muzyka: klik
Dochodził wieczór, kiedy Addelaine dotarła do rodzinnego domu państwa Irwin i odebrała Ashtona, przejmując chwilowo wartę swojego kolegi, by zamienić się rolami opiekuna. Teraz to ona sprawowała odpowiedzialność nad przestępcą i musiała go mieć na oku. Poza nią oczywiście byli strażnicy, ale oni trzymali się na uboczu, siedząc w samochodach i obserwując zachowanie Irwina z daleka. Taki rozkaz otrzymali od Andre, a Andre od Addelaine, która chciała, aby mężczyzna zaznał wolności i za nią zatęsknił. Widziała w tym rozwiązaniu nadzieję na to, że Ashton zechce wyjść i pomóc jej w znalezieniu Jego.
Trudno było rozdzielić syna i stęsknioną za nim matkę, która
pragnęła mieć go już na zawsze przy sobie. Zmarnowali tyle pięknych rodzinnych
lat, które ona bardzo chciała nadrobić. Jej łzy i pełen bólu oraz strachu płacz
wywoływały w każdym z obecnych ogromne emocje. Zwłaszcza w Addelaine, która już
nie potrafiła nawet powiedzieć, kiedy dokładnie widziała po raz ostatni rodziców.
Nie spodziewała się, że obecna sytuacja nawet w niej wywoła głęboką nostalgię.
Zdążyła ledwo wejść, przywitać się i popatrzeć przez dwie minuty na starszą
kobietę, swojego przełożonego i klienta, a momentalnie zapragnęła zaczerpnąć
powietrza. Wyszła na zewnątrz i tam postanowiła zaczekać na wszystkich.
Stojąc na schodach, przed domem Irwinów, spostrzegła kilka
domów dalej czarną mazdę sześć z zapalonymi światłami. Za dobrze znała ten wóz,
aby nie przyciągnął jej uwagi. Ruszyła w jego stronę, widząc, gdy zauważyła
rysy człowieka siedzącego za kierownicą. Jej serce zabiło szybciej, a oddech
przyśpieszył. Nie spodziewała się, że będzie to takie proste spotkanie,
zwłaszcza po słowach, jakie wypowiedziała przez słuchawkę. Z jednej strony
cieszyła się, że to w końcu nadeszło, a z drugiej… zastanawiała się, czy to nie
jest przypadkowe. Może to wcale nie chodziło o nią? Może była po prostu przynętą,
która właśnie doprowadziła go do Ashtona? Może to odwrócenie uwagi?
Przestała iść - zaczęła biec. W wysokich czarnych szpilkach
nie było to wygodne, ani dobrze nie wyglądało. Gdyby ktoś ją teraz widział –
pomyślałby, że cierpi na jakąś chorobę związaną z krzywym chodzeniem i
utykaniem. Z tego właśnie względu Andre miał ją wyręczać w gonitwie za
Ashtonem. Nie zamierzała się przecież ośmieszać na oczach przechodniów. Tutaj
nikogo nie było poza strażą obserwującą dom Irwina, nie ją. Była ona i on, nikt
więcej – na spotkaniu, po latach.
Nagle ktoś uruchomił silnik auta, a później włączył światła.
Gdy Addelaine była na środku ulicy, już prawie przy samochodzie, nieznajomy
ruszył z piskiem opon, prosto na nią. To były dosłownie sekundy, które
prawniczka wykorzystała w porę, gdy rzuciła się w lewą stronę na chodnik, by
ratować własne życie. Kilka centymetrów mniej od skoku, a opona rozstrzaskałaby
jej kości w nogach. Zaklęła, kiedy poczuła ból w lewym biodrze, na które
upadła. Starała się go zignorować, by wstać i sprawdzić, gdzie jest oprawca,
ale w tym momencie zdolała się jedynie przeczołgać spowrotem na ulicę. Było
pusto, jakby się rozpłynął.
Odetchnęła z ulgą.
Powoli podniosła się, opierając o samochód dostawczy
zaparkowany tuż obok. Jej płaszcz był przetarty, wręcz do wyrzucenia, ale tak
naprawdę to on uratował kobietę przed ranami. Przełożyła torebkę z prawego
ramienia na lewę, aby zasłonić uszkodzenia. Spodnie otarła z piachu, a fryzurę
poprawiła, aby nikt nie zadawał zbędnych pytań. Cały czas obserwowała nerwowo
drogę, sprawdzając, czy On nie wracał.
- Addelaine? – usłyszała głos Ashtona.
Odwróciła się, a mężczyzna stał przed swoim domem, wgapiając
się w nią niezrozumiale.
- Co? – zapytała z irytacją w głosie, żeby zabrzmieć całkiem
naturalnie. Przecież non stop chodziła wkurzona, więc ten ton powinien wydawać
się dla Irwina zwyczajnym.
- Co ty tam robisz? – zastanawiał się.
Bacznie obserwował jej zachowanie. Coś mu podpowiadało, że
skrywa przed nim jakiś sekret, ale nie mógł jej o nic oskarżyć, bo nie miał pewności.
Ale jej dłonie trzęsły się, widać to było z daleka. Głos wydawał się być inny,
sztuczny i nerwowy. Ashton wiedział, że coś jest nie tak i to od dłuższego
czasu. Było zbyt pięknie, by mogło być prawdziwie. Od samego początku nie mógł
jej rozpracować, a to denerwowało go najbardziej. Jednak z każdym dniem,
Addelaine podkładała sobie kłody pod nogi i dawała mu więcej wskazówek. A on
tylko czekał, aż rozwiąże jej zagadkę.
- Czekam na ciebie – odparła, wzruszając ramionami, jakby
nic nie miało miejsca podczas jego nieobecności – Jedziemy, czy nie? –
zapytała, a Irwin skinął głową, zostawiając sprawę specjalnie, by uśpić
czujność adwokatki.
***
Noc była piękna i wystarczająco ciepła, aby móc spacerować
po zasypanym liśćmi parku botanicznym niedaleko Plane Tree Drive. Żadna z chmur
nie pokrywała granatowego, roziskrzonego gwiazdami nieba. Jaskrawe światła
latarni przebijały się przez ciemne korony drzew. Wiatr delikatnie rozwiewał
zeschnięte liście, które opadły na drogę, ale widoki były bajeczne, wręcz
magiczne. Było cicho, pusto, spokojnie i jesiennie.
Addelaine i Ashton spacerowali powoli po parku, oczyszczając
swoje myśli i zaczerpując świeżego powietrza. Ashton poprosił o małą godzinną
wycieczkę, kiedy jego przyjaciele musieli załatwić kilka spraw. Zarówno on, jak
i ona potrzebowali tej chwili spokoju, kiedy nic nie zaprzątało im głów, ani
nie zwiastowało kolejnych problemów. A przynajmniej stwarzali pozory, jakby na
moment przestali siebie wzajemnie rozpracowywać, chociaż nie było to prawdą.
Przechadzali się wspólnie alejami, jednak nie rozmiawiali.
No, może czasem, kiedy żadne z nich nie chciało, aby było niezręcznie.
Addelaine chciała podarować Ashtonowi kilka momentów wytchnienia, zanim wróci
do trzech ścian oraz kraty. Tym samym próbowała odrzucić swoje myśli związane z
niespodzianką, jaką zostawiono w jej mieszkaniu, a także sytuacji, która
zdarzyła się w Hurstville. I chociaż bardzo tego nie chciała, miała nadzieję,
że to był właśnie On i już niedługo, spotkają się – w nadziei Addelaine –
ostatni raz. Ashton natomiast pogrążył się w swoich myślach, od czasu do czasu
zapomniwszy, że ktoś w ogóle mu towarzyszy. A kiedy już w końcu dostrzegał
Addelaine u swojego boku, dopytywał o proste rzeczy.
- Gdzie będę nocował?
- W dobrze strzeżonym hotelu – Levinson odpowiadała na każde
jego pytania ze spokojem i cierpliwością.
- Ty również? – spytał, a Addelaine przystanęła i popatrzyła
na niego dziwnie, z lekkim uśmiechem i niezrozumieniem.
- Jesteś na tyle duży, że nie potrzebujesz niani za ścianą –
powiedziała, a potem schowała zmarźnięte dłonie do kieszeni płaszcza i ruszyła
dalej. Ashton wywrócił oczami i zakrył twarz dłonią, by ukryć swoje zażenowanie
względem adwokatki, po czym dołączył do niej.
- Co będę robił jutro? – kontynuował swoje małe
przesłuchanie, starając się wyprowadzić Addelaine z równowagi.
- Cieszył się wolnością, tak sądzę.
Blondyn zatrzymał się i rozłożył ręce.
- Jakie ty musisz mieć cholernie trudne i nudne życie –
burknął z niezadowoleniem – Myślałem, że to ja jestem skomplikowanym
człowiekiem, ale jednak nie różnimy się tak bardzo, jak może się komukolwiek
wydawać – powiedział w końcu, a później popatrzył na nią z lekkim uśmiechem.
- Oczywiście, że się różnimy, panie Irwin – odparła – Ja nie
jestem taką ciężką do rozgryzienia zbuntowaną przestępczynią – zaśmiała się,
mówiąc pół żartem, pół serio.
- Przestępczynią może nie… - mruknął, a potem dodał – Ale
ciężko cię rozgryźć, Levinson.
Brunetka uśmiechnęła się słabo. Założyła kaptur na głowę i
kontynuowała wędrówkę. Szła przed siebie, nie dostrzegając piękna parku ani nie
delektując się ciepłą, choć jesienną pogodą. Słowa Ashtona przywołały
wspomnienia, które starała się zatrzeć, jednak każdej nocy – nawet tej, podczas
której nie leżała w łóżku, przykryta pościelą, pod którą wylewała swoje łzy –
powracały. Jedno zdanie, które zmieniło całe jej życie odbijało się echem w jej
głowie codziennie. I nie była w stanie się tego pozbyć, ani zahamować bólu,
który jej towarzyszył.
Przetarła szybko zaszklone oczy, zanim Ashton zobaczyłby,
jak pozwala emocjom wziąć górę. Nie pokazywała swojej twarzy, a już na pewno
nie mogła pokazać jej Irwinowi. Ashton jednak nie musiał jej widzieć, by
wiedzieć. A wiedział doskonale.
- A najbardziej łączy nas to, że oboje nosimy rany, które
wciąż krwawią i nie są w stanie się zagoić –wypowiedział swoje myśli głośno i
prosto, nie plącząc się w swoich słowach, kiedy złapał kobietę za nadgarstek i
odwrócił w swoją stronę.
- O czym ty mówisz? – zapytała zaskoczona tym, co wyznał mężczyzna.
- Myślę, że dobrze wiesz… - powiedział cicho i ruszył dalej,
w stronę wyjścia z parku.
Przy ulicy czekali już Calum oraz Michael, którym
zdecydowanie dopisywali nastroje. Wygłupiali się oraz śmiali, gdy Ashton i
Addelaine do nich dołączyli.
- Zjaraliście się? – spytał wprost Irwin, patrząc na swoich
kolegów z niedowierzaniem – Wiecie, że ja nie mogę więc przyszliście mi
podokuczać w takim stanie?
Obaj pokręcili przecząco głowami.
- Nie… nie.. Nie możesz? – Calum był zaskoczony – Ale to co?
Żadnego zielska, ani alkoholu? Nie zabawimy się dzisiaj?
Ich oczy powędrowały na Addelaine, która zmierzyła mężczyzn
wzrokiem.
- Jako twój obrońca…
- No błagam, nie zaczynaj – wtrącił Hood – Zabierzemy go
tam, gdzie nie będzie nikogo lub nie będzie ludzi, którzy go znają.
- Calum, wszyscy mnie znają – powiedział Irwin, dając
koledze do zrozumienia, że powinien znaleźć lepsze argumenty.
- Nie pomagasz – burknął Hood pod nosem, posyłając mały
sygnał Ashtonowi.
- Addelaine – Michael popatrzył na kobietę błagalnie – Jest jedno
miejsce, gdzie Ashton będzie bezpieczny i wszyscy inni też. Nikt się nie dowie.
- Nie powinnam….
- Nie możesz nagiąć trochę przepisów? Lub swojego zawodowego
„Ja – Pani Adwokat, która zrobię wszystko co w mojej mocy, żebyś miał piekło”?
Brunetka otworzyła usta ze zdziwienia, a w jej żyłach
zagotowała się krew.
- Wypraszam sobie! – wrzasnęła.
- Czyli się zgadzasz? – dopytywał Clifford.
Addelaine milczała chwilę, rozważając wszelkie za i przeciw.
Przecież jeśli ktokolwiek dowie się, że puściła więźnia na imprezę alkoholową,
to jej kariera będzie skończona. Ale chciała dać Ashtonowi jak największą linię
możliwości, by zdobyć jego zaufanie, a później otrzymać informacje, na których
jej zależało. Nie potrafiła postawić przed nimi kategorycznego słowa „Nie”.
Była za bardzo zdesperowana i to ją gubiło.
- Pod moją opieką – powiedziała – I maksymalnie godzina, a
potem wracamy do hotelu, gdzie dopiero tam Ashton będzie mógł wypić trochę
alkoholu.
I mimo że przekazywała im swoje warunki, przyjaciele Ashtona
zdawali się jej nie słuchać. Zajęli się swoim towarzyszem, pakując go szybko do
auta i ustawiając nawigację na lokal. Addelaine szybko pobiegła i wsiadla do
samochodu, zanim kompletnie zapomnieliby o jej istnieniu.
Levinson nie była typem osoby imprezowej, już nie. Kilka lat
temu umiała się dobrze bawić i korzystać z życia, jednak ostatnimi latami,
kiedy zaczęła aplikować na posadę prawnika, wiele się zmieniło. Pewna część z
jej życia została wyrwana nagle i ciężko było się przyzwyczaić do spędzanych
nocy przy książkach zamiast w towarzystwie przyjaciół. Już zapomniała, jak to
jest.
Bar znajdował się niedaleko wjazdu do Hurstville. Cała
czwórka przeszła przez drzwi prawie niezauważona, jednak po wejściu do głównego
pomieszczenia, w którym mieściło się stoisko z barem, wszystkie oczy zwróciły
się ku niemu. Każdy, widząc Ashtona Irwina na wolności, w dodatku w miejscu
publicznym, zamarł.
- Nikt go nie zna, nikogo nie będzie, ta? – warknęła w
stronę Caluma, wściekła Addelaine.
Żałowała, że dała się namówić na takie przedstawienie.
- Wiedziałem, że to nie jest dobry pomysł – burknął pod
nosem równie niezadowolony Ashton.
Michael położył dłoń na jego ramieniu.
- Kiedyś taka reakcja nie robiła na tobie wrażenia –
powiedział – Dlaczego nie wrócimy do tych czasów, chociaż dzisiaj? – zapytał, z
lekkim uśmiechem.
Irwin przewrócił oczami i strząchnął jego dłoń. Ruszył do
przodu, kierując się do baru. Usiadł na jednym z krzeseł i już miał krzyknąć do
barmana swoje zamówienie, kiedy nagle obok pojawiła się Addelaine.
- Cztery drinki, w tym jedno bezalkoholowe mohito –
oświadczyła, po czym zwróciła się do Ashtona – Na mój koszt.
- Jednak moja opiekunka pozwoliła mi na jedną kolejkę? –
zaśmiał się.
- Mohito jest dla ciebie – stwierdziła kobieta, wzruszając
lekko ramionami.
- Nie żartuj. Mohito, jak dla dziecka? – prychnął obrażony –
Poza tym, skoro jesteś na mini służbie, czy nie powinnaś również nie pić?
- Bądźmy szczerzy, panie Irwin – zaczęła, ciężko wzdychając,
po czym spojrzała mu w oczy – Ja nie przetrwam tego na trzeźwo.
Ashton popatrzył na nią z niedowierzaniem. Zaczął
zastanawiać się, czy to na pewno ta sama pani adwokat, która była nieugięta na
przesłuchaniach i doprowadzała go do największej pasji.
Barman podsunął pierwsze kieliszki. Addelaine i Ashton
sięgnęli po drinki; zaczekali na Michaela oraz Caluma, a potem wspólnie
wznosząc toast napili się. Tuż po tym ruszyli do stołu bilardowego i rozpoczęli
grę. Kobieta zaś została przy barze, sączyła drinka i oglądała wnętrze pubu,
patrząc również na jego gości. Co jakiś czas zerkała na Ashtona i obserwowała
go. Wydawał się być zupełnie innym człowiekiem, niż ten, którego widziała za
kratkami. Widziała na jego twarzy ten mały błysk szczęścia, co również ją
uszczęśliwiało. Wmawiała sobie, że cieszy się z dobrze idącego zadania, za
jakie zabrała się z Michaelem oraz Calumem, ale to szczęście było spowodowane
po prostu jego szczęściem. Odczuwała swego rodzaju satysfakcję, bo sprawiła
komuś przyjemność. A poza sądowym wybronienem nie zdarzało się to za często.
Ashton zdawał się czerpać z wolności jak najwięcej. Zdołał
zapomnieć, że wcześniej swoje dni spędzał za kratkami. Przypominał sobie stare
dobre czasy, kiedy jego dni zapełniali przyjaciele – Calum, Michael i Luke. Nic
więcej się nie liczyło, tylko oni. Brakowało mu tego.
Ale nie tylko tęsknota i przywołanie wspomnień było celem
tego wyjścia. Ashton również jak Addelaine, miał swój plan, który powoli
wprowadzał w życie. Być może adwokatka myślała, że dobrze odgrywa swoją rolę,
ale Ashton również potrafił to robić, lepiej niż ona. Dlatego tym razem to on
postanowił zacząć działać i zdobyć zaufanie Addelaine, by dowiedzieć się, co
takiego skrywa.
- Widzę, że bawisz się fantastycznie – zagadał do
prawniczki, nie omieszkając dorzucić do swoich słów nutki ironii, gdy Calum i
Michael kończyli swoją rundę bilarda.
Addelaine zaśmiała się sztucznie.
- Mnie taka forma spędzania czasu odpowiada – odparła – Czy
ma pan z tym problem, panie Irwin?
- Czy ty kiedykolwiek gdzieś wychodziłaś, Levinson? –
zapytał – No wiesz, tak ze znajomymi?
- Owszem – powiedziała, po czym przełknęła ciężko alkohol,
który w siebie wlała po tych słowach – Ale teraz jestem prawnikiem, więc nie
przystoi mi szlajanie się po klubach czy barach.
- Więc co tutaj robisz?
- Jak to co, niańczę cię! – obruszyła się brunetka.
- Wiesz co? Nawet niańczyć można o wiele lepiej – zaśmiał
się – A skoro już mi matkujesz, powinnaś też zapewniać mi trochę rozrywki –
Irwin puścił jej oczko, przyjmując postawę flirciarza.
- Czy bilard już ci się znudził? Możemy zmienić lokal na
inny... – wtrąciła – Znam jedno miejsce, gdzie są rzutki, chińczyk, a może...
szachy?
- Chodź, zatańcz ze mną – zaproponował, a jego twarz
spoważniała.
- Co?! – wrzasnęła, mało nie opluwając całego blatu baru.
Otarła twarz i zadała Ashtonowi kolejne pytanie. – Oszalałeś?
Blondyn zaś zignorował pytanie adwokatki i uniósł rękę,
przywołując tym gestem barmana.
- Jeszcze jeden kieliszek dla tej pani – poprosił grzecznie
– I puśćcie jakąś hiszpańską muzykę.
Pociągnął ją za rękę. Stanęli w tłumie tańczących ludzi,
którzy właśnie zmieniali rytm do puszczonej piosenki. Ashton przyciągnął
Addelaine do siebie. Chwycił jej prawą dłoń i uniósł, natomiast drugą dłoń
położył na jej plecach. Kobieta zdawała się być delikatnie oszołomiona, tym co
właśnie się działo. Blondyn zaczął stawiać pierwsze kroki i prowadzić
partnerkę, powoli wchodząc w rytm piosenki. Addelaine ciągle myślała o tym, aby
nikogo nie podeptać. Trochę szumiało jej w głowie, po mocnym drinku; próbowała
się kontrolować, ale Ashton dawał jej tak dużo swobody, że w pewnym momencie
zapragnęła się uwolnić. Chciała chociaż na ten wieczór dać sobie spokój z byciem
oficjalną, odrzucić prowadzenie sprawy i matkowanie. Potrzebowała przypomnieć
sobie stare czasy. I odpuściła.
Przestała myśleć o krokach, o pracy czy kulturze prawniczej.
Po prostu zaczęła się bawić i to z człowiekiem, o którym w życiu by nie
pomyślała, że będzie mogła pójść do baru, swobodnie rozmawiać, tańczyć i się
śmiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz