niedziela, 12 listopada 2017

Rozdział 19

Mijały trzy godziny, a operacja wciąż trwała. Addelaine siedziała na plastikowym krześle szpitalnym, czekając, aż lekarz w końcu wyjdzie i poinformuje ich o stanie Ashtona. Dave spacerował po szpitalu, o ile szybkie i ciężkie kroki od ściany do ściany można było nazwać spacerem. W ręku ściskał telefon i toczył ze sobą wewnętrzną bitwę związaną z poinfomorwaniem matki Irwina o wypadku.

Nagle usłyszeli świst przesuwanych drzwi. Lekarz w poplamionym krwią białym fartuchu wyszedł z Sali operacyjnej, zdjął z twarzy maskę i skierował się w stronę stojącej nieopodal pielęgniarki. Poinstruował ją cicho, aby nikt z obecnych nie usłyszał jego słów. Zdjął fartuch, szybko przekazał go kobiecie, po czym wyszedł do poczekalni, gdzie czekali na niego wszyscy. Gdy tylko pojawił się w pomieszczeniu, Addelaine, Dave i reszta towarzyszy wstali, a następnie podeszli do niego. Jako pierwsza z pytaniami ruszyła Levinson.
 - Czy on żyje? – rzuciła szybko, patrząc na starszego mężczyznę oczami pełnymi nadziei.
- Stan pacjenta jest stabilny – oznajmił doktor, a wtedy wszyscy odetchnęli z ulgą – Obecnie śpi, odpoczywa. Będzie można go odwiedzić za około godzinę.
- Czy stało mu się coś poważniejszego? – dopytywał Dave.
- Jest parę spraw, które powinniśmy omówić – powiedział, a w jego głosie Addelaine wyczuła niepokój – Zapraszam do mojego gabinetu.
Dave powędrował wraz z lekarzem, a Addelaine ponownie zajęła miejsce na krześle, cierpliwie czekając, aż wybije odpowiednia godzina, w której zobaczy się z Ashtonem. Wpatrywała się niczym zahipnotyzowana w zegar, licząc czas. Gdy pielęgniarka się zjawiła, oznajmiając dobrą nowinę, szybko pobiegła jako pierwsza, zobaczyć się z Ashtonem.
Weszła do białego pokoju, w którym znajdowało się łóżko, szpitalne aparatury oraz drewniany stolik i krzesło, tak naprawdę dla młodego dziecka. Szpital nie należał do eksluzywnych, czy bardzo zadbanych. W sali pozabiegowej znajdowały się tylko najbardziej przydatne przedmioty, które miały pacjenta badać, utrzymywać przy życiu oraz pozwolić odpocząć. Oczywiście wszystkie trzy rzeczy się wykluczały, ponieważ narzędzia do badania pulsu były na tyle głośne, że w normalnym stanie pacjenci nie umieli przy nich spać, chyba że dosłownie padali ze zmęczenia lub byli po zabiegu, jeszcze pod utrzymującą się narkozą.
Ashton leżał, wyglądając całkiem spokojnie, jednak gdy podeszła bliżej, dostrzegła liczne siniaki na jego twarzy. Łuk brwiowy był nawet zszywany. Jego skóra zdawała się być bledsza niż zwykle. Nie widziała jego ciała, ale miała pewność, że znajdowało się na nim najwięcej ran.  Poczuła dziwny żal i kłucie w sercu. Męczyło ją delikatne poczucie winy spowodowane całym wypadkiem. Gdyby była bardziej zdecydowana, postawiła na swoim i nie dopuściła do wyjazdu z miasta, może inaczej potoczyłyby się ich losy. Tymczasem leżał tutaj, na szpitalnym łóżku, spotykając się o włos ze śmiercią. Nie tak to miało wyglądac.
Brunetka usiadła przy łóżku i chwilę patrzyła na mężczyznę. Wydawał się taki spokojny i niewinny. Przez chwilę wierzyła nawet, że nie jest żadnym mordercą, że to wszystko jest jedną wielką farsą, w którą został wplątany, ale logiczne myślenie szybko sprowadzało ją na ziemię.
Niespodziewanie Irwin otworzył oczy i uśmiechnął się na widok Addelaine.
- Jak się czujesz? – zapytała nieśmiało.
- Jakbym był na koncercie w pierwszym rzędzie, tańczył pogo, potem stracił rytm i znalazł się na ziemi, gdzie ludzie zgniataliby mnie swoimi ciężkimi butami – stwierdził, po czym słabo się zaśmiał – Wyliżę się z tego?
- Oczywiście – Addelaine odpowiedziała śmiało – Przecież musisz jeszcze pojawić się na rozprawie i wyjść na wolność, prawda? – rzuciła całkiem poważnie, ale Ashton zareagował dosyć obojętnie na jej stwierdzenie i odwrócił wzrok, zaczynając oglądać cały pokój.
Wszystko pamiętał, jak przez mgłę. Starał się sobie przypomnieć całe wydarzenie, jednak w jego głowie przebiegało tylko kilka obrazów – widok Caitlin, ciemne auto, strzały, barierka i ciemność. A kiedy zapętlony film w jego myślach dobiegał końca i pojawiał się mrok, nachodziła go silna migrena i natychmiastowo zamykał oczy, jakby chciał wymazać wszystko ze wspomnień i otwierał je licząc, iż wraca do normy. Czuł się omamiony, oszołomiony. Oglądał śnieżnobiałe pomieszczenie, starając się odpowiadać na swoje pytania. Nie widział jeszcze dobrze, ledwo rozpoznał Addelaine. Cały czas zbierało mu się na wymioty i nie był pewny, czy to dobry efekt po zabiegu, czy powinien skonsultować się ponownie z lekarzem. Nie miał też za bardzo ochoty rozmawiać, brakło mu tchu i czuł suchość w gardle, ale kiedy Levinson zaczynała temat i swoje pytania, próbował mówić. Nie po to, żeby się od niego wreszcie odczepiła, a żeby ją uspokoić.
- Oni nam nie wierzą, Ashton – mruknęła – Nie wierzą, że to był atak…
Zwrócił swoją uwagę ku kobiecie, która wydawała się zmartwiona zaistniała sytuacją. Stawiał sobie pytanie, czym bardziej się martwi – wiarygodnością, czy jego stanem. Już wcześniej zauważył, że Sean stanowił dla niej istotną rolę. Była pewna, że to on ich zaatakował, mimo że nikogo nie widziała. A to oznaczało, że Sean grał istotną rolę w jej życiu, co nie przynosiło żadnych dobrych wieści. Dlatego wolał tę sprawę zostawić.
- W porządku, Addelaine – odparł, ledwo znajdując siłę na wypowiadanie słów.
- Nie! – wrzasnęła – To nie jest w porządku, nie możemy tego tak zostawić.
- Addelaine… - zawołał prosząco.
- Mogliśmy zginąć, a wszystko spada na nas…
- Addelaine… - wtrącił ponownie.
- Musimy coś z tym zro…
- Addelaine – warknął ostro, krztusząc się, a gdy zamilkła i spojrzała na niego, a on dotknął jej dłoni leżącej na łóżku – Nie wiem, jak bardzo Sean musiał zaleźć ci za skórę, ale ja znam go lepiej i wiem, że brnięcie w jego grę spowoduje tylko większe straty, niż jest to warte. Dlatego właśnie nigdy nie śpieszyłem się do wyjścia z więzienia.
- Jaką grę?
- Sądzę, że dowiesz się o niej w swoim czasie… - szepnął i ponownie zwrócił się do ściany, szybko zamykając oczy, by zblokować wspomnienia związane z Fletcherem. Cały czas w pamięci Ashtona widniała groźba przekazana przez kolegę Seana, w więzieniu.
- Ashton, razem możemy coś w tym kierunku zrobić – starała się go nakłonić – Samo twoje wyjście jest już sukcesem, na pewno znajdziemy rozwiązanie, które…
 - Wszędzie jest haczyk, Addelaine – wtrącił – W każdym rozwiązaniu.
Addelaine chciała się już z nim kłócić i przekonywać do walki, chociaż w pewnym stopniu wiedziała, że Irwin ma rację. Zdążyła się poznać na Seanie, wystarczyło jej ponad dziesięć lat udręki i cierpień, jakie wywołał. I chociaż Ashton miał rację, jej silna wola była o wiele większa. Konwersację przerwało im jednak pukanie do drzwi, a potem wejścia lekarza, który wcześniej prowadził operację Irwina.
- Panno Levinson, Pani dziesięć minut już minęło – oznajmił lekarz – Za chwilę musimy podać kolejną dawkę leków.
Po krótkiej informacji doktor wyszedł, a brunetka również zaczęła się zbierać. Westchnęła cicho, ostatni raz rzucając spojrzenie pełne troski Ashtonowi. Przełknęła ślinę, by żadne niechciane słowa nie wypadły z jej ust. Szybko zabrała bluzę, którą wcześniej otrzymała od Dave’a i którą trzymała na swoich kolanach. Cicho pożegnała się z Ashtonem i skierowała się do wyjścia z pokoju, by zostawić go samego.  Już miała ciągnąć za klamkę, ale powstrzymała się. Długą chwilę walczyła ze sobą i powstrzymywała się, jednak w końcu nie wytrzymała.
- Przez Seana Fletchera zginął ktoś bardzo mi bliski – wydusiła z siebie przed opuszczeniem pokoju – Nie pozwolę, żeby chodził bezkarnie po tym świecie, panie Irwin.

Sydney, Australia. Godzina pierwsza w nocy.
(…)
Mijałam już ostatni zakręt, podskakując jak zwariowana. Nie zwracałam na nic uwagi, dopóki nie usłyszałam przerażonego, męskiego głosu z uliczki naprzeciwko.
- Proszę nie. Nie rób mi tego, mam dziewczynę, ona tego nie przeżyje - zatrzymałam się, gdy moje uszy zarejestrowały te słowa.
Widziałam jedynie kontury. Mój wzrok w tym stanie był bardzo słaby i wciąż nie mogłam ruszyć do przodu, jakby moje nogi przywarły do asfaltu. Cały czas stałam przyglądając się całej sytuacji. Próbowałam wytężyć swój wzrok i skupić się, aby dostrzec jak najwięcej. Prawdopodobnie było tam pięciu mężczyzn. Jeden z nich klęczał przed drugim, wysokim gościem. Dwóch stało po obu stronach , a trzeci siedział obok, śmiejąc się. Nie widziałam ich twarzy, byli zbyt daleko.
 - Masz rację. Nie przeżyje, bo ją zabiję, tak samo jak Ciebie. - wszyscy parsknęli śmiechem, a po chwili było słychać tylko strzał i niosące jego dźwięk echo.
(…)

Cień, prolog.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Szablon
Fantazja
zxvzxvz