na mojej drodze stanął starszy Fletcher.
Ashton opowiedział Addelaine, jak cała historia z gangami znalazła swój początek. Było to dokładnie jedenastego września, dwutysięcznego dziesiątego roku, kiedy to zszedł do garażu w ręku trzymając gruby sznur.
Stanął na schodkach i zaczął zawieszać linę na haku, który wcześniej przymocował do sufitu.
- Nie bądź żałosny – usłyszał za swoimi plecami ciężki męski głos i gwałtownie się odwrócił – Samobójstwo to nie rozwiązanie, to tchórzostwo.
- Jak tutaj wszedłeś? – zapytał zaskoczony widokiem chłopaka w jego domu.
- Czy to ważne? – odpowiedział pytaniem – Zejdź i nie rób scen – machnął na blondyna ręką, kompletnie nie wzruszony panującą sytuacją.
- Nie mogę.. – szepnął Ashton kręcąc głową. Ścisnął dłońmi sznurek, który oplatał jego szyję – Ja muszę to zrobić. Nie potrafię już żyć...
- Jesteś gorszy niż aktorzy z Mody na sukces, Irwin – warknął rozzłoszczony – Ludzie mają większe problemy i nie wieszają się z tego powodu.
- Większe problemy? – spytał niedowierzając – Zabiłem człowieka! Dwóch ludzi! Jestem mordercą! Powinienem teraz siedzieć w więzieniu.
- Jeden z tych ludzi był gwałcicielem, a drugi zabójcą – wyjaśnił – Naprawdę uważasz, że popełniłeś błąd? Zasłużyli na los, jaki ich spotkał! Nie powinieneś mieć tego wielkiego poczucia winy zwłaszcza, że był to zwykły wypadek, który w ich przypadku powinien być wymierzeniem kary, a nie sytuacją losową.
- Jak możesz tak mówić, Sean? - zapytał z wyrzutem - Od tego są sądy! Nie my! Nie powinienem był pić tamtego wieczoru.. - powiedział zrozpaczony - Nie powinienem był wsiadać za kółko, a potem słuchać się ciebie i...
- Sąd ssie, Irwin! – wrzasnął – Policja i sąd nie robią niczego, aby pomóc państwu! Działamy wbrew prawu, ale to nie znaczy, że robimy coś złego.
Chłopak o czarnych niczym smoła, kręconych włosach podszedł do blondyna i pociągnął go za rękę, by ściągnąć ze schodków, zanim popełni głupotę.
- Jak ty to robisz, Sean? Jakim cudem jesteś tak obojętny? Nie ukazujesz żadnych emocji? Twoja twarz zastyga, trzymasz się powagi. Jakim sposobem trzymasz nerwy na wodzy, nie dopuszczasz uczuć do swojej głowy? – dopytywał, gdy wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju. Jego oczy były zaszklone.
- Uczucia nas niszczą, Ashton – syknął, trzymając go za ramiona i patrząc prosto w oczy chłopaka – Sprawiają, że jesteśmy słabi, naiwni, ulegli. - oświadczył – Dlatego ty jeszcze nie nadajesz się na mojego wspólnika.
- Jeszcze?
- Mogę ci pomóc – zaoferował – Mogę sprawić, że przestaniesz myśleć o swoich ofiarach, zaczniesz myśleć trzeźwo. Nauczę cię tego, bo masz potencjał i chcę cię mieć u swojego boku. Jesteś chrytry, przebiegły i zawzięty.
Zamilkł.
Przełknął ciężko ślinę, potarł przepocone czoło.
- Weź to – z kieszeni wyciągnął białą kartę, na której widniał czarny As - Kiedy podejmiesz słuszną decyzję, znajdziesz mnie dzięki niej.
~*~
Brunetka pojawiła się w biurze, kierując się prosto do gabinetu szefa. Spotkała się z wieloma karcącymi spojrzeniami po drodze, ale zignorowała je, skupiając się na swoim zadaniu. Przemknęła przez korytarz, wchodząc bez pukania do pokoju, zastając Dave'a, w trakcie spotkania z kolejnym klientem. Mężczyzna zbladł na jej widok, prędko przeprosił siedzącego starszego faceta i poprosił grzecznie, by spotkali się za około godzinę. Ten z grymasem zgodził się i ulotnił, a wtedy Addelaine zamknęła za nim drzwi i postanowiła działać.
- Dave, powiem to wprost - opuściła ręce w geście poddania - Musisz mi pozwolić bronić go podczas procesu - oświadczyła desperackim głosem.
- Ja również powiem wprost Addelaine - rzucił obojętnie - Nie.
Ciemnowłosy wstał i wyszedł ze swojego pokoju, przechadzając się korytarzem i rozdając pracownikom dokumenty. Addelaine nie dawała za wygraną i poszła za nim, dając miliony argumentów, dla których nie powinien jej oddalać. Wiedziała, że nie pozostawiła Dave'owi wyjścia po wypadku, jaki zdarzył się po części z jej winy, ale nie mogła sobie odpuścić.
- Addelaine, on nie wyjdzie z więzienia - powiedział, a w jego głosie wyczuła zmęczenie i żal - Po ostatnim wydarzeniu, nie wypuszczą go już na wolność.
I mimo, że miał rację, ona dalej prosiła.
- Pozwól mi więc walczyć o jego uniewinnienie - tłumaczyła - Proces jest za dwa dni, przygotuję go. Dave zatrzymał się i odwrócił do brunetki, zerkając na nią zawiedziony.
- Addelaine, nie możesz go bronić - oświadczył mężczyzna, rozkładając ręce i kręcąc głową z niezadowoleniem - Nie zostaniesz dopuszczona przez sąd jako obrońca. Na Twoim miejscu cieszyłbym się, że nie zabrali ci licencji, bo powinni.
Wuj Ashtona ruszył dalej, ale Addelaine stała, niczym zastygnięta lub przyklejona do podłogi. Patrzyła, jak się oddala, jednak nie mogła zanim pójść, dopóki nie znalazłaby odpowiedniego argumentu, który przekonałby go do walki.
Walczyła więc z czasem, zanim Dave zdążyłby się ulotnić, stojąc i analizując. Wzrokiem szukała wskazówek po całym korytarzu, ludzie obserwowali ją bacznie. Aż w końcu trafiła na swoją odpowiedź i od razu rzuciła ją Dave'owi.
- Ja nie mogę - oznajmiła - Ale mogę przygotować każdą osobę tutaj do rozprawy, obserwując jej przebieg na sali i ewentualnie konsultować się w razie niepowodzeń czy potrzeb.
~*~
Masa ludzi czekała, aż zostanie wpuszczona na salę rozpraw. Addelaine stała w progu, oparta o framugę. Jej serce biło szybko, ale na twarzy widać było jedynie skupienie. Nie mogła zaprzeczyć, że się nie denerwowała, jednak nie mogła tego okazać. Na pewno nie przy siedzącym za nią Ashtonie, który nie kamuflował strachu i obaw ciążących na jego duchu.
Brunetka zerkała co jakiś czas za swoje ramię, aby spojrzeć na mężczyznę, który zgarbiony siedział przy biurku i oglądał gips na swojej ręce, która cały czas zdrowiała po wypadku. Zastanawiało ją, co może sobie w tej chwili myśleć. Ma nadzieję, że ona go uratuje, a może odwrotnie – wcale na to nie liczy, a denerwuje go tylko przechodzenie przez ten sam koszmar, co dziesięć lat temu, rozprawę. Chciała cokolwiek powiedzieć, aby go wesprzeć – nie dlatego, że było jej go żal. Nic nie mogło pójść dzisiaj źle. Skoro ona trzymała się w garści, Ashton również musiał. I to był jedyny powód, dla którego próbowała się odezwać. A przynajmniej, tak wmawiała wszystkim, a także samej sobie. Pracowała nad tym planem kilka miesięcy, musiało być dobrze.
Ostatnimi tygodniami, Ashton współpracował, nawet bardzo, wyrażając swoją chęć wyjścia, a to tylko dawało jej większą motywację i potęgowało zdeterminowanie. Dave ugiął się i poprosił jedną ze swoich pracowniczek o przejęcie sprawy Ashtona, przy współpracy Addelaine. Ona przedstawiła jej plan swoich działań, a podstawiona kobieta miała iść jedynie wskazówkami, jakie dała Levinson. Ashton odpoczywając jeszcze w szpitalu, przygotowywał się u boku swojej byłej adwokatki, ucząc się na pamięć zdań i zeznań, jakie opracowała. Zdawało się, że jest to plan doskonały, z którego wszyscy na pewno wyjdą cało, aczkolwiek każdy denerwował się, jak na swoim pierwszym szkolnym egzaminie.
- Wszystko w porządku? – wydusiła z siebie w końcu brunetka – Kiedy tylko będziesz gotów, pó...
- Jestem gotów – wtrącił Irwin pewnym tonem.
- Nie na porażkę – odparła – A na zwycięstwo, ponieważ dziś jest ono nasze.
Na korytarzu zrobiło się głośniej. Addelaine wyjrzała zza drzwi, żeby sprawdzić co się dzieje pod salą. Dostrzegła idącego prokuratora. Osiwiały, lekko zgarbiony mężczyzna z ciężkim wyrazem twarzy. Już wtedy wiedziała, że to nie będzie łatwa rozgrywka. Ale ona traktowała tego typu rozprawy, jak wyzwania. A w końcu kto nie ryzykuje, ten nic nigdy nie zyska.
- Musimy iść – oświadczyła, również w stronę policjantów czekających za drzwiami. Nie zostawiliby Irwina samego, nawet na pięć minut.
Blondyn mimowolnie wstał i skierował się do wyjścia z opuszczoną głową. Długie loki przysłaniały mu twarz. Mógł odgarnąć włosy, jak miał w swoim zwyczaju, ale tym razem ich nie dotknął. Chciał się pod nimi ukryć, schować swój strach i wstyd. Addelaine widziała to w jego zachowaniu odkąd pojawili się w sądzie. Nigdy wcześniej Ashton nie czuł się winny niczemu, czego dostąpił. Mówił o swoich przestępstwach obojętnie, bezuczuciowo. Jednak kiedy stał obok niej, zdawał się żałować... za wszystko.
Addelaine szła tuż obok Ashtona i policjantów, którzy trzymali go za ręce, jakby miał za chwilę się wyrwać i uciec, gdzie pieprz rośnie. Nie zrobił tego przez dziesięć lat, więc czego oczekiwali? Oczywiście, były to procedury, a niektóre z nich wydawały się być śmiesznymi w opinii panny Levinson. Oczy wszystkich czekających na rozprawę skierowane były ku więźniowi. Wyrazy twarzy tych ludzi... ich zmieszanie, strach oraz obrzydzenie na widok Ashtona sprawiły, że Addelaine zrobiło się gorąco. Zaczęła się zastanawiać nad sensem tego spotkania. Co ona do cholery wyprawiała? Od samego początku broniła mordercy i miała tego absolutną świadomość. Jeżeli wygraliby tę sprawę, po wyjściu zostałaby zlinczowana tak, jak adwokatka, którą podstawili wraz z Davem. Ba, nawet jeśli im się nie uda, w najlepszej sytuacji dostanie tylko jednym pomidorem po twarzy, kiedy opuszczą filię sądową. Addelaine spotkała nową adwokatkę Ashtona w korytarzu, rozmawiającą z prokuratorem.
- Panno Levinson – skinął głową niewysoki staruszek.
- Panie Johnson, życzę powodzenia – powiedziała brunetka, z powagą na twarzy.
- Nie sądzę, aby było mi potrzebne – odparł prokurator – To zwykła formalność, w końcu będziemy rozmawiać o sprawie prawdziwego mordercy, który w ogóle nie powinien mieć prawa do składania w wniosków o tego typu spotkania.
W głowie policzyła do dziesięciu, aby przełknąć jad, jakim tryskał prokurator już przed sprawą. Nie mogła dać się sprowokować, ani wyprowadzić z równowagi po raz kolejny. A więc wzięła głęboki wdech, zignorowała jego głupi komentarz i uśmiechnęła się sztucznie, aczkolwiek serdecznie.
- Zazwyczaj to starsi udzielają porad młodszym, ale pozwoli mi Pan, Panie Johnson, abym podzieliła się z Panem bardzo ważną radą – odezwała się, po krótkiej chwili milczenia – Człowieka można oceniać, kiedy pozna się go, a nie odwrotnie.
Staruszek odszedł, a ona zwróciła się do młodej blondynki stojącej obok. Ta zaś poprosiła funkcjonariuszy o pokierowanie swojego klienta na salę rozpraw, która w międzyczasie została otwarta i wypełniała się już sporą publicznością. Brunetka uśmiechem pożegnała mężczyznę i ostatni raz powtórzyła swoją strategię z jego obrończynią.
Gdy Dave już się zjawił, w jego towarzystwie weszła na salę i zajęła miejsca na ławkach dla tzw. publiczności. Minęło około dziesięć minut, kiedy poproszono wszystkich o powstanie. Starsza sędzina weszła na salę i zajęła swoje miejsce.
Przedstawienie właśnie się zaczynało.